Biskup Marian Przykucki ostatni biskup chełmiński

Z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o śmierci księdza arcybiskupa Mariana Przykuckiego, arcybiskupa seniora archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej i pierwszego metropolity szczecińsko-kamieńskiego. Z Pelplina odszedł 25 marca 1992 roku jako ostatni biskup chełmiński. Pozostawił po sobie w ciągu tych jedenastu lat dorobek godny najwyższego uznania. Mówią o tym historycy, także i ci, którzy wypowiadają się na łamach tego oto numeru „Pielgrzyma”.

REKLAMA


Ja chcę ze swej strony pożegnać bardzo osobiście księdza arcybiskupa Mariana Przykuckiego, na Katedrze Biskupów Pelplińskich mojego poprzednika. Chcę bardzo serdecznie podziękować mu za cały wkład pracy, jaki zostawił w postaci konkretnych osiągnięć w Kościele Pelplińskim – teraz w tej mniejszej części, którą on również zarządzał jako biskup chełmiński.

Kiedy nastąpił w Pelplinie wakat po śmierci biskupa Bernarda Czaplińskiego, jak to zwykle bywa, pojawiały się różne głosy mówiące o nowych – przewidywanych czy proponowanych kandydatach na biskupstwo chełmińskie. Pracowałem wtenczas na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim jako, między innymi, redaktor Encyklopedii Katolickiej. Ówczesny nasz przełożony, formalnie sekretarz naukowy Redakcji Encyklopedii Katolickiej, ksiądz docent Romuald Łukaszyk, rodem z Poznania, mawiał często do mnie: „Jeżeli jest prawdą, co mówią, że będzie u was biskup Przykucki, to cieszcie się z tego. Maryś Przykucki – tak to mówił, znał biskupa Przykuckiego z lat seminaryjnych w Poznaniu – to naprawdę wspaniała postać”.

Kiedy został ogłoszony biskupem chełmińskim – było to w połowie czerwca – wiem, że zgodę na to wyraził w czasie pogrzebu prymasa Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, a przyjął ją arcybiskup Agostino Casaroli, wtedy ksiądz Romuald Łukaszyk mówił z radością: „A mówiłem wam, że nie będziecie żałować, bo oto zaczyna się nowy czas dla diecezji chełmińskiej”. Tak się przedziwnie złożyło, że ksiądz Romuald Łukaszyk, młody uczony, znakomity organizator Encyklopedii Katolickiej, zmarł przedwcześnie 25 czerwca roku 1981. Natomiast ja miałem okazję spotkać się na jego pogrzebie w Krobi z biskupem Przykuckim – już wtedy nominatem chełmińskim. Spotkaliśmy się najpierw w czasie liturgii, a potem w czasie kawy po pogrzebie. Ujął mnie swoją serdecznością, otwartością, pogodą ducha, jednocześnie realizmem, który wyraził się między innymi także w dobrej znajomości tej diecezji, której jeszcze nie przejął, ale znał ją z lektury czy z wielu innych kontaktów wewnątrzkościelnych. Podziwiałem zatem biskupa Przykuckiego za taką umiejętność odnalezienia się w nowej rzeczywistości, zanim jeszcze ją w pełni posiadł.

Ponieważ miałem stypendium zagraniczne, dlatego nie mogłem być na Ingresie biskupa Mariana Przykuckiego. Natomiast wkrótce potem dowiedziałem się, że bardzo interesuje się wieloma sprawami, ale także studentami i pracownikami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i zamierza odbyć z nami wigilijne spotkanie opłatkowe około świąt Bożego Narodzenia roku 1981. Akurat był to rok i czas wprowadzenia stanu wojennego. Niestety, mój przyjazd na to spotkanie z Gdyni do Pelplina okazał się niemożliwy. Zostałem poproszony nieco później, w marcu czy w kwietniu na osobiste spotkanie z biskupem Przykuckim.

Rozchodziła się bardzo szybko sława jego umiejętności organizacyjnych, wyrażająca się między innymi w tworzeniu parafii, ich obsadzaniu, także w organizowaniu życia kulturalnego w diecezji. I tu m.in. godna podkreślenia sprawa oddania do użytku Muzeum Diecezjalnego, które otrzymało imię biskupa Stanisława Wojciecha Okoniewskiego, a mieści się w budynku nowej Kurii Biskupiej, którą wybudował biskup Przykucki. Interesował się życiem seminaryjnym, życiem księży emerytów, chorych, uczestniczył w uroczystościach pogrzebowych, brał czynny udział w spotkaniach ze świeckimi, był duszą spotkań duchowieństwa – w mniejszym czy w większym gronie, znakomicie odkrywał drogi wiodące do współczesnego człowieka. Imponował przede wszystkim rozległą wiedzą na temat duszpasterstwa rodzin. W Episkopacie pełnił funkcję przewodniczącego Komisji do Spraw Rodzin, z czego wywiązywał się w sposób znakomity. Jako późniejszy sufragan chełmiński miałem okazję uczestniczyć w tej Komisji, więc z bliska oglądałem zaangażowanie i pracę biskupa Mariana Przykuckiego w czasie niełatwym, kiedy przygotowywano nowy wariant ustawy o ochronie życia poczętego, w znacznym stopniu ograniczający wcześniejszą ustawę z czasów komunistycznych.

To są niewątpliwe zasługi biskupa Mariana Przykuckiego. Jest ich oczywiście bardzo wiele. Wszystko to wyraża się m.in. w tym, że był takim nowym znakiem obecności biskupa pośród swojego ludu, pasterzem, który nie stroni od wiernych, ale – przeciwnie – jest wszędzie tam, gdzie wierni na niego czekają. Stąd też był człowiekiem bardzo popularnym, lubianym – i przez księży, i przez świeckich. Trzeba jeszcze raz przypomnieć, że pierwsze lata jego posługi biskupiej przypadły na czas stanu wojennego, a więc wyjątkowo delikatnej sytuacji Kościoła: trudnej a zarazem odpowiedzialnej. Nie stronił od tego, ażeby odwiedzać internowanych, nieść im pomoc, nieść pociechę, kiedy trzeba także i wstawiać się za nimi o ich uwolnienie. Zresztą był wtedy jako biskup chełmiński odpowiedzialny i za Gdynię, i za Toruń – wielkie miasta diecezji. Był więc często proszony o konsultację wprowadzając pewien własny punkt widzenia: znakomite pomysły na życie społeczne i polityczne. Są to wielkie karty jego posługi biskupiej w diecezji chełmińskiej.

Kiedy został przeniesiony do Szczecina i kiedy przyjął decyzję Ojca Świętego – wiem o tym z jego osobistego wyznania – czynił to nie bez pewnych oporów wewnętrznych, wiedząc, że jest to tylko na siedem lat. Tam również, w Szczecinie, podjął dzieło, do którego został niejako stworzony dzięki swoim charyzmatom, mianowicie organizowania tego, co jeszcze trzeba było stworzyć, kontynuując pracę arcybiskupa Kazimierza Majdańskiego, ale tworząc także nowe zręby obecności Kościoła, zwłaszcza – co tak znakomicie przypomniano w czasie pogrzebu – struktury Wydziału Teologicznego; najpierw w oparciu o Uniwersytet imienia Adama Mickiewicza, a potem o własny – Uniwersytet Szczeciński.

To są ogromne zasługi arcybiskupa Mariana Przykuckiego. Tak się złożyło, że niestety, będąc pacjentem kardiologii w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, nie mogłem brać udziału w pogrzebie, ale ten brak mojego udziału wypełnili księża z diecezji pelplińskiej tak licznie obecni, jak również ci, którzy poczuwali się do wspólnoty ze swym dawnym Pasterzem z terenu diecezji gdańskiej, toruńskiej. W moim imieniu przemówił w czasie pogrzebu ksiądz biskup Piotr Krupa, który podniósł te wszystkie ważne, ciekawe wątki związane z posługą arcybiskupa Mariana Przykuckiego. Trudno sobie wyobrazić, że nie ma go już między nami, że się z nim nie spotkamy, że ja osobiście nie będę miał okazji powiedzieć o tym co nowego w Pelplinie – o co zawsze pytał; że nie będzie miał okazji cieszyć się tym, co po nim zostało jako dzieło, które rozpoczął czy które ukończył, a które dojrzewa zgodnie także z jego zamysłem.

Pewnie godzi się i to wspomnieć, że biskup Przykucki uprosił Ojca Świętego Jana Pawła II aż o czterech biskupów pomocniczych. W kolejności nominacji byli to: bp Edmund Piszcz, bp Henryk Józef Muszyński, bp Andrzej Śliwiński i bp Jan Bernard Szlaga. Trzej pierwsi kolejno obejmowali nowe diecezje jako ich ordynariusze (bp Piszcz – Warmię, bp Muszyński – Włocławek, potem Gniezno, bp Śliwiński – Elbląg), a na końcu, jak to podkreśliłem podczas Ingresu abpa Przykuckiego w Szczecinie, odszedł i on, a ja zostałem w Pelplinie jego następcą.

Niech Pan darzy go wiekuistym pokojem. Modlimy się o to wiedząc, że jest to modlitwa, która zbawia, która podnosi. Święta i zbawienna jest myśl modlić się za umarłych, aby byli uwolnieni od swoich grzechów. Wszystkich was, drodzy diecezjanie, księża i wierni świeccy zapraszam do modlitwy, zwłaszcza teraz, w listopadzie, kiedy pamięć o zmarłych jest nam niejako bliższa, bardziej przekonująca, a nasza postawa wobec nich serdeczniejsza niż zazwyczaj.

Pelplin, 2 listopada 2009 r.

† Jan Bernard Szlaga
Biskup Pelpliński


„Pielgrzym” 2009, nr 24 (522), s. 10-11

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *