Afgańska przygoda – Łukasz Kocewiak

Wyobraź sobie, że jesteś w Hindukuszu. Idziesz kamienistą drogą. Głowę chowasz w ramiona, bo wiatr sypie piaskiem w oczy. Przystajesz na chwilę, by spojrzeć na szeroką dolinę. Z jednej strony pola uprawne i rzeka, z drugiej – pokryte śniegiem szczyty. Mijasz dzieci ze stadem owiec. Uśmiechają się. Jest tak gorąco, że wargi się kleją. W oddali idą kobiety z dziećmi, które zerkają nieśmiało w twoją stronę. Przeprawiasz się przez górski strumyk, bo właśnie co wylał na drogę. Grupka mężczyzn usiłuje wyregulować nurt przy pomocy szpadli. Pozdrawiacie się i życzycie sobie wszystkiego dobrego. Idziesz dalej, powoli, krok za krokiem.

REKLAMA

Jest takie miejsce

Afganistan postrzegamy jako pogrążony wojną kraj, gdzie niestabilna sytuacja polityczna i ciągłe zagrożenie atakiem terrorystycznym blokują rozwój turystyki. Wystarczy przejrzeć nagłówki światowych gazet lub wpisać w wyszukiwarce internetowej hasło „Afganistan”. W wynikach nie znajdziemy pocztówkowych widoków, uśmiechniętych dziewcząt, finezyjnie oświetlonych zabytków. Zamiast tego ujrzymy zgliszcza i pył po wybuchach, rannych ludzi i płaczące dzieci ze strachem w oczach.

Artykuł czwarty konstytucji Afganistanu wymienia czternaście grup etnicznych, a mieszkańcy posługują się około czterdziestoma językami, o dialektach nie wspominając. Patrząc na współczesny Afganistan, spróbujmy odpowiedzieć sobie pytanie, czy z tego tygla kulturowego może wyłonić się stabilne państwo. Duża różnorodność etniczna Afganistanu oraz sztucznie narzucone granice przez wielkie mocarstwa wielokrotnie były przyczyną konfliktów. Uraz w wyniku wojen i podbojów trwa dłużej niż pamięć o potędze najeźdźców. Uzbecy, Tadżycy, Hazarowie, Pasztunowie zamieszkują ten sam kraj i pomimo wielu różnic muszą tworzyć społeczeństwo.

Mozaika etniczna tego regionu zmieniała się dynamicznie na skutek konfliktów zbrojnych, sytuacji ekonomicznej czy choćby stanu infrastruktury. Lokalne spory dotyczą zazwyczaj dostępu do zasobów, władzy, majątku. Powodem wielu zatargów jest presja demograficzna, której towarzyszy konkurencja. Niezależnie od interwencji Związku Radzieckiego czy Stanów Zjednoczonych na obszarach poza zasięgiem konfliktu spotykało się zachowania sugerujące, że małe społeczności dążą do stabilizacji. Mieszkańcy Korytarza Wachańskiego, gdzie szef wioski – rais czuwa nad prawem, a przywódca duchowy – moki nad wiarą, dają dobry przykład.

Tu zatrzymał się czas

W odległych dystryktach, takich jak Wachan, centralna władza państwowa ma ograniczony zasięg i do dzisiaj przetrwały tam struktury plemienne, które z powodzeniem regulują zachowania lokalnej społeczności. Dzięki temu w Wachanie czuję się bezpiecznie, bo wiem, że region znajduje się poza areną konfliktu. Zamiast patroli wojskowych spotykam prostych, serdecznych ludzi, którzy przyjmują mnie z ujmującą gościnnością. Izolacja Wachanu pogłębia różnice kulturowe i społeczne, czyniąc tę dolinę żywym skansenem, gdzie życie toczy się dawnym rytmem.

