Najkrótsze rekolekcje świata – Wincenty Łaszewski

Szukając tematu, pomyślałem, że przecież nie będę wracał do kolejnych perypetii z natury wpisanych w pracę z wydawcami. A jednak po namyśle uznałem, że w tej historii ukryła się dla mnie pewna lekcja… Prowadzi mnie ona do zdarzenia sprzed laty. Zdarzenia, które powinno być „zderzeniem”.

REKLAMA

Znowu mam się kopać z koniem? Ktoś raczył wstawić na tył przygotowywanego do druku niewielkiego dziełka mojego autorstwa coś, co zachęci ludzi do jego kupienia. Umieścił mocny cytat z książki. Ktoś jednak go sobie poprawił i ulepszył, dopisując słowa i zupełnie zmieniając sens tego, co napisałem.

Słówka raczej nieczułe

Byłem tak wściekły, że w mailu do szefa wydawnictwa umieściłem pytanie: „Co za idiota…?”, a w innym zdaniu dodałem w nawiasie, że chciałem napisać słowo „debilny”, ale się wstrzymałem.

Uff, zmiany w tekście zniknęły. Ale nie zniknęło we mnie poczucie wstydu. Przyznacie, że zachowałem się – jeśli nie wstrętnie – to wstrętnawo. W kolejnym mailu już się tłumaczyłem, że książka to moje „dziecko” i nie pozwolę, by ktoś je skrzywdził. Ale wiem, nie błysnąłem ogładą, nie popisałem się cnotą roztropności ani nie wykazałem się zdolnością do dyplomacji.

Pojawiły się emocje i ujawniało się we mnie coś, co nazywają powierzchniową religijnością. Na zewnątrz wszystko wygląda w porządku, ale głębiej jest raczej kiepsko.

Dobrze do czasu

No właśnie. Pracujemy nad sobą, wycieramy w palcach różańce, zaglądamy do kościoła na adoracje. Do tego regularna spowiedź. Wszystko to daje nam poczucie bezpieczeństwa: czujemy się porządni, zabezpieczeni przed złem, może już trochę święci. Usypiamy.

Aż pojawi się sytuacja ekstremalna – i nagle to emocje nami kontrolują, nie my je, a aureola, którą sobie przyklejamy do czupryny zda się tylko na kółko do zabawy dla dzieciaków. Wylewa nam się na łeb kubeł zimnej wody, trzeźwiejemy i zaczynamy rozumieć sens Wielkiego Postu. Hmm, dziwne… ja też potrzebuję nawrócenia?! Przecież jestem chyba w miarę porządny facet! Opisana sytuacja przypomniała mi moje najkrótsze rekolekcje.

Automat nie zadziałał

Kiedyś Pan Bóg już mnie z takiego samozadowolenia obudził. Kilkanaście lat temu zaprzyjaźniony mechanik wepchnął mnie w bycie właścicielem auta na gaz. To były początki tego wynalazku i przypięty do instalacji LPG automat niekoniecznie wykrywał, iż gaz się skończył. Wtedy trzeba było wcisnąć pedał gazu. Ale automat wciąż nie przełączał się na benzynę. Sięgnąłem pod kierownicę, by przełączyć go ręcznie, lecz nie mogłem wymacać przycisku…

To wszystko działo się w ciągu może 3 sekund. Jeszcze kolejne 2 i czekało na mnie czołowe zderzenie. Zobaczyłem przed sobą śmierć. Wtedy – w ostatnim krzyku rozpaczy – wrzasnąłem tak głośno, że chyba nawet niebo mnie słyszało. Nie był to wcale akt strzelisty. Wykrzyczałem najbardziej wulgarne, dwugwiazdkowe przekleństwo.

Nigdy go nie używałem, a wtedy, w sytuacji ekstremum, samo wyskoczyło mi z gardła. Gdybym zginął, byłoby to ostatnie wypowiedziane przez mnie słowo. Ale wizytówka na Boży Sąd, prawda?

Wstyd, Łaszewski!

Skoro piszę ten tekst, to znaczy, że żyję. Tak, jakimś cudem natrafiłem na wajchę zmiany paliwa na ciekłe i samochód wystrzelił do przodu. W ostatnim momencie wróciłem na prawy pas. Byłem w szoku – nie wywołało go jednak moje otarcie się o śmierć. Przeraziła mnie moja reakcja – okazało się, że wcale nie jestem taki święty, jak mi się wydawało, i że moje przejście na tamten świat nie musi zakończyć się pobożnym aktem strzelistym. Gdzieś pod pozorami uporządkowanego życia leżą czarne warstwy. Tamtego dnia ujawniły się przez głośne soczyste przekleństwo.

Wstyd, Łaszewski. Pomyślałem, że przez tyle lat wcale nie nasiąknąłem Bożym Duchem. Impregnacja Nim dopiero się zaczęła, na razie coś Bożego wniknęło może w powierzchnię, przebarwiło mi skórę, może nasączyło ciało na grubość zadrapania. Bo w zwykłych sytuacjach zdawało się, że umiem zachować się zgodnie z chrześcijańskim credo, ale w chwilach krytycznych – wcale nie.

Trzeba dać się zaimpregnować Bogu do samego końca, uzbroić się w cierpliwość, bo w moim przypadku ten proces będzie trwał lata. Do śmierci? Nie jestem gąbką, która wchłonie Bożą substancję w okamgnieniu. Jestem twardy dąb.

Siedzę więc lata w tej brytfannie łaski, ale za dużo jej we mnie nie wsiąkło. Epitety z cytowanego maila to dowód w sprawie.

Przekleństwo adoratorów

Te najkrótsze rekolekcje uświadomiły mi coś więcej – niebezpieczeństwo dopuszczenia do siebie tak zwanych klakierów. Mamy naturalną skłonność do usypiania w samozadowoleniu, a tu jeszcze ktoś cię w tym utwierdza! Masz wokół siebie ludzi, którzy zawsze ciebie chwalą i cokolwiek zrobisz – będą klaskać. To przekleństwo osób publicznych, także kapłanów. Wianuszek adoratorów otacza ich i wysyła tylko jeden sygnał: „Wszystko robicie dobrze, zawsze. Jesteście wspaniali”. Nikt nie powie im, że nie przyłożyli się do kazania albo że liturgię sprawowali jak robot, bez serca… I oni się o tym nie dowiedzą. Wiedzą coś przeciwnego – że nawet gdy nie przygotują się do kazania, i tak będzie wspaniałe. Może w końcu w to – niestety – uwierzą. To dlatego tak kocham moją żonę. Zwykle z jej ust słyszę słowa krytyki… Oj, pilnuje, bym nie przysypiał w samouwielbieniu.

„Reductio”

Boję się wianuszka adoratorów jak diabeł wody święconej, ale nie bardzo wiem, jak sobie z nimi radzić. Kiedyś na Podlasiu otoczyło mnie kilkanaście pań, a jedna krzyknęła: „Pan jest święty!”. Cóż… nie zareagowałem właściwie, choć nad wyraz skutecznie. Odwróciłem się do tej kobiety i powiedziałem: „Tak, pewnie byłbym, gdybym tyle nie pił i nie bił żony”.

W retoryce nazywa się to „reductio ad absurdum” – sprowadzeniem pierwszego zdania do absurdu przez to, że drugie jest jawnie absurdalne. Panie nie znały tych zawiłości i uznały w swej prostocie, że ja naprawdę piję i biję! Zareagowały jak należy. Skończył się ich zachwyt. Nawet na mnie nie spojrzały, odwróciły się i odeszły.

„Wygadał się” – pomyślały pewnie. „Już wiemy, jaki jest naprawdę”. Jak tu z nimi rozmawiać? Gdy powiem im, że wcale nie jestem święty, do swej litanii pochwał dodadzą jeszcze: „I jaki pokorny!”. Cóż, współczuję księżom, którzy też pewnie nie wiedzą, jak sobie z takimi ludźmi radzić.

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” [19 i 26 marca 2023 R. XXXIV Nr 6 (869)], str. 24-25

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *