Ksiądz dr Jan Kaczkowski odszedł do Pana w poniedziałek wielkanocny w gronie najbliższych. Do końca aktywny, jak sam to określił – żył na pełnej petardzie, pracował więcej niż musiał.
Księdza Jana Kaczkowskiego nie trzeba przedstawiać, zna go cała Polska. Zwyciężył glejaka, bo choć umarł, nowotwór nigdy nad nim nie zapanował. Był chory, ale żył aktywniej niż wielu zdrowych. Swoje cierpienie potrafił przekuć w oręż. Określał siebie jako „onkocelebrytę”, ale nie „katocelebrytę”. Wszystko robił z myślą o ludziach korzystających z pomocy hospicjum w Pucku, które wymyślił, zaplanował i stworzył. Zbierał środki, by po jego śmierci hospicjum nadal działało. Umierał bardzo świadomie. (…)