W Juracie najbardziej lubię poranki, szczególnie te letnie. Ulice o tej porze są prawie puste, na molo kręci się raptem kilka osób. W oddali słychać delikatny szum morza, ptaki śpiewają w koronach drzew. Błogi spokój.
Królują tu strzeliste sosny, ma się wrażenie, że sięgają samych chmur. Okalają wąskie alejki, przy których wciąż stoją przedwojenne wille. Parterowe, z niedużymi werandami i ogrodami. To między innymi dla nich przed prawie dziewięćdziesięciu laty zaczęto karczować ogromne połacie lasu, znajdujące się między Jastarnią i Helem. Wcześniej nie było tu nic oprócz piasku, wody i drzew.
Jurata to jedyny taki kurort. Kurort, który powstał od zera, z marzeń o ekskluzywnej nadmorskiej przystani, do której miały przyjeżdżać elity z całej Polski. W 1928 roku ruszyły pierwsze prace. To właśnie wtedy zaczęły powstawać wytworne wille, pensjonaty i hotele, czynne po dziś dzień. Najsłynniejszy z nich, zbudowany na początku lat trzydziestych hotel Lido, przyciągał wielu polityków i artystów. Gościła w nim „warszawska śmietanka”: Eugeniusz Bodo, Jan Kiepura, siostry Halama i wielu innych. Natomiast w 1935 roku otwarto w Juracie ekskluzywną kawiarnię „Cafe Casino”. Jej tarasy, na których odbywały się wieczorki taneczne, sięgały samego wybrzeża. Dziś niemalże w tym samym miejscu stoi hotel „Bryza”.
Poranny spacer zaczynam od ulicy Międzymorze, która biegnie niemal od samej plaży aż do molo na Zatoce Gdańskiej. Dziś królują tu kawiarenki, budki z goframi i stragany z pamiątkami. Przynęta na turystę. Jednak gdy tylko skręcam w Ratibora, od razu przenoszę się w nastrój lat trzydziestych. Mijam pensjonaty i domy wypoczynkowe, których historia sięga tamtych czasów. Tak samo, jak historia molo, jednej z większych atrakcji przedwojennej Juraty. Montowano je każdego lata, a jesienią rozbierano. Cumowały przy nim żaglówki, motorówki, kajaki.
Atmosfera Juraty niezmiernie zauroczyła Wojciecha Kossaka, malarza i wielkiego entuzjastę polskiego wybrzeża. Kossak był silnie związany z tym miejscem. W dwudziestoleciu międzywojennym zbudował w Juracie willę, którą sukcesywnie rozbudowywał. Była jego oczkiem w głowie, spędzał tu wraz z rodziną liczne wakacje. Magdalena Samozwaniec, córka artysty, nazwała ją filią Kossakówki, zakopiańskiej willi ojca. Choć o Juracie mówiła przekornie „Dziurata”, była nią zauroczona. Zwłaszcza hotel Lido robił na niej ogromne wrażenie. Mianowała go „luksusowym statkiem pasażerskim, z którego nikt nie ma ochoty wysiadać, tak się tam wszyscy dobrze czują”. Lido stoi do dziś.
O lipcowym poranku plaża jest pełna mew, a fale delikatnie rozbijają się o brzeg. Piasek jest jeszcze zimny, spacerowiczów niewielu. Jednak z godziny na godzinę przybywa spragnionych słońca i wody. Plażowicze sukcesywnie rozkładają parawany, tworząc własne rewiry. Dziś przyjeżdża tu każdy, przed wojną – tylko najbogatsi. Jurata uważana była za najpiękniejszą miejscowość polskiego wybrzeża (które miało wtedy około 150 kilometrów długości), ale i najdroższą. Niewielu było stać na przyjazd tutaj – rachunki hotelowe opiewały na ogromne sumy, atrakcje również kosztowały niemało. Jednym słowem – kurort dla elit.
Niedaleko ulicy Międzymorze, prawie przy samej plaży, zauważam drogowskaz prowadzący do punktu widokowego. Jest nim dosyć niewysoka wieża, z której z jednej strony rozpościera się widok na morze, z drugiej – na dachy najbliższych budynków, „powciskanych” między potężne korony drzew. To nie są już jedynie dachy luksusowych przedwojennych willi czy hoteli. Swój ślad zostawiły tu również czasy Polski Ludowej. Powstały wtedy rozległe ośrodki wypoczynkowe, nastawione na rodziny z dziećmi i wczasowiczów o bardziej przeciętnej zasobności portfela. Dziś Jurata sprawia wrażenie kurortu eklektycznego, otwartego na każdego gościa. Hotele i pensjonaty są zróżnicowane pod względem cen i poziomu standardu, ale pewnie każdy z nich ma stałych bywalców.
Godzina 10. Na uliczkach już spory ruch. Do budek z lodami ustawiają się kolejki, na molo coraz mniej wolnej przestrzeni. Kawiarenki zapełniają się gośćmi, wczasowe życie nabiera rozpędu. Pod tym względem Jurata nie różni się od innych nadmorskich miejscowości, jednak jej rodowód na zawsze pozostanie wyjątkowy. Powstała od zera, na gruncie marzeń o polskiej „Palm Beach”. Była perełką polskiego wybrzeża, a o jej plażach marzyło się skrycie przez cały rok.
Źródło informacji o przedwojennej Juracie: „Jurata kurort z niczego” Małgorzaty Abramowicz.
Małgorzata Motyka, blog: www.pokraju.com.pl
„Pielgrzym” 2016, nr 14 (694), s. 28-29