Co ma kapok do Wielkanocy? – Wincenty Łaszewski

Przeżywamy wyjątkowy czas, w którym żyjemy Jezusowym zmartwychwstaniem, a ja proponuję w nim żeglarską opowieść szytą na miarę chrześcijańskiej przypowieści. Nie tracąc czasu na zbędne wprowadzenia, od razu przejdę do rzeczy, czyli do ratunkowej kamizelki.

REKLAMA

Całą młodość spędziłem na wodzie, wśród białych żagli, w moim ukochanym klubie żeglarskim. Zgodnie z przepisami regatowymi zawsze miałem w łódce kapok. Istniała bezdyskusyjna zasada, która nakazywała wrzucić do kokpitu to nielubione ubranko. Kiedy mocno wiało i robiło się niebezpiecznie, a na łodzi sędziowskiej wciągano specjalną flagę, wszyscy mieliśmy obowiązek założyć swoje kamizelki ratunkowe. Wiadomo – mogą ocalić życie.

Zżymaliśmy się na ten przepis, przecież każdy z nas doskonale pływał! Kapoków nie cierpieliśmy – krępowały ruchy, odbierały wolność, wyglądaliśmy w nich jak lądowe szczury, co boją się wody. Ale wyjścia nie było: albo masz kapok i siedzisz w łódce, albo go nie masz i moczysz nogi na pomoście. Kapok to żeglarski dogmat.

Jest sposób

Zdradzę wam sekret: nawet z tym dogmatem można było się zmierzyć. Opracowałem na swój użytek sposób, który zmniejszał jego uciążliwość. Po pierwsze, wybrałem sobie kamizelkę najstarszą, już „wydeptaną” – była niechlujnie maźnięta wyblakłą już żółtą farbą odblaskową, nie była po kokardę napakowana „materiałami pływającymi”. Nie rzucała się w oczy i była całkiem wygodna. Ważniejsze jednak było „po drugie”: systematycznie, przez wąziutką szparę w szwie wyjmowałem z niej kolejne kłębki włókniny. Kapok robił się coraz cieńszy i coraz wygodniejszy. Ruchów już zupełnie nie krępował i w łódce nie zajmował wiele miejsca. Można go było wcisnąć w kąt i o nim zapomnieć.

Kamizelka tonąca

Wszystko układało się idealnie, jednak do czasu. Miałem kapok, zgodnie z przepisami wkładałem go, gdy za mocno dmuchało, a on mi prawie nie przeszkadzał! Aż stało się nieszczęście.

Pewnego dnia, na treningu, kiedy wiaterek dmuchał jak zmęczony staruszek, jakimś cudem moja kamizelka wypadła za burtę. Mam ten widok przed oczami, jakby to było dziś: mój ukochany kapok znalazł się w wodzie i… zaczął tonąć. Szedł na dno! Nim wykonałem manewr, by po niego wrócić, nie było po nim śladu.

Dostałem nowy, strasznie puchaty. Od razu odprułem kołnierz i zabrałem się do wypruwania bebechów… Niestety, nigdy nie dorównał tamtemu.

Oszukać Jezusa

Co ma mój kapok do Wielkanocy? Oj, dużo. Kamizelka, jak wskazuje towarzyszący jej przymiotnik, ratuje życie i dlatego trzeba ją mieć w łódce. Masz kapok na sobie – nie utoniesz. Nie masz – nawet dobry pływak może skończyć na dnie. Stąd, gdy wiatr i fale się wzmagają, musisz wdziać na siebie to nielubiane ubranko.

Kamizelka ratuje życie. Wie o tym Jezus, który każdemu z nas wręczył swoją kamizelkę – reguły Ewangelii. I od razu zaczyna się problem. Ten Boży kapok nie wydaje się nam wygodny: krępuje ruchy i nie pozwala zwinnie poruszać się naszym stateczkiem życia.

Ale jest na to sposób! Po pierwsze, nakładaj go na siebie tylko wtedy, kiedy ci nakażą i kiedy sędziowie cię widzą. Nie bądź mięczakiem – nikt nie będzie ci mówił, co masz robić. Nie bądź tchórzem – woda to twój żywioł i się jej nie boisz. Włącz jeszcze logikę: przecież to właśnie kamizelka może cię utopić, na przykład gdy podczas wywrotki wypadniesz z łódki, nim ta położy żagiel na wodzie. Przykryje cię jego płótno, a kamizelka nie pozwoli ci zanurkować, by spod niego wypłynąć. Jest jeszcze znane ci już „po drugie”: pruj, wyciągaj z niego, ile się da. Postąpisz zgodnie z przepisami, będziesz miał kapok, ale on nie będzie ci przeszkadzał.

Gdy ktoś na ciebie spojrzy, to co zobaczy? Masz obowiązkowy kapok.

Czerwone flagi

Pewnie wiecie już, do czego zdążam. Chrześcijaństwo jest taką „ratunkową kamizelką”. Dostajemy ją, by nie utonąć w wodach świata. Może odbiera nam ona trochę wolności i swobody, i może nie wszystko w niej wolno. Może też – czego dziś człowiek współczesny tak nie lubi – ten Boży kapok stygmatyzuje nas, odróżniając od tłumu.

I tak rodzi się pokusa, by być chrześcijaninem od wielkanocnego święta, od pogrzebu kogoś z bliskich, od choroby, która nas dopadła i straszy cierpieniem i śmiercią, i od wszystkich innych chwil „wyjątkowych”. Życie pokazuje nam czerwoną flagę, więc na chwilę sztormu naciągamy kapok i nawet stajemy się świętsi od papieża. Gdy życie się uspokaja – ściągamy gorset przykazań.

A że nie wszystko nam pasuje z tym kapokiem, to wyrzucamy z niego, ile się da. Spójrzcie tylko – na czarnych marszach (pamiętacie ten agresywny tłum?) były rzesze kapokowych katolików, na partie kpiące z Boga i domagające się usunięcia z życia publicznego wszystkiego, co Boskie, też głosują kapokowi. Nie mają z tym problemów, bo chyba wyciągnęli już z kamizelek wszystko, co im nie pasowało.

Ależ nie, zostawili sobie co nieco! Bożą opiekę i Bożą troskę, Boże miłosierdzie i gwarancję zbawienia, a także przekonanie, że piekła nie ma, bo Bóg chce każdego mieć w niebie, a jest wszechmogący. W kamizelce zostają obowiązki Boga wobec człowieka, nasze wobec Boga zostały wyciągnięte.

Ma taki ktoś kapok, więc jest w parafialnej kartotece, będzie miał chrześcijański pogrzeb. Jest porządny. Uważa się za chrześcijanina. Tylko spróbuj temu zaprzeczyć!

Kapok szczęścia

Trzeba pokazać ludziom niekapokowym i tym z pustym kapokiem, że nasze kamizelki nie tylko gwarantują nam, że nie utoniemy, ale i to, że nawet w czasach, gdy tafla wody jest jak lustro, kamizelka jest potrzebna. Dlaczego? Bo nas uszczęśliwia! Wszystkie ograniczenia z nią związane są tak naprawdę źródłem szczęścia i wolności mierzonej zupełnie inną miarą!

Chcesz być szczęśliwy – załóż kamizelkę. Noś ją i przy pogodzie. Może trudno to zrozumieć, ale… tak, ona nas uszczęśliwia!

Chrystus zmartwychwstał! Ten blask, to światło, to przebóstwienie Jezusa to jest moja kamizelka! To jest miłość do Abby, to posłuszeństwo Ojcu!

Wszystkie przykazania i zakazy – aż po grożenie ekskomuniką – są wartością dodaną do ludzkiego życia, a nie ograniczeniem naszych możliwości. Kiedy ludzie tego nie rozumieją, wyznają kulawe chrześcijaństwo i dziwią się, że ono jest im ciężarem. Trudno, by było inaczej, skoro mają kamizelkę zatapialną.

Wniosek jest prosty i zgodny z zasadami nauki – w każdej analogii więcej rzeczy jest różnych niż podobnych. Tak jest i w naszym przypadku: najlepsza kamizelka to kamizelka prosto od producenta, z kołnierzem! Wszystko, co Jezus mówił, musi w naszej wierze pozostać, a wiara ma nam towarzyszyć na co dzień. Ani jedna literka nie ma być wyciągnięta. Wtedy chrześcijaństwo staje się „jakąś nową nauką z mocą” (znajdźcie sobie źródło cytatu!), a Ewangelia „jest mocą dla każdego wierzącego” (jak wyżej).

Zmądrzałem, drodzy Czytelnicy. Nakładam pękatą kamizelkę z jej nadmuchanym kołnierzem. Chcę być szczęśliwy. Nie chcę być jedynie zadowolonym i sytym zwierzęciem. Chcę być szczęśliwym człowiekiem! Więcej: chcę być dzieckiem Boga.

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” [14 i 21 kwietnia 2024 R. XXXV Nr 8 (897)], str. 26-27.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *