Moje zambijskie drogi – ks. Krzysztof Mróz

Mając siedem lat, 6 listopada 1971 roku w Zalesiu Królewskim – w trakcie uroczystości weselnej mojego brata i bratowej – usłyszałem od śp. ks. Teodora Lehmanna, proboszcza świekatowskiego, patrzącego mi prosto w oczy, następujące słowa: „Ty, chłopcze, pójdziesz daleko w świat”.

REKLAMA

Tak słowa kapłana, który mnie ochrzcił i sprawował opiekę duchową przez wiele lat, sprawdziły się, kiedy 10 listopada 1993 roku opuściłem Zalesie Królewskie oraz diecezję pelplińską. W dniu odpustu parafialnego w Świekatowie, we wspomnienie św. Marcina – biskupa z Tours, a także w Święto Niepodległości, wylądowałem na ziemi afrykańskiej. Do tego momentu znałem tylko jednego Afrykańczyka, pana Nephtalego Mbewe – katechistę z parafii Mandevu w Lusace, którego świadectwo miałem zaszczyt wysłuchać w klasztorze sióstr franciszkanek w Częstochowie w czasie Światowych Dni Młodzieży w 1992 roku.

Trudny początek

Po wyjściu z samolotu na lotnisku w Lusace poczułem powiew gorącego powietrza i silny zapach spalonej trawy. Gdy już odebrałem bagaż, zostałem serdecznie przywitany przez dwóch moich kolegów kursowych, ks. Grzegorza Tworzewskiego i ks. Wojciecha Łapczyńskiego. Był z nimi sekretarz biskupa Lusaki, ks. Fidelis Washeni. Po obiedzie w parafii Mandevu udaliśmy się do kurii do Thorn Park, gdzie spotkałem – lekko mówiąc – „zdenerwowanego” misjonarza, który kończył swój pobyt w Zambii. Było to dla mnie przykre doświadczenie. Potem w celu mojego przedstawienia się poszliśmy do rezydencji arcybiskupa Lusaki, Adriana Mung’andu. W trakcie rozmowy otrzymałem kolejny „cios” – dotarła do nas wiadomość, że ks. Marceli Prawica z misji Ching’ombe został prawdopodobnie zabity przez bandytów. Miałem głowę pełną różnych myśli: co się tutaj dzieje? Gdzie ja przyjechałem? Jak ja to wszystko przetrzymam? Tego samego dnia wieczorem razem z ks. Wojtkiem Łapczyńskim i ks. Johnem McLaughlinem (ekonomem archidiecezji Lusaka) dotarliśmy do misji w Mpanshyi, około 200 km od Lusaki. Po kolacji udałem się na „trudny” spoczynek. W moim pokoju w suficie była wielka dziura, a szczury grasowały przez całą noc. Do tego z zamrażarki, która „działała” na naftę, unosił się silny zapach zepsutej dziczyzny. Wieko zamrażarki się nie domykało i było przyciśnięte dużym kamieniem. Jeszcze tej samej nocy „pogrzebaliśmy” dziczyznę w ogrodzie. Trochę mi ulżyło, ale to był dopiero początek drogi… a umowę dotyczącą pracy w archidiecezji Lusaka podpisałem na okres sześciu lat! Wczesnym rankiem, a właściwie jeszcze w nocy, ks. Wojtek i ks. John pojechali do misji w Chingombe na poszukiwanie ciała ks. Marcelego. Wrócili po dwóch dniach z dobrą wiadomością: „Ks. Marceli żyje, nic mu się nie stało”. Kamień spadł mi z serca i od razu pomyślałem, że ten zestaw znaków z pewnością przygotował dla mnie Pan Bóg. Na początku mojej posługi nie brakowało licznych i trudnych doświadczeń. Po kilku dniach pobytu na misji, idąc rano na mszę św. do konwentu sióstr boromeuszek, po drodze napotkałem czarną kobrę, dzielił mnie od niej tylko jeden krok. Po jakimś czasie zabrałem się za pielęgnację ogródka, aby wyhodować jakieś warzywa. W trakcie nawadniania i oczyszczania z chwastów, myśląc, że podnoszę suchą gałąź, która spadła z drzewa po wietrznej nocy, chwyciłem węża. Serce kołatało mi niesamowicie, a wołanie na ratunek było tak silne, że kucharz, pan Paulo Pensulo, przybiegł szybko z przerażeniem. Wtedy przypomniały mi się słowa: „Będziecie chwytać węże w swoje ręce i nic wam się nie stanie”. Nie zalecam jednak sprawdzać na własnej skórze obietnicy Pana Jezusa, którą przekazał swoim uczniom! Jak widać, początek drogi misyjnej usłany jest wieloma trudnościami, które człowieka zniechęcają i pokazują mu, że się nie nadaje, że jest za słaby. Z drugiej jednak strony, doświadczając swoich ograniczeń, trzeba paść na kolana i prosić: „Panie, ratuj, bo giniemy!”.

Boża miłość na misjach

Pan Bóg nigdy mnie nie opuścił. Okazuje swoją miłość i troskę każdego dnia. Przysłowie Bemba mówi: „Mądry człowiek nie chodzi nocą” („Umuntu wamano tenda ubushiku”). Przekonałem się o prawdziwości tych słów bardzo szybko. Pewnej nocy musiałem wyjść na spacer, niestety nie wziąłem ze sobą latarki. Po krótkiej drodze w ciemności wyraźnie poczułem, że „coś” mi przeszło po stopie. Nad ranem obudziłem się z oparzeniem, które bardzo trudno się goiło. Oto człowiek nie zna dnia ani godziny.

Co może się jeszcze wydarzyć? Kiedyś jeden z pracowników misji, pan Abraham Phiri, który udzielał mi korepetycji z języka chinyanja, zapytał mnie, co sądzę na temat osób zakażonych wirusem HIV, chorujących na AIDS. Popatrzyłem na niego zdziwiony zastanawiając się, skąd i dlaczego zadał takie pytanie. Odpowiedziałem, że nie można oceniać człowieka po chorobie fizycznej czy duchowej. Mówiłem: „Nasze dobre i złe czyny są widoczne albo ukryte, a może nawet na zawsze zostaną tajemnicą. To, co się naprawdę liczy, to fakt, jak człowiek przyjmuje konsekwencje swoich wyborów i czy ufa miłosierdziu Bożemu”. Pan Phiri dalej kontynuował rozmowę i wyznał, że życie tutaj jest dla niego piekłem. A ja na to: „Człowieku, popatrz z tej werandy na dolinę i piękne góry! Wszystko samo rośnie, wystarczy to tylko podlewać, a zbiory można mieć nawet dwa razy w roku”. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że pan Phiri jest chory na AIDS. Mimo ciężkiej choroby został przewodniczącym Rady Parafialnej i dawał przez kilka następnych lat piękne świadectwo wiary i odpowiedzialności za swoje postępowanie. Przestrzegał, szczególnie mężczyzn, aby byli wierni swoim żonom, kochali Boga i swoje dzieci.

W kwietniu 1995 roku zostałem posłany do misji Kaparu, aby pracować razem z ks. Grzegorzem Tworzewskim. Mieliśmy do obsługi dwadzieścia sześć stacji misyjnych – najdalsza oddalona była o 120 km. Gdy przebywałem w filii w Kasukwe, parafianie jak zwykle po skończonej mszy św. przygotowali obiad, który zjedliśmy razem z Radą Parafialną. Była to okazja do rozmowy, mogliśmy dowiedzieć się, jak funkcjonuje wspólnota bez obecności księdza, bowiem odprawialiśmy mszę św. w centrach zwykle raz na dwa miesiące. Po skończonym posiłku parafianie poprosili, abym odwiedził chorego. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, część ludzi pozostała na zewnątrz chaty, bowiem w środku nie było wystarczająco dużo miejsca, a ja z kilkoma osobami wszedłem do środka. W trakcie rozmowy okazało się, że chory nie jest katolikiem, a on i jego żona należą do Kościoła Adwentystów. Zapytałem więc, czego oczekuje ode mnie, ponieważ jestem księdzem katolickim. Na co chory odpowiedział: „Proszę cię, abyś mnie ochrzcił”. Byłem zdziwiony… Kontynuowałem rozmowę, myśląc, że może jego rodzice byli katolikami. On jednak jednoznacznie zaprzeczył. Zapytałem więc: „Dlaczego chcesz przyjąć chrzest?”. Człowiek ten, wyciągając rękę, powiedział: „Popatrz, ojcze, na tych ludzi, którzy z tobą przyszli. Oni przynoszą wodę do picia i drewno na opał, bowiem moja żona jest już w podeszłym wieku. Ja chcę wierzyć w tego samego Boga, co oni! To jest Bóg prawdziwy, który posłał z miłości swego Syna, Jezusa Chrystusa, aby cierpiał i umarł na krzyżu za nasze grzechy”. Z radością ochrzciłem tego mężczyznę, który nie mógł się swobodnie poruszać i był skazany już tylko na leżenie. To była dla mnie wielka katecheza.

W kwietniu 1997 roku zostałem posłany na sześć miesięcy do misji w Mpunde, gdzie miałem przywilej zastąpić ks. Jana Krzysztonia i pracować razem z abp. Adamem Kozłowieckim SJ. To był wspaniały czas, kiedy mogłem być przy boku wielkiego misjonarza i uczyć się od niego, że nie tytuł ani stanowisko świadczą o wielkości człowieka, ale pokora, posłuszeństwo woli Bożej i miłość świadczona na tysiąc różnych sposobów.

Budowa Kościoła Jana Pawła II

Od 9 listopada 1997 roku jestem w Lusace w parafii Makeni Chrystusa Odkupiciela. Przez pierwsze dwa lata mieszkałem w Mandevu w parafii pw. Świętej Rodziny wraz z ks. Emilem Cudakiem, ks. Franciszkiem Klimoszem, ks. Romualdem Szczodrowskim oraz z ks. Zbyszkiem Trałą. Był to piękny czas na wymianę doświadczeń, wzajemnej pomocy i nauki, jak żyć we wspólnocie księży. Pracowaliśmy w trzech różnych placówkach, aż do czasu powstania domu parafialnego w Makeni. Od 1 lutego 2005 roku pracuję tam razem z ks. Maciejem Oparką, z którym dzielę się radościami i troskami pracy pastoralnej.

Do dzielnicy Makeni przyłączony jest John Laing Compound. Niestety w tej biednej części Lusaki wspólnota katolicka nie miała świątyni. Marzeniem moim i wielu parafian było znalezienie odpowiedniej działki pod budowę kościoła. Tym razem wszystko zaczęło się dość łatwo i w krótkim czasie otrzymaliśmy działkę budowlaną od Residents Development Committee Kanyama Constituency Word 18 Lusaka – dokładnie 16 października 2001 roku (w rocznicę wyboru na papieża Jana Pawła II). Jednak po kilku miesiącach okazało się, że plac pod budowę należy już do kogoś innego i pomimo opłaty przez nas złożonej nie będziemy mogli wybudować w tym miejscu kościoła. Doświadczyliśmy niestety oszustw korupcyjnych. Mieliśmy prawo pierwokupu, ale nasz głos nie był słyszalny. Pomimo zniechęcenia pukaliśmy do wielu drzwi i modliliśmy się o cud przez prawie trzynaście lat. Dzień po kanonizacji św. Jana Pawła II, 28 kwietnia 2014 roku, otrzymaliśmy wiadomość z Ministry of Landso o przyznaniu nam działki budowlanej. Ogarnęła nas niesamowita radość! To był prawdziwy znak z nieba, wierzymy, że dzięki wstawiennictwu św. Jana Pawła II otrzymaliśmy ten dar. 24 września 2017 roku odprawiliśmy pierwszą niedzielną mszę św. w naszym nowym kościele, mimo że jeszcze daleko do ukończenia jego budowy.

Bogactwo misji

Każda misja ma swoją odrębną specyfikę, cechują ją różnorodność plemion, zróżnicowany status społeczny i odmienny kontekst religijny. Do poznania mieszkańców danego regionu trzeba wiele cierpliwości, czasu, a także wzajemnej otwartości parafian i pasterzy. Po każdej zmianie wszystko zaczynałem poznawać właściwie od nowa, co dla mnie samego było pewnym problemem. Kiedy myślałem, że już „coś wiem”, w krótkim czasie okazywało się, że tak naprawdę wciąż wiem jeszcze za mało. To tak, jakbyś iść ponownie do „zerówki” i uczyć się na nowo alfabetu, mimo że jest się już po studiach i ma krótsze lub dłuższe doświadczenie pastoralne w Polsce. Miłość jest jednak cierpliwa, szlachetna, nie szuka siebie, nie wybucha gniewem, nie liczy doznanych krzywd, lecz raduje się prawdą. Wszystko wytrzymuje, wszystko przetrwa (por. 1 Kor 13,1–13).

Misje są nadzieją dla całego Kościoła. Warto chociażby „otrzeć” się o nie, aby doświadczyć jeszcze większej Bożej obecności w świecie, a przez to zasiać w sobie i w innych ziarno nadziei. Przepowiednia starego kapłana stała się prawdziwa. Misje otwierają na różnorodność kultury, cywilizacji i religii, a także ubogacają człowieka. Dziś wiem, że jestem bogaty!

ks. Krzysztof Mróz, misjonarz w Zambii

[Dziękuję wszystkim Czytelnikom “Pielgrzyma”, Wyższemu Seminarium Duchownemu w Pelplinie, duchowieństwu, księżom biskupom za modlitwę w intencji misji, ofiarowane cierpienie, a także pomoc materialną. Niech ziarno Słowa i ofiary wydaje jak największy plon dla dobra Kościoła i chwały Bożej. Z darem modlitwy przez wstawiennictwo Matki Najświętszej i św. Jana Pawła II – ks. Krzysztof Mróz.]

„Pielgrzym” 2018, nr 4 (737), s. 13-16

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *