„Usta są ryglem, a zęby zaporą, która ma zahamować bezeceństwa wydalane wraz ze śmiechem”. Tyle oficjalna wykładnia. A jak wyglądała rzeczywistość?
Wieki średnie kojarzą nam się raczej z pobożną modlitwą (nierzadko połączoną z uciążliwą ascezą i umartwianiem się), ciężką pracą (ora et labora), strachem przed śmiercią (memento mori, danse macabre). W tej jakże jednostronnej wizji brakuje miejsca na śmiech i zabawę. Tymczasem sposób, w jaki obchodzono w średniowieczu karnawał, mógłby zaszokować niejednego z nas…
Za śmiech – kara?
„Reguła Mistrza”, która w VI wieku stanowiła inspirację dla św. Benedykta, stawiała sprawę jasno: „Śmiech wędruje przez ciało z niskich jego partii, z piersi przechodząc do ust. A z ust wylatują słowa oddania i modlitwy, tak i bluźniercze, i sprośne”. Według „Reguły” usta są ryglem, a zęby zaporą, która ma zahamować bezeceństwa wydalane wraz ze śmiechem. Jest on bowiem skalaniem ust, a ciało ma przecież stanowić „szaniec przeciw tej jaskini diabła”. Powyższe założenia starano się stosować szczególnie w zakonach, nakazując mnichom milczenie (taciturnitas). Reguła św. Ferreola z Uzès stanowiła, że „zakonnikowi śmiać się wolno tylko z rzadka”, a reguła Kolombana ostrzegała, że „ten, kto by podczas nabożeństwa śmiał się po kryjomu, będzie ukarany sześcioma razami. Jeśli wybuchnie śmiechem, będzie musiał pościć”. (…)
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze Pielgrzyma