Szaleńcy mile widziani – Wincenty Łaszewski

Mówi się, że życie jest ciekawsze niż fikcja. To prawda, w historii dzieją się rzeczy, których nikt by nie wymyślił. A jeśli komuś to nawet by się udało i – co więcej – umiałby napisać o tym książkę, to jego powieść uznano by za rzecz z gatunku science fiction, a może nawet za fantasy. Dlaczego to ostatnie? Pojawiliby się w niej bohaterowie nie z tego świata, siły nadprzyrodzone. Tak czy owak – to fikcja. A jednak nieprawda – to życie!

REKLAMA

Jak miło! Przyjaciel z Niepokalanowa przysłał mi książkę. Ponieważ lubię tak zwane autentyki – biografie, dzienniki, świadectwa, wspomnienia, zbiory listów – natychmiast zasiadłem do czytania. Wiedziałem, że czeka mnie ciekawa lektura, bowiem nadesłana pocztą książka zawierała wspomnienia z pierwszej ręki o o. Maksymilianie Kolbe.

Zdumiewające… To, o czym czytam w tych dniach, wcale nie jest fikcją, choć tak brzmi. To prawdziwa historia. Mamy w Polsce bohaterów lepszych niż książkowi. Mamy na przykład szaleńca Niepokalanej, o. Kolbego, kogoś, kto mógłby być bohaterem fantasy, a jest bohaterem historii.

Nie różowy święty

Przyznaję, że trochę się bałem, że będzie nudno i pobożnie, że kolejny raz zaprezentuje się nam lukrowanego świętego. I wiecie co? Nic z tych rzeczy! Książka „pali gumy”. Na każdej stronicy jest gorąco.

Dlaczego się bałem? Otóż moja żona jeszcze jako młoda osóbka była wychowywana przez salezjanów. Ci zaś wciąż i wciąż opowiadali dzieciakom o swoich „bohaterach”. Rezultat? Zachwyt (do dziś) u mej małżonki nad św. Janem Bosko i jego mamą oraz niechęć (do dziś) do św. Dominika Savio. Już słysząc imię tego ostatniego, moja lepsza i piękniejsza połowa wznosiła oczy ku niebu. „Kremowy święty” – słyszałem. Dominik na pewno takim nie był, ale tak słodko został namalowany przez duszpasterzy, że moją żonę mdliło. Przedstawiono go bez żadnej wady i słabości, zawsze grzecznego, mdlejącego, gdy słyszał przekleństwo, nigdy nie podnoszącego głosu… Po prostu baranek bez skazy. Okazało się, że słodki, aż różowy święty nikogo nie pociągał. Nie dało się z nim utożsamić.

Podbić świat!

Sięgam do mojej lektury i spotykam nielukrowanego świętego – kogoś z krwi i kości. Nic pudru i różu. Książka jest fascynująca! Ale, co wiele ciekawsze, nieoczekiwanie lektura wspomnień o założycielu dwóch pierwszych Niepokalanowów postawiła mnie przed pewnym zdumiewającym pytaniem. Tak, zwykle zapominamy, że o. Kolbe zbudował też drugą „zagrodę Niepokalanej” w Nagasaki i planował trzecią – w Kalkucie. Nie spieszył się z tą ostatnią, bo musiał przygotować do tego zespół „Bożych szaleńców”. Ze świadectw, które poznaję podczas lektury, wynika, że za chwilę mieli być oni gotowi.

Plany były rozległe, rozłożone na lata. Kolbe, o czym pewnie nie wiemy, był świetnym matematykiem, więc i genialnym planistą. Zaczął od przygotowania „Rycerza Niepokalanej” wydawanego w języku łacińskim, czyli w powszechnym wówczas języku Kościoła. Każdy ksiądz, każdy seminarzysta i każdy, kto miał zdaną maturę, znał ówcześnie łacinę. „Rycerz” miał w tej wersji dotrzeć wszędzie i przecierać szlaki. To tak, jakby dziś wydawać pismo w języku angielskim. Za chwilę miały pojawić się kolejne ośrodki propagujące kult Maryi Niepokalanej: najpierw we wspomnianych Indiach i w Brazylii, potem planowano dziesiątki innych Niepokalanowów we wszystkich zakątkach świata.

Wszystko gotowe

Czytam, że w kwietniu 1938 roku Maksymilian Kolbę mówił: „Jeszcze przez dwa lata będziemy musieli z braku ojców zacieśniać się w rozwoju prac misyjnych. Mam jednak nadzieję w Niepokalanej, że w krótkim czasie, bo za dwa lata, kiedy dawni wychowankowie Małego Seminarium Misyjnego w Niepokalanowie zostaną wyświęceni na kapłanów – ruszymy naprzód z rozwojem Milicji Niepokalanej za granicą. Wtedy będzie można pomyśleć o zakładaniu nowych placówek misyjnych, wysyłać po dwóch ojców i czterech braci w dalekie kraje celem zakładania nowych Niepokalanowów…”.

Rok przed wybuchem wojny o. Maksymilian miał gotowy plan podboju całej ziemi – wszystko w nim było spójne, grunt przygotowywany, doświadczenia zbierane, ludzie szkoleni. Kolbe chciał przewrócić świat stroną nadprzyrodzoną do wierzchu. Ten świat byłby inny, zupełnie!

I… zniweczone plany

Wszystko było przygotowywane, jeszcze kilka miesięcy, a machina by ruszyła. Ale nie ruszyła, nie pojawił się nawet trzeci Niepokalanów. Kiedy historia przetoczyła się przez datę 1 września 1939 roku, nic nie było już takie samo. Ambitne plany Kolbego spłonęły w ogniu wojny. Po ludzku szkoda, że Maksymiliańska historia nie zakończyła się tak, jak zaplanował nasz święty.

Pytanie o sens

Szkoda – myślę – że o. Kolbemu nie udało się zrealizować szalonych planów. Szkoda, że w tej historii pojawiły się w pewnym momencie czarne siły i zmieniły tor historii, burząc wszystko. Zadaję sobie pytanie: gdzie jest – jak w dobrze napisanej powieści fantasy – owa jasna, zwycięska nadprzyrodzoność (tu jest nią Boża moc, w której uczestniczy Maryja)? Patrząc po ludzku – nie ma śladu Jej obecności. Jakby Ona wzruszyła z lekceważeniem ramionami na to wszystko, co się stało. Czyżby – pytam dalej – Matka Najświętsza uważała, że mimo to (a może dzięki temu?) święty cel, który przyświecał Kolbemu, zostanie osiągnięty? Dodam: nawet większy i wspanialszy niż ten zaplanowany na ziemi, nawet przez tak Bożego męża jak o. Maksymilian.

Kiedy patrzę na to wszystko po ludzku, wydaje mi się, że gdyby nie druga wojna światowa, dzieło o. Kolbego mogłoby zmienić oblicze świata. Ale przecież sam twórca Rycerstwa Niepokalanej powtarzał, że liczy się tylko i wyłącznie wola Maryi. Czyżby Ona – pytam – chciała, by plany Maksymiliana rozsypały się jak domek z kart? Pewnie lepiej zapytać inaczej: czy Maryja mogła się zgodzić na to, że zamierzenia o. Kolbego nie zostaną zrealizowane? Czy to znaczy, że to inne niż oczekiwane przez nas zakończenie, zupełnie inne niż było zaplanowane przez świętego, ma swój sens? I jakiś ciąg dalszy – nam jeszcze nieznany? Czy mamy oczekiwać czegoś większego niż wywrócenie świata do góry nogami? Ale jeszcze nie teraz?

Postawiłem roboczą puentę: może w kolejach życia i dzieła Kolbego jest ukryte jakieś proroctwo? Może, by się spełniło, musi ono zostać przez nas odczytane? Wracam do lektury.

Wejść w krąg Niepokalanej

Stoi przede mną zakonnik w cerowanym habicie, niedospany, ze zdrowiem marnym, pochłonięty jedną myślą: cały świat schować pod płaszcz Niepokalanej. Niby go dobrze znam. Ale teraz… Teraz jakbym go dotykał. I – przyznaję się do tego potulnie – gdybym usłyszał od niego zaproszenie, by stać się częścią tej Bożej machiny, pokręciłbym głową, że nie dam rady. Nie umiem tak.

Kościół uczy, że święci są nam dani do naśladowania. Są wzorem, jak żyć. A ja mam z o. Kolbe trudność: nie dam rady go naśladować. Poprzeczka jest tak wysoko, że kryje się w chmurach. Nie dam rady wejść w jego podarte buty.

Ale wcale nie muszę! Gdy świat zostaje wywrócony do góry nogami – to wcale nie mamy zamieszkać w obłokach! Nie mamy stać się pustelnikami czy oazą cnót wszelkich. Mamy wejść na drogę poznania szczęścia – innego niż to atrapowe wychwalane przez świat. Kolbe powtarza: „Wejdźcie w krąg Niepokalanej. Tam dzieją się cuda”.

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” [30 kwietnia i 7 maja 2023 R. XXXIV Nr 9 (872)], str. 26-27

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *