Ksiądz od owieczek – Beata Demska

„Dzięki tym owcom coraz lepiej rozumiem Ewangelię o Dobrym Pasterzu – że pasterz ma owce, a one mają pasterza. A to z kolei pomaga mi budować lepsze relacje z ludźmi, z którymi tu żyję. Nie wspominając już o tym, ile kazań przyszło mi do głowy w tej owczarni” – tak ks. Mateusz Draszanowski opowiada o swojej niezwykłej pasji i życiu w parafii w Szczodrowie.

REKLAMA

Szczodrowo – mała wieś kociewska, około pięciuset mieszkańców, remiza, szkoła podstawowa i mały, ale przyciągający wzrok drewniany kościółek. „Nie mamy tu już nawet sklepu spożywczego, więc nie ma gdzie się spotkać i wymienić plotkami” – śmieje się ks. Mateusz Draszanowski, proboszcz tutejszej parafii św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Parafia liczy sześćset osób. Łączy mieszkańców Szczodrowa, Nowego Wieca i części Guzów. „Przyznam, że kiedy tu przyjechałem w 2018 roku, podłamałem się. Co ja tu będę robił? Jak się tu, w tej maleńkiej wiosce, odnajdę? Dziś uważam, że to raj – wyznaje mój rozmówca, uśmiechając się, i dodaje z przekonaniem: – Ufam, że Bóg miał tu na mnie jakiś pomysł”.

Najstarszy drewniany kościół na Pomorzu

Pierwsze, co mi pokazał ks. Mateusz, to zabytkowy kościół. Towarzyszył nam pan Karol Szczepiński, mieszkaniec pobliskiej wioski Nowy Wiec, bardzo zaangażowany w życie parafii, a zwłaszcza w sprawę renowacji zabytkowej świątyni. Oprowadzając mnie po jej wnętrzu, wykazał się imponującą znajomością zarówno jej historii, jak i konstrukcji. Od ks. Mateusza wiem, że pomoc pana Karola w zdobywaniu funduszy na remont zabytku jest nieoceniona. To jedyny zachowany na Pomorzu późnośredniowieczny drewniany kościół. Na listę zabytków wpisany jest wraz z przykościelnym cmentarzem i kamiennym ogrodzeniem.

Wewnątrz świątyni panuje wprost dojmujący chłód. „Tak, jest zimno. I wieje, ale drzwi muszą pozostać otwarte, bo osuszamy wnętrze i musi być zapewniona cyrkulacja powietrza” – tłumaczą moi przewodnicy. Na szczęście świątynię wyposażono w dwie solidne nagrzewnice, uruchamiane podczas mszy. „Latem jest tu dla odmiany tak gorąco, że wstawiamy do wnętrza aż cztery wentylatory – przekonuje ks. Mateusz. – Kościół pobudowano na przełomie XIV i XV stulecia, ale na przestrzeni wieków kilkakrotnie go przebudowywano, przez co budynek utracił oś. Widać to wyraźnie od strony ołtarza. Próbowałem na początku jakoś to optyczne wyrównać, kładąc dywan przez środek, ale nie dało się” – ksiądz proboszcz uśmiecha się, wspominając swoje próby „wyprostowania” świątyni.

Podziwiamy stare drewniane ołtarze, granitową kropielnicę z XIV wieku – najstarszy element wyposażenia świątyni. Rzucają się w oczy dziwnie podziurawione drewniane ściany. „W 1903 roku wytynkowano kościół od środka, niszcząc przy tym oryginalne polichromie. Modrzewiowe i sosnowe belki podziurawiono, by lepiej trzymał się ich powierzchni ten nieszczęsny tynk, który my teraz skuwamy. Trzeba wspomnieć, że prace remontowe, które prowadzimy, rozpoczął już poprzedni proboszcz, ks. Ryszard Jędrzejak” – relacjonuje pan Karol. Oglądamy wspólnie ślady wielokrotnych przeróbek świątyni, zmienione kształty okien, resztki dawnych zdobień. „Dawni gospodarze świątyni zawsze byli szczęśliwi, kiedy coś tu zrobili – jak coś dobudowali, byli szczęśliwi, jak otynkowali, byli szczęśliwi. My teraz zrywamy te tynki – i też jesteśmy szczęśliwi!” – śmieje się ks. Mateusz, z wyrozumiałością podsumowując poczynania dawnych gospodarzy świątyni. „W tym roku planujemy jeszcze usunąć tynk z tej belki, poddać renowacji ołtarz, no i chcemy zająć się podłogą, ale na razie czekamy na fundusze” – dopowiada pan Karol.

Owce

Słychać je z daleka – głośnym „meee, meee!” obwieszczają swoje istnienie. Trzydzieści pięć owieczek ks. Mateusza – bo to one zamieszkują okazałą szopę, do której zmierzamy – na widok wchodzących ludzi ucieka przez małe drzwiczki na zewnątrz, na pastwisko. Ks. Mateusz spokojne sięga po wiadro, napełnia je karmą, wsypuje zawartość do koryta. Owce wracają, przeciskają się jedna przez drugą, głośno mecząc. Ksiądz zachęca mnie, bym weszła do środka zagrody, sam bierze na ręce białe jagnię i je przytula. Duże owce zajęte są jedzeniem, ale niektóre podchodzą zaciekawione, można je pogłaskać, poczuć ich ciepło, zrobić zdjęcia. Wspaniałe doświadczenie!

„Dostałem od znajomych dwie owieczki i kozła w prezencie na imieniny, bo kiedyś zażartowałem, że skoro już jestem na takiej wsi, to powinienem jeszcze zająć się hodowlą. Potem sam dokupiłem kolejne owieczki. Polubiłem to zajęcie, przerodziło się ono w prawdziwą pasję. A z czasem pasja przerodziła się nawet w działalność gospodarczą. Zabawne jest to, że jako dziecko bałem się owiec, choć miałem z nimi kontakt dzięki pracy mojego ojca – ks. Mateusz opowiada o początkach swojej owczarni. – Dziś to jest dla mnie miłe hobby, ale też sposób na regenerację sił, ucieczkę od codziennych kłopotów. Jest to też jakaś wizytówka naszej parafii, coś, co przyciąga tu nowych ludzi. I to jest dla mnie bardzo ważne”.

Pytam, jak wygląda codzienna opieka na stadkiem. „Przychodzę do owiec o godzinie 7, karmię je, niektóre jagniaki muszą jeszcze dostać butelkę – bo matki nie mają wystarczającej ilości pokarmu – i tak pięć razy na dzień… Najtrudniej jest, gdy są wykoty, czyli gdy rodzą się młode. Trzeba sprawdzać w nocy lub o świcie, czy wszystko w porządku, czy może potrzebna jest jakaś pomoc. W efekcie przez dwa miesiące człowiek chodzi niewyspany i zmęczony. No, kosztuje mnie to trochę pracy – jak ma się pod opieką zwierzęta, to nie ma się właściwie nigdy wolnego…” – opowiada ksiądz. Trzeba dodać, że owczarnia stanowi część parafialnego mini-zoo, obok widać ogrodzony teren z ozdobnymi kurami, dużą klatkę – pełną kolorowych papug i dwa majestatyczne pawie w obszernej wolierze. I tym towarzystwem też trzeba się zająć.

Wspólnota

Ks. Mateusz nie boi się pracy, wręcz wyszukuje sobie kolejne zajęcia. „Ja nawet telewizor oglądam na stojąco, nie lubię i nie potrafię siedzieć” – śmieje się. „Pracuje także w szkole rolniczej w Bolesławowie koło Skarszew, działa w Ochotniczej Straży Pożarnej w Szczodrowie, i zdarza się, że jeździ na akcje, a ostatnio został jeszcze kapelanem gminnym” – uzupełnia pan Karol. „Latem mam trawniki do koszenia, jesienią – liście do zagrabienia, zimą muszę odśnieżyć cały teren… Jest trochę tych zajęć” – śmieje się ksiądz proboszcz.

Zadaję pytanie: czy ktoś księdzu pomaga? „Powiem tak: zawsze mogę liczyć na mieszkańców parafii, cokolwiek by się działo. I w sprawach gospodarskich, i sąsiedzkich. Zwykle potrzebuję pomocy przy poważniejszych zadaniach, ludzie już wiedzą, że na co dzień sobie poradzę. Pomagamy sobie nawzajem z prawdziwą życzliwością. Jeden sąsiad pomaga mi przy wykotach, drugiemu ja nakarmię zwierzęta, gdy wyjeżdża na weekend. Pomogę przy wykopkach, przy wożeniu słomy, ziemniaków, nie mam z tym problemu – mówi ksiądz proboszcz. – Ludzie, którzy mnie tu otaczają, są naprawdę szczodrzy, otwierają swoje portfele, gdy trzeba, ale i serca. Dają swój czas, interesują się, pożyczają sobie maszyny, współpracują, potrafią się odwdzięczyć za okazaną pomoc. Proszę zobaczyć – tu, w pobliżu, można swobodnie przejść przez każde podwórko…

Ta zielona przestrzeń między kościołem a szopą to jest teraz nasz teren rekreacyjny – ks. Mateusz wskazuje rozległy, ładnie zagospodarowany trawnik z miejscami na ognisko i zabawę dla dzieci. – Od maja do końca sierpnia co niedzielę spotykamy się tu o godzinie 15, gramy w siatkówkę, wieczorem robimy ognisko, można wspólnie spędzić czas, tak rodzinnie. Pięć lat temu w tym miejscu nie było nic, rosły jakieś chaszcze, krzaki, z pięćdziesiąt drzew… Teraz organizujemy tu nasze parafialne festyny, dożynki, dni dziecka. Dzieje się! Zapraszamy wszystkich – i do naszego drewnianego kościółka, i do owieczek, i na parafialne spotkania, także te przy ognisku”.

Beata Demska

„Pielgrzym” [28 maja i 4 czerwca 2023 R. XXXIV Nr 11 (874)], str. 20-22

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *