Życiowe odrodzenie – Alicja Samolewicz-Jeglicka

Nastolatka, mąż i ojciec trójki dzieci oraz samotna mama. Co ich łączy? Zmiana, która się w nich dokonała. Upadek i życiowe zmartwychwstanie. Mimo że pochodzą z różnych środowisk i różnych stron Polski, to połączył ich wiatr Ducha Świętego.

REKLAMA

Wiatr wiary wiał tak mocno, że poprzestawiał na zupełnie inne tory życie nastoletniej Kasi, Marcina i Marysi. Zburzył to, co nietrwałe i zbudowane na piasku, i postawił skały. Chociaż – jak mówią nasi rozmówcy – walka o życie ze Zmartwychwstałym jest na porządku dziennym, bo pokus jest wiele, a zły nie próżnuje. 

Nastoletnia Kasia

„W tym roku będę obchodziła swoje osiemnaste urodziny. Gdybym jeszcze trzy lata temu została zapytana, jak chciałabym je spędzić, to na pewno powiedziałabym: «Na imprezie». Dużo znajomych, alkohol, głośna muzyka i zabawa do rana. Najlepiej, jakby to wszystko zakończyło się śniadaniem z moim chłopakiem… Jak teraz o tym myślę, to wiem, jakie to płytkie. Oczywiście, będę miała imprezę z fajnymi ludźmi do rana i z super muzyką. Ale jednak priorytety mi się pozmieniały. Wszystko zaczęło się od choroby mojej przyjaciółki, która zachorowała na raka. Widziałam, jak z dnia na dzień gaśnie. Dotarło do mnie, że ją bezpowrotnie tracę. Wtedy zaczął się mój bunt przeciw Bogu. Bo dlaczego właśnie ona? Dlaczego w taki sposób? Dlaczego już teraz. Przecież ona ma całe życie przed sobą!

Ale moja Marta była ode mnie o wiele mądrzejsza. To ona zaczęła mi tłumaczyć, kim jest Bóg, na czym polega prawdziwa wiara. Czuję, jakby Marta dała mi rekolekcje życia. Nauczyła mnie, co jest ważne i jak o to dbać. Gdyby nie setki spędzonych razem godzin na rozmowach tuż przed jej śmiercią – to chyba nie przeżyłabym pogrzebu. Dla mnie zawsze śmierć kojarzyła się z końcem. Po prostu. Marta nauczyła mnie, że to dopiero początek…

Dziś siłę czerpię z codziennej modlitwy. Trudno mi to wyjaśnić. No bo jak śmierć najbliższej przyjaciółki może być czymś granicznym w życiu? I to nie w tym negatywnym sensie. Ale dla mnie tak było. To właśnie ta straszna sytuacja była dla mnie ziarnem wiary. Dzisiaj każdego dnia walczę o tę wiarę, bo nie jest to łatwe. Szczególnie jak jest się nastolatką – tyle pokus w dzisiejszym świecie. Należę do jednej ze wspólnot, dzięki temu poznałam całkiem nowe towarzystwo – ludzi w moim wieku, z podobnymi problemami, ale i z podobnymi wartościami. Codzienna modlitwa daje mi siłę.

Czy nawrócenie to zmartwychwstanie? Według mnie między tymi wyrazami można postawić znak równości. Niestety zrozumiałam to dopiero po śmierci mojej przyjaciółki. Wtedy też w jakimś stopniu umarła stara ja i narodziłam się na nowo”.

Marcin Gomółka

„Jak wygląda moja historia nawrócenia? Wszystko zaczęło się jesienią 1985 roku w Tychach na Śląsku. Moi kochani rodzice zanieśli mnie do chrztu. Później była pierwsza komunia, służenie do mszy jako ministrant, a później lektor. Uczestniczyłem w kilku stopniach rekolekcji Ruchu Światło-Życie i dbałem o oprawę muzyczną na cotygodniowej mszy oazowej w rodzinnej parafii. W podstawówce wygrałem nawet szkolny konkurs wiedzy religijnej. Przystąpiłem także do sakramentu bierzmowania, ale z powodu osamotnienia, niewysłuchania, niedostępności emocjonalnej najważniejszych osób w moim życiu zacząłem flirt z tym, co proponuje ciemna strona świata. W ekranie dopiero co podłączonego do internetu komputera widzę możliwości, których nie daje sztywna, lękowa i pozbawiona miejsca na jakikolwiek błąd zależność: wszystkowiedzący rodzic kontra ryba bez głosu. Napięcie rozładowuję regularnie – w myśl zasady «wszystko wolno». Coraz mocniejsze stymulanty. Poczucie winy izoluje, więc oddalam się od rodziny, Kościoła, zrywam jakiekolwiek znaczące dla mnie relacje. Rezygnuję z siebie, ze zdrowia, z ambicji. Ze smacznego, dobrego życia zostaje kapeć.

Mija ćwierć wieku. Świętuję w oparach absurdu, niespełnienia i zewsząd lejącej się wódki. I wtedy – ni stąd, ni zowąd – zakochuję się w mojej przyszłej żonie, a na mojej życiowej drodze coraz częściej dostrzegam światło. Chcę do niego biec. Nie potrafię. Pragnę kochać, ale nie wiem jak. Tęsknię za prawdą, dobrem i sensem. W godzinie śmierci wołam. Przychodzi odpowiedź: «Chrystus zmartwychwstały, twój brat, umarł na krzyżu zamiast Ciebie. Przyjmij Jego miłość, wyznaj Go Panem swojego życia. Powiedz Mu, że bez Niego nie chcesz iść dalej». Dokonuje się odrodzenie. Otwierają się oczy na to, co zamyślił względem mnie mój najlepszy Tata. Zaczynam widzieć, co nie znaczy, że nie potrzebuję kogoś, kto mnie poprowadzi.

Duch Święty, który rozlewa w moim sercu miłość, pokazuje mi Kościół naśladujący Jezusa. Zachwycam się każdym dniem życia w Jego Obecności. Tego jak uwalnia, uzdrawia i uzdalnia do życia w nadziei paschalnej. Zaczynam przyprowadzać do Niego kolejnych celników, trędowatych, niewidomych, chromych, grzeszników, wkrótce uczniów. Chcę towarzyszyć przyszłym i obecnych małżonkom w rozwijaniu ich powołania.

Jak pokazuje moje życie, ani to, że zostałem ochrzczony, ani to, że co niedzielę sumiennie odbijam kartę w „zakładzie pracy”, w którym próbuję zarobić na niebo, nie czyni ze mnie chrześcijanina. Bez zmiany myślenia, bez nawrócenia serca, bez egzystencjalnego, osobowego i wreszcie stale ożywianego we wspólnocie Kościoła odradzającego spotkania z Chrystusem zmartwychwstałym wracam do roli co prawda religijnego, ale jednak faryzeusza.

Ks. Franciszek Blachnicki pisał: «Większość ochrzczonych nie przeżyła owego fundamentalnego wydarzenia, jakim jest odrodzenie z Boga, które by uczyniło z nich prawdziwych chrześcijan”. Bóg nie zbawi cię bez ciebie, ale odkąd „zmartwychwstałem», proszę Żyjącego (Łk 24,5), by owo «fundamentalne wydarzenie» stało się również twoim udziałem»”.

Mama Marysia

„Świat się dla mnie skończył – tak myślałam dziesięć lat temu. Teraz, z perspektywy  czasu, mogę powiedzieć, że wtedy świat się zaczął dla mnie otwierać. Bardzo powoli, w bólach, ale… było warto! Dla mnie nawrócenie wiąże się z upadkiem. Z takim upadkiem i rozbiciem dotychczasowego myślenia i życia. Ale po upadku człowiek się podnosi, powoli zmartwychwstaje. Patrząc na Jezusa, widzimy, że zmartwychwstanie przyszło przez krzyż i nie przez jeden, a trzy upadki… 

Wiadomość, że mój mąż odchodzi, była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Zostałam z dnia na dzień sama z czwórką dzieci, bez pieniędzy, bez pracy, bez… męża. Jak to wszystko ogarnąć i się nie załamać? Nigdy nie zapomnę wieczoru, kiedy leżałam na łóżku i wyłam, że «tylko Bóg może mi pomóc, już żaden człowiek mi nie pomoże». I tak zasnęłam w tym wyciu i płaczu. A jak się obudziłam, to nic się nie zmieniło. Ale tylko na pierwszy rzut oka, bo zaczęłam mieć siłę. Siłę, by zawalczyć o siebie, o dzieci, o dom.

Rozwody, separacje, rozejścia zawsze są trudne. Zawsze ktoś cierpi. Cierpią również dzieci. Byłam tak załamana, że jedyne, co mogłam robić, to modlić się! Naprawdę. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Na nic innego nie miałam siły. Jedynym, co mnie wtedy ratowało, był różaniec. Zawsze był gdzieś «w okolicy» – a to w kieszeni kurtki, a to w aucie przy skrzyni biegów, a to na nocnej szafce. To dzięki różańcowi i Maryi powoli podnosiłam się z czarnej otchłani. Zaczęłam regularnie chodzić do kościoła, po pewnym czasie przystąpiłam do spowiedzi. To wszystko trwało tygodniami. Ale jak mówią: «Kropla drąży skałę» – i tak było właśnie w moim przypadku. W pewnym momencie zaczęło się też układać w moim życiu prywatnym i zawodowym. Pojawiali się ludzie, którzy byli mi wtedy potrzebni. Znalazłam pracę, psychologa dla dzieci. Relacje z byłym mężem się polepszyły i uspokoiły – a to bardzo ważne.

Teraz widzę, że siła płynie z krzyża. I wiem, że dla wielu to poetyckie słowa albo zwyczajne fantasmagorie. Ale jestem żywym przykładem tego, że po upadku mogłam powstać tylko dzięki Niemu. Święta Wielkanocne to czas zwycięstwa, bo On za mnie oddał życie. Oddał to, co najcenniejsze. Przez połowę swojego życia w ogóle się z tym nie liczyłam. Jezus nie był w nim w ogóle obecny. Musiałam upaść, by zmartwychwstać. Ten upadek był bardzo bolesny, myślałam, że nie dam rady się już podnieść. Ale dla Zmartwychwstałego nie ma rzeczy niemożliwych. Nachylił się nade mną i wyciągnął pomocną dłoń poprzez swoją Matkę. A kto lepiej zrozumie kobietę, jak nie druga kobieta? Tych dziesięć lat temu płakałam i prosiłam Boga o pomoc. Mimo że byłam małej wiary. Bardzo małej. Dzisiaj również wołam i głoszę Jego chwałę. Wiadomo, że nie jest mi łatwo – jestem mamą samotnie wychowującą czworo dzieci – ale mam siłę! Mam wiarę! I jestem żywym przykładem, jak życiowo zmartwychwstać. Wielkanoc to czas zwycięstwa i to dosłownego”.

Alicja Samolewicz-Jeglicka

„Pielgrzym” [2 i 9 kwietnia 2023 R. XXXIV Nr 7 (870)], str. 23-25

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *