Trzy krwawe plamy na śniegu – Jan Hlebowicz

„To Niemcy jako państwo ponoszą odpowiedzialność za zbrodnie popełniane w obozach koncentracyjnych” – podkreśla Instytut Pamięci Narodowej.

REKLAMA

Sejm uchwalił nowelizację ustawy o IPN, zgodnie z którą każdy, kto publicznie i wbrew faktom przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości, pokojowi i zbrodnie wojenne − będzie podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech. Regulacje dają między innymi możliwość karania za posługiwanie się w przestrzeni publicznej nieprawdziwym sformułowaniem „polskie obozy śmierci”. Nowelizacja ustawy spotkała się z ostrą rekcją strony izraelskiej. Do sprawy odniósł się poseł Yair Lapid, który napisał: „Całkowicie potępiam nowe polskie prawo, które próbuje zaprzeczyć polskiemu współudziałowi w Holokauście. Został wymyślony w Niemczech, ale setki tysięcy Żydów zostało zamordowanych bez spotkania z niemieckim żołnierzem. Były polskie obozy śmierci i żadne prawo nie może tego zmienić”. „Ta ustawa nie ma podstaw, jestem jej zdecydowanie przeciwny. Nikt nie może zmienić historii, a Holokaust nie może być negowany” − oświadczył z kolei izraelski premier Benjamin Netanjahu. By przekonać się o tym, jak dalekie od rzeczywistości są oświadczenia prominentnych izraelskich polityków, wystarczy przywołać jedną z wielu historii opowiadających straszliwą prawdę o niemieckich zbrodniach. Był 25 stycznia 1945 roku. Tego dnia więźniowie obozu koncentracyjnego Stutthof usłyszeli, że zostaną ewakuowani. Rozpoczynał się marsz śmierci…

Jak nie zabił od razu, to poprawiał

„Myśleliśmy, że zapędzą nas w jedno miejsce i rozstrzelają. Albo wszystkich wpuszczą do komory gazowej” – wspomina Felicjan Łada, numer obozowy 18252. „Zamiast tego podzielili nas na kolumny, każda po około 1200 osób, i kazali maszerować. Na przedzie i tyle pochodu szli uzbrojeni esesmani” – uzupełnia Stefan Lewandowski, numer obozowy 23667. Więźniowie przeważnie szli boso albo w drewniakach. Niektórzy w samych pasiakach, bez żadnego dodatkowego nakrycia. Przebywali od kilku do kilkudziesięciu kilometrów dziennie, brnąc w głębokim śniegu przy temperaturze minus 20 stopni Celsjusza. Padających na biały puch i niemogących dotrzymać kroku maszerującym rozstrzeliwano albo dobijano kolbami karabinów. Byli tacy, co w pewnym momencie przystawali i nie chcieli ruszyć się z miejsca. „Musicie iść, bo was zabiją” – padały słowa zachęty do podjęcia jeszcze odrobiny wysiłku. „Nam już nie zależy” – brzmiała odpowiedź, a potem rozlegał się huk wystrzału. Niektórzy przystawali, by załatwić potrzeby fizjologiczne. „Czas płynął, zbliżał się koniec kolumny. Podchodził esesman. Zamiast krzyknąć: »Schneller, pospiesz się!«, wyciągał pistolet i strzelał. Jak nie zabił od razu, to poprawiał” − opowiada pan Felicjan. Nocowali na dworze, drepcząc w miejscu. Niektórzy próbowali uciekać. „Szliśmy nasypem kolejowym. W pewnym momencie trzy osoby ześlizgnęły się po skarpie w dół. Chłopcy nie pomyśleli, że na łące będzie śnieg głębszy niż na górze. Wpadli w zaspy powyżej kolan” – wspomina pan Felicjan. Esesmani, nie spiesząc się, załadowali karabiny i wycelowali. Na śniegu zostały trzy krwawe plamy. Pan Stefan nie myślał o ucieczce. Po kilkunastu dniach jego kolumna zawędrowała aż do Rybna w pobliżu Wejherowa. Była połowa lutego. „Przeżyło nas ok. 800. Wielu było skrajnie wyczerpanych. Ze mnie także zostały tylko skóra i kości. Z zimna szczękałem zębami. Myślałem tylko: »Kiedy to się skończy?«” – przyznaje. Niemcy wybrali kilkudziesięciu młodych, dobrze wyglądających mężczyzn. Cudem w tej grupie znalazł się również pan Stefan. Mieli pomóc przy transporcie pocisków do armat. Kiedy oddalili się od kolumny, usłyszeli strzały. Strażnicy rozstrzelali wszystkich pozostałych więźniów.

Wciąż bezimienni

Główną stacją marszu śmierci był Pruszcz Gdański. Do znajdujących się przy lotnisku wojskowym baraków kierowane były kolumny nie tylko z głównego obozu, ale także z wszystkich podobozów. W wyniku wycieńczenia i chorób wielu zakwaterowanych umierało. Jedna z więźniarek narodowości żydowskiej, Miriam Ejszyszok, w relacji spisanej po wojnie wspominała: „Ludzie zaczęli padać jak muchy. Codziennie wywożono z obozu duże sanie załadowane trupami”. Baraki, do których kierowano kolumny więźniów, stanowiły rdzeń podobozu Pruszcz Lotnisko założonego kilka miesięcy przed ewakuacją. Trafiło do niego ok. 800 Żydówek. Pod nadzorem strażników zmuszane były do nadludzkiej pracy w skrajnie trudnych warunkach. Żyły w ciągłej obawie o życie. Szczególnie złą sławą cieszyła się niemiecka nadzorczyni SS Wanda Klaff. Była niezwykłą sadystką. Podczas przesłuchań po zakończeniu II wojny światowej zeznawała: „Jestem bardzo inteligentna i oddana służbie w obozach. Biłam przynajmniej dwie więźniarki dziennie”. Łącznie ze Stutthofu Niemcy ewakuowali ok. 11 tys. osób. Blisko połowa zginęła podczas wędrówki. Śladem po tamtych tragicznych wydarzeniach są liczne mogiły więźniów na terenie Pomorza i cmentarze zorganizowane po wojnie w Nawczu, Rybnie i Krępie Kaszubskiej. Jednak na polach i w przydrożnych rowach nadal spoczywają zapomniane ofiary niemieckiej zbrodni. Niezidentyfikowane groby wciąż mogą znajdować się między innymi w Straszynie, Łapinie, Kolbudach, Tawęcinie. Obok wymiaru etycznego, jakim jest szacunek dla zmarłych, odnalezienie i przebadanie mogił ma jeszcze jeden wymiar – statystyczny. Kilkadziesiąt lat po wojnie nadal nie wiadomo dokładnie, ilu Polaków i więźniów innych narodowości zginęło podczas marszu.

Rozmowa telefoniczna

Do ostrych słów izraelskich polityków skierowanych pod adresem nowelizacji ustawy o IPN odniósł się premier Mateusz Morawiecki. Podczas rozmowy telefonicznej z premierem Netanjahu odpowiedział na jego wątpliwości: „Zwłaszcza tak boleśnie doświadczonym narodom, jak polski i żydowski, powinno zależeć na upowszechnianiu prawdziwej, a nie fałszywej narracji historycznej. Nie brakuje w świecie ludzi, którzy niestety podejmują się zadania, by działania szlachetne przemieniać w zbrodnie. W napadniętym domu, gdzie żyją dwie rodziny i jedna zostaje wymordowana przez bandytów, nie można oskarżać tej drugiej, która też została częściowo wymordowana i skatowana − o współudział”. W tym kontekście warto przypomnieć, że Polska i Izrael w listopadzie 2016 roku wydały wspólne oświadczenie zakazujące używania sformułowań, które mogą sugerować, że istniały „polskie obozy śmierci”. „Oświadczenie (…) wydano ponad pół roku po przedstawieniu projektu ustawy o IPN. Izrael podpisał je, mając wiedzę o projektowanych przepisach ustawy. Dla nas jest oczywiste, że wyznacznikiem uczciwych relacji powinna być prawda historyczna. W obozach śmierci Niemcy zabijali Polaków, Żydów, Romów i Rosjan. Kto twierdzi inaczej, powinien być ukarany, bo kłamie na temat zbrodni przeciwko ludzkości” – podkreśla rzecznik rządu RP Joanna Kopcińska. „Podczas II Wojny Światowej zginęło blisko 6 mln obywateli polskich, z których połowa była polskimi Żydami, a połowa etnicznymi Polakami (…). Przez kilkadziesiąt ostatnich lat Polska była wielokrotnie szkalowana i ukazywana jako wspólnik Hitlera, dlatego obrona dobrego imienia naszego narodu przed stwierdzeniami, które nie mają nic wspólnego z prawdą historyczną, wydaje się sprawą oczywistą i konieczną” – napisał w specjalnym oświadczeniu Instytut Pamięci Narodowej.

„Pielgrzym” 2018, nr 3 (736), s. 28-29

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *