Podróżujemy po świecie, do domu przywozimy wspomnienia, na miejscu odpoczynku zostawiamy po sobie, mam nadzieję, dobre wrażenia. „Polacy nie gęsi” – jak mawiał patron ulicy, przy której mieszkam. Nie zostawiamy po sobie pierza. Jeśli już są po nas jakieś ślady, to oby piękne. Takie jak te z poniższej historii.
Póki najbliższa gwiazda łypie na nas gorącym okiem, ruszajmy w daleką podróż – tym razem po literach. Jej destynacją nie będą wprawdzie zagraniczne wakacje, ale może i tak wyjazd okaże się ciekawszy niż moczenie nóg w ciepłych basenach. Będzie nie o zagranicznym urlopie, ale o pracy daleko od ojczyzny. Mianownik pozostaje jednak ten sam: Polacy znaleźli się pośród tubylców.
Miasto gangów
Dwie uwagi, nim zacznę opowiadać. Po pierwsze, ta historia jest prawdziwa w każdym calu. Po drugie, jest świeża jak bułki w piekarni; pojawiła się na świecie kilkanaście lat temu. I dodam „po trzecie”, to, co opisuję niżej, zostało celowo pozbawione szczegółów. Zdradzę tylko, że rzecz działa się w Brazylii w jednym z jej wielkich miast. Nie podam ani nazwisk bohaterów, ani nazwy metropolii, a to ze względu na groźnego potwora o imieniu RODO, który – obudzony – może być naprawdę niebezpieczny. Powiem jeszcze, że to miasto typowe: malowane na bogato, ale w rzeczywistości pełne nędzy i bólu. Chcesz osiągnąć coś w dzielnicy biedy? Droga jest jedna: trzeba wejść w odpowiednie środowisko. Czyli? Musisz stać się członkiem jednego z gangów, zająć się zabójstwami na zlecenie, handlem narkotykami. A że miejsc, gdzie można wkłuć się w odrobinę luksusu i poczuć namiastkę władzy jest kilka do wyboru, to na porządku dziennym są tam bezpardonowe walki konkurujących o wpływy band.
Miejsce mało ciekawe, prawda? Ale i tam można spotkać naszych rodaków. Użyjmy dla niepoznaki czasu przeszłego i napiszmy: „Pracowali tam dwaj misjonarze…”. Porządni ludzie. Nie byli zainteresowani zaproszeniami na bogate obiadki elity, która szukała ich towarzystwa, bo to osoby wykształcone, bo przyjechały z elitarnej Europy. Poszli na otaczające miasto „fawele” i zaczęli pracować wśród biedoty, pomagać osobom z marginesu, zajmować się dziećmi ze slumsów.
Boss wzywa
Otóż ci dwaj Polacy otrzymali pewnego dnia niecodzienne zaproszenie. Wzywał ich do siebie szef lokalnej mafii. Powszechnie było wiadomo, co to oznacza – za chwilę zostaną uznani za zaginionych. Spotkanie z bossem to droga tylko w jedną stronę. To jest albo zaproszenie do współpracy, albo bilet na tamten świat.
Misjonarze byli ostrzegani i namawiani, by czym prędzej opuścili miasto. Ale oni zdecydowali inaczej. Mimo obaw udali się pod wskazany adres. Wiedzieli, że ten człowiek może ich „nie lubić” – przecież kilka dni temu udało się im nawrócić kolejnego z członków jego gangu. Zdawali sobie sprawę, że mafioso nie jest zachwycony utratą kolejnych żołnierzy. Pewnie boi się, że odejdą następni. To nie tylko strata oddanych mu pracowników; to jego publiczne upokorzenie. Nie umie utrzymać przy sobie własnych ludzi!
Misjonarze szli, zastanawiając się, czy otrzymają tylko ostrzeżenie, czy może czeka ich zemsta – tortury lub nawet śmierć?
Dziwne życzenie
Czego chciał od nich mafijny herszt? Zdziwicie się, słysząc, że zaprosił ich w roli nauczycieli. Boss pragnął się dowiedzieć, w jaki sposób misjonarze przekonują ludzi do radykalnej zmiany życia. Chciał poznać ich skuteczne metody wpływania na najgłębsze decyzje człowieka. Bo wtedy będzie mu łatwiej manipulować ludźmi, mieć wpływ na ich zachowanie i motywacje. Będzie najskuteczniejszym szefem, a jego gang szybko stanie się największym w mieście.
Zastanawiacie się może, czy misjonarze powinni mu cokolwiek zdradzić. Rozwieję wątpliwości: od razu zaczęli udzielać mu lekcji. A była to lekcja religii. Opowiedzieli gangsterowi o Jezusie, o Maryi Niepokalanej, o niebie, o upadłym szatanie, o Bożym Miłosierdziu i mocy Zbawiciela. Na koniec zaproponowali, że się nad nim pomodlą.
Znowu się pewnie zdziwicie, ale nasz negatywny bohater chętnie się zgodził. I powiem wam, dlaczego. Pomyślał, że właśnie pojawia się szansa, że otrzyma od Jezusa moc. I wykorzysta ją w sposób, jaki sobie wymarzył. W tym momencie musimy się przy jednym zdaniu zatrzymać. Człowiek ten był nie tylko przywódcą gangu, ale także mordercą, który zabił czterdzieści kilka osób… Taki właśnie bandyta uklęknął przed misjonarzami, mając nadzieję na „więcej władzy”.
Objawienie
Przechodzimy do drugiej części naszej historii. Szef narkotykowego kartelu klęczy przed kapłanami, a ci zaczynają się nad nim modlić. Wtedy gangster traci przytomność i wali się na ziemię. Tak, dobrze myślicie: doświadczył on tego, co nazywamy „zaśnięciem w Duchu Świętym”. Osunął się na podłogę i nieobecny w swoim „tu i teraz” doznał niezwykłego widzenia.
Znalazł się w małym, mrocznym pokoju zupełnie sam. Nie, był tam ktoś jeszcze. Zobaczył, że podchodzi do niego Matka Najświętsza. Rozpoznał Ją od razu; nie sposób w tym temacie się pomylić. Maryja stanęła przy nim i zaczęła nakłaniać go, by przeszedł do drugiego pomieszczenia. Wskazała mu na otwarte drzwi. Zobaczył w nich światło. W głębi pomieszczenia ujrzał Jezusa. Tak, to był On! Z Przenajświętszym Sercem, z którego tryskały promienie. Więcej, Jezus nie był sam – pokój był pełen ludzi.
Przerażony boss poznał ich twarze. To byli ci, których zabił… Blisko pięćdziesiąt osób! Nie chciał tam pójść. O nie, dobrze wiedział, co znaczy słowo „wendetta”. Bóg się na nim zemści – ma za co. Ale bał się nie tylko Jezusa. Drżał przed zemstą tych, których kiedyś zabił z zimną krwią.
Trochę to trwało, zanim Maryja zdołała go przekonać. Jej ciepło, spokój, zapewnienie, że nie musi się niczego bać, sprawiło, że w końcu ruszył w stronę otwartych drzwi. Kiedy zawahał się na progu, Matka Najświętsza delikatnie, ale stanowczo pchnęła go naprzód.
Niepewnie zbliżył się do Zbawiciela, a Ten przytulił go do swego serca. Bandyta poczuł, jak spływa na niego krew i woda, z wolna obmywając go całego. Całego… i wszystko.
Kiedy tak stał, oblany wodą i krwią, przytulony do Zbawiciela, usłyszał ciche: „Wybaczam ci”. Te słowa pierwszy wypowiedział do niego sam Jezus. Zaraz po nim te same słowa powtórzyli wszyscy zebrani, kolejno podchodząc do swego mordercy i powtarzając słowa przebaczenia.
I wszystko jest nowe
Kiedy szef narkotykowego kartelu otrząsnął się z uśpienia, był nowym człowiekiem. Nie mógł postąpić inaczej: rozwiązał swój gang. Nie spotkało się to z zachwytem jego oficerów i żołnierzy. Był świadomy, że może „przypadkowo” zginąć. Ale już nie bał się śmierci. Ze sługi szatana stał się sługą Bożego Miłosierdzia.
Ciekawe objawienie, prawda? Zupełnie prywatne, bez jakiegokolwiek przesłania dla świata. Spotkanie z nadprzyrodzonością przeznaczone tylko dla mafijnego bossa. Można rzec: wywołane przez naszych rodaków.
Dla mnie to przepiękna historia. W nawróceniu tego człowieka służebną (ale jakże zasadniczą rolę) odegrali najpierw misjonarze, a potem Matka Najświętsza. Ciekawe, że była tam potrzebna. Tylko Jej Niepokalane Serce potrafiło skłonić bezwzględnego przestępcę do tego, by zbliżył się do Przenajświętszego Serca Jezusa i powierzył Mu swoje życie. Rola Maryi (i Polaków) nie do przecenienia…
Wincenty Łaszewski
„Pielgrzym” [3 i 10 września 2023 R. XXXIV Nr 18 (881)], str. 26-27.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.