W drodze do Korytarza Wachańskiego mijam nieliczne stojące przy drodze, typowe dla całego regionu, pamirskie domy zbudowane z kamieni i gliny. Przy jednym z nich suszą się świeżo ulepione cegły, przygotowane, by załatać ślady po ostatnim trzęsieniu ziemi. Na polach skąpane w słońcu kłosy zboża mienią się złotem. Rolnik szpadlem i płaskim kamieniem zmienia nurt w kanałach irygacyjnych. Widzę gromadkę dzieci pędzących stadko owiec i kóz. Pomimo napięć społecznych, konfliktów zbrojnych w Badachszanie toczy się normalne życie.

W tym kraju, od dziesięcioleci pogrążonym w konflikcie, broń, krew czy nagła śmierć stały się elementami codzienności. Życie Afgańczyków naznaczone jest bólem po utracie bliskich, są poniżani przez najeźdźców, a nawet swoich rodaków z innych grup etnicznych lub wyznawców odmiennej gałęzi islamu. Mimo to widzę zwykłych ludzi, którzy próbują odnaleźć się w tym chaosie.

Od momentu wycofania się Armii Radzieckiej z Badachszanu, czyli od roku 1989, w regionie tym panował spokój. Teren był pod kontrolą wojsk Sojuszu Północnego pod dowództwem Lwa Pandższiru, generała Ahmada Szaha Masuda, który przez lata walczył z talibami o kontrolę nad krajem. Nie ma tu większych ośrodków miejskich, słabo rozwinięta infrastruktura nie zachęca do prowadzenia akcji zbrojnych, teren nie jest też ważny pod względem strategicznym. Poza tym mieszkańcy doliny rzeki Pandż, czyli szyiccy Wachowie, pod względem kulturowym i religijnym różnią się od talibów, którzy na ogół są sunnickimi Pasztunami i Tadżykami.

Gościnność ponad wszystko

W tej części Badachszanu mieszkają głównie pokojowo nastawieni izmailici, którzy nie popierają islamskiego radykalizmu. Trudno uwierzyć, że istnieje jeszcze na Ziemi, w tej „globalnej wiosce”, miejsce, które góry odgradzają od wpływów światowej gospodarki. Społeczeństwo od stuleci funkcjonuje tu niemal tak samo. Gdyby nie ekspansywna polityka takich wielkich mocarstw, jak Imperium Rosyjskie, Indie Brytyjskie, Związek Radziecki czy Stany Zjednoczone, być może do dzisiaj ten teren byłby zupełnie odizolowany od świata.

Według wspomnień duńskiego oficera Olego Olufsena, który eksplorował te tereny pod koniec XIX wieku, koczownicze ludy kirgiskie przemierzające Korytarz Wachański były ongiś wojownicze. Prowadziły działania zaczepne i najeżdżały pobliskich Wachów, a ci zmuszeni byli ukrywać się w górskich jaskiniach. Teraz cała dolina jest odcięta od reszty kraju i państw ościennych. Od kiedy zamknięto granice, kirgiscy pasterze są uzależnieni gospodarczo od Wachów, którzy zajmują się uprawą i prowadzą osiadły tryb życia, tak więc symbioza szyitów i sunnitów wysoko w górach, na zapomnianym przez świat skrawku ziemi, stała się koniecznością.

Wachańskie doliny

Podczas wędrówki do bazy towarzyszy mi dwóch Wachów. Objuczamy osła i opuszczamy ostatnią osadę na trasie – wioskę Kazi Deh. Dolina wyraźnie się zwęża, a pola uprawne zastępują zielone pastwiska. Na kępie trawy przysiadły kobiety ubrane w typowe dla regionu długie szaty w różnych odcieniach czerwieni; na głowach mają okrągłe czapki, a na ramionach chusty chroniące przed słońcem i wiatrem. Prowadzą ożywioną rozmowę, doglądając pasących się owiec. W pobliskim kamieniołomie grupa mężczyzn wydobyła kształtne kawałki skał. Będą idealnie nadawały się na nowy pamirski dom.

Szybko opuszczamy tereny przychylne człowiekowi. Szeroka droga zmienia się w wąską ścieżkę, a na stokach częściej widać kamienie niż zieloną trawę. Mijamy zgarbionego pod ciężarem sterty chrustu Wacha w tradycyjnym stroju – perahan tunbanie. Przystaje na chwilę, podpierając się drewnianą laską, i nas pozdrawia. Najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszy.

Ze wzrostem wysokości rzeka zmienia się w porywisty potok drążący skały i niosący muł oraz kamienie. Na stromych trawersach osioł przystaje i odmawia współpracy. Naturalny instynkt podpowiada mu, że nie powinien zapuszczać się na te niebezpieczne górskie tereny. Przywołujemy go do porządku, wymierzając drągiem kilka razów w zad. Bywają miejsca, gdzie wąwóz się obrywa, tworząc stromą, niemal pionową ścianę. Niosący się echem huk potoku nie pozwala nam zapomnieć o nieokiełznanej sile przyrody. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby ktoś z nas stracił równowagę lub osunęła się ziemia.

W wyższych partiach doliny stoki zdominowały odcienie szarości i brązu. Kamienne płyty o symetrycznym kształcie wyglądają tak, jakby wyciosała je wprawna ręka kamieniarza. Aż trudno sobie wyobrazić, że ten obszar w czasach przed konfliktem ze Związkiem Radzieckim był intensywnie eksplorowany przez polskie wyprawy. Uważa się, że dolina Kazi Deh była pierwszą w Hindukuszu, która została dokładnie zbadana.

Teraz trzeba odnaleźć dawne ścieżki. Wojna zahamowała rozwój alpinizmu w afgańskim Hindukuszu, infrastruktura turystyczna praktycznie nie istnieje. Brakuje wykwalifikowanych przewodników i tragarzy wysokogórskich. Specjalistyczny sprzęt i prowiant należy sprowadzać z Tadżykistanu lub nawet z Europy. Nagminnie spotyka się przejawy korupcji wśród celników i urzędników, a o wykwalifikowanej pomocy medycznej w razie wypadku można zapomnieć. Być może właśnie ten chaos przyciągnął mnie w to miejsce zapomniane przez Boga i człowieka. Jutro dotrzemy do bazy, gdzie zostanę sam na górskim pustkowiu z moimi marzeniami, determinacją i słabościami.

Góra Noszak (7492 m n.p.m.)

Noszak kryje się na końcu doliny Kazi Deh. Dopiero pod koniec trekkingu dane jest mi zobaczyć cel wędrówki. Najpierw naszym oczom ukazuje się boczny grzbiet odchodzący od głównego masywu w kierunku Kotal-e Dżunubi – Przełęczy Południowej – i zwornikowego szczytu Asp-e Safed – Białego Konia. Żegnam towarzyszy i zostaję sam z najwyższą górą Afganistanu.

Już dawno zdecydowałem, którą drogą spróbuję wejść na szczyt. Zachodnie ramię Noszaka dominuje w krajobrazie, wrzyna się w lodowiec Kazi Deh. U samej podstawy pięć grzęd przypomina kształtem palce kolosa, który wbija się pazurami w pola seraków. Z jednej strony ramię oblewa spękany lodowiec spływający leniwie do jęzora Jachczal-e Sjahu, z drugiej grzeją się w słońcu czarne skały.

Tak zwaną drogę normalną poprowadzili Austriacy w 1963 roku. Wtedy znajdująca się na wysokości około 6900 metrów nad poziomem morza bariera skalna dla wspinaczy z całego świata stanowiła nie lada wyzwanie. Teraz wytycza się trudniejsze drogi, nie należy jednak lekceważyć tego miejsca, szczególnie w przypadku próby solowego wejścia na szczyt. Połączenie łamliwego łupka z lodem i śniegiem wymaga czujności i koncentracji nawet na pozornie łatwych odcinkach.

Między bazą a szczytem zakładam trzy obozy, wytyczam trasę, poręczuję techniczne miejsca. Powoli, konsekwentnie, zgodnie z planem. Nie ma miejsca na pomyłkę.

Na dachu Afganistanu

Atak szczytowy rozpoczynam w nocy z obozu trzeciego. Pierwsze sto metrów przewyższenia pokonuję w zupełnych ciemnościach. Barierę skalną pokrywa cienka warstwa lodu. Pod koniec wspinaczki orientuję się, że nie czuję palców u nóg. Dopiero po wyjściu z trudności mogę się ogrzać w pierwszych promieniach słońca.

Znajdujące się na wysokości ponad 7000 metrów plateau pokrywa gruba warstwa zmrożonego śniegu. Masyw najwyższej góry Afganistanu składa się z czterech wierzchołków: Wschodniego, głównego, Pośredniego i Zachodniego. Czarna rogata grań wyrzyna się ze śnieżnej czapy.

Do głównego wierzchołka pozostaje jeszcze długi odcinek granią. Śnieg skrzypi pod nogami. Ostatnie kroki przed szczytem przychodzą mi z łatwością. Wbijam czekan w szreń i nabieram haust powietrza. Jest! Upragniony szczyt! Sam na wielkiej górze. Tuż przed zachodem słońca. Nawet we śnie nie wyglądałoby to piękniej!

Hindukusz z tej perspektywy wygląda jak impresja namalowana akwarelą. Potężne łańcuchy górskie Kuh-e Keszni Chana czy Chorpuszt-e Jachi to małe wypustki podkreślone pędzlem konturowym. W dole linia lodowca Kazi Deh rozmywa się jak za pociągnięciem nasiąkniętego wodą mopa. Odcienie szarości i brązu przenikają się, przydając skałom dramatyzmu. Błękit nieba na linii styku z pokrytą śniegiem granią ma nieco cieplejszy odcień. Natura tworzy najpiękniejsze pejzaże.

Co dalej?

Wejście na Noszak, od momentu opuszczenia Kazi Dehu, zajęło mi ponad trzy tygodnie. Dotarcie do bazy nie było szczególnym wyzwaniem w porównaniu z mozolnym zdobywaniem wysokości i powolną aklimatyzacją. Wraz z adaptacją organizmu do zmniejszającego się ciśnienia i zawartości tlenu w powietrzu dojrzewałem także mentalnie. Z każdym krokiem, z każdym dniem poznawałem lepiej i górę, i samego siebie. Oswajałem się z miejscem i zaczynałem czuć się tam jak w domu, dlatego po kilku tygodniach ze skałą, lodem, śniegiem, słońcem i wiatrem niechętnie wracam do cywilizacji.

Talibowie przejęli kontrolę nad Wachanem 9 lipca 2021 roku, co było precedensem, ponieważ te tereny nawet podczas ich rządów w latach 1996–2001 były kontrolowane przez Sojusz Północny. Obecnie Korytarz Wachański oraz Hindukusz Wysoki, gdzie wznoszą się wszystkie szczyty o wysokości powyżej 7000 metrów nad poziomem morza, jest odcięty od świata na skutek zerwania protokołów dyplomatycznych z Zachodem.

Łukasz Kocewiak – podróżnik i himalaista. Autor nagradzanych książek o tematyce górsko-podróżniczej. Doktor nauk ścisłych. Prelegent na festiwalach górskich i podróżniczych. Pomysłodawca projektu samodzielnej eksploracji gór „8 Solo”. 

W swojej najnowszej książce „Afganistan. Góry, ludzie, wojna. Opowieść o zapomnianym Hindukuszu” (Wydawnictwo Bernardinum 2023) autor zabiera czytelnika do Korytarza Wachańskiego, sprawdza, czy można wspinać się bezpiecznie w Hindukuszu, śledzi postępy wyprawy afgańskich alpinistek, podąża śladami mudżahedinów broniących dostępu do regionu przed talibami oraz polskich wspinaczy, którzy zdobywali góry wysokie w warunkach zimowych.

„Pielgrzym” [25 czerwca i 2 lipca 2023 R. XXXIV Nr 13 (876)], s. 22-25

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *