Do Polski trafiły w okresie stalinowskim. Były głodne, chore i zarobaczone. Z czasem do swoich polskich wychowawców zaczęły mówić „mamo” i „tato”. Korea przypomniała sobie o nich po kilku latach. Nie chciały wracać. Ale nikt nie pytał ich o zdanie…
W nocy z 24 na 25 czerwca 1950 roku na Półwyspie Koreańskim wybuchła wojna, będąca konsekwencją narastającego konfliktu między demokratycznym Zachodem a blokiem państw komunistycznych w wyścigu o dominację w zimnowojennym układzie sił. Polska, jako kraj poporządkowany Związkowi Sowieckiemu, organizowała wielokierunkową pomoc dla reżimu w Phenianie. Jednym z jej elementów było przyjęcie i udzielenie wsparcia północnokoreańskim dzieciom oraz młodzieży. Kronika Filmowa z 1951 roku głosiła: „Korea płonie. Żołdacy McArthura bici przez wojska ludowe i chińskich ochotników wyładowują swą bezsilną wściekłość na bezbronnej ludności. Dziesiątki tysięcy dzieci koreańskich jest bez dachu nad głową. Pomóc tym dzieciom, pomóc tym niewinnym ofiarom amerykańskiego bestialstwa, to nasz obowiązek”. Pierwsza, dwustuosobowa grupa dzieci, która przybyła do Polski Ludowej w listopadzie 1951 roku, początkowo umieszczona została w Państwowym Domu Dziecka na Gołotczyźnie koło Ciechanowa. „Następnie, w lipcu 1953 r., dzieci zostały przeniesione do Państwowego Ośrodka Wychowawczego w Świdrze koło Otwocka i przebywały tam aż do momentu ich wyjazdu z kraju w 1959 r.” – wskazuje historyk Sylwia Szyc z Biura Badań Historycznych IPN. W połowie 1953 roku do Polski wysłano kolejną, znacznie liczniejszą, tysiącosobową grupę północnokoreańskich dzieci, która trafiła do Państwowego Ośrodka Wychowawczego nr 2 w Płakowicach na Dolnym Śląsku.
Wiesz, co oni jedli? Paprocie…
Dzieci – w identycznych jasnych mundurkach, w różnym wieku (najstarsze 14–15 lat), budziły litość. Były głodne i zarobaczone. Chorowały na grzybicę oraz zapalenie spojówek. Na szczęście szybko trafiły pod opiekę miejscowych lekarzy. „Sprowadzono dla nich specjalne leki, lecz gdy te nie pomagały, lekarze podjęli niekonwencjonalne kuracje lecznicze, między innymi niszcząc pasożyty benzyną” – podkreśla Sylwia Szyc. Kiedy podopieczni odzyskali siłę i zdrowie, przystąpili do nauki. Polscy wychowawcy obawiali się, jak zdołają odróżnić poszczególne dzieci od siebie. Czasami bywali też zdumieni zwyczajami, szczególnie kulinarnymi, małych Koreańczyków. „W lesie, jak poszliśmy na wycieczkę, to wiesz, co oni jedli? Paprocie. Przecież mogli się tym zatruć! Ale taki mieli zwyczaj i te paprocie to był ich przysmak. Trzeba było za nimi chodzić wszędzie i pilnować, żeby się nie potruli od tego zielska” – wspominał były wychowawca Stanisław Wachal. Dzieci nie chciały próbować masła, smalcu, owoców, a także słodyczy. Zdarzały się za to przypadki zabijania i zjadania szczurów. Barierą, zdawałoby się, najtrudniejszą do przeskoczenia był język. Jednak koreańskie dzieci robiły zdumiewająco szybkie postępy i chętnie się integrowały. „Nieoceniony wkład miał w tym słynny elementarz Mariana Falskiego. W ciągu kilku miesięcy koreańscy wychowankowie nauczyli się mówić w języku polskim, bardzo ambitnie i sumiennie podchodząc do wszystkich obowiązków, nie tylko szkolnych. Zawsze byli doskonale przygotowani do lekcji i chętniej od polskich dzieci chłonęły wiedzę. Nauczyciele, wracając do wspomnień z tamtego okresu, wspominają, iż maluchy bardzo chętnie uczyły się języka polskiego. Stylistycznie i gramatycznie władały językiem doskonale, jednakże ze względu na specyfikę aparatu mowy, który nie był przystosowany do wymawiania niektórych z polskich głosek, znacznie trudniej przychodziło im mówienie” – tłumaczy Sylwia Szyc. Z czasem niemal wszystkie różnice kulturowe zostały przełamane. Ważną rolę w adaptacji koreańskich sierot odegrał sport, szczególnie piłka nożna, która znakomicie łączyła polskich i koreańskich rówieśników. Ci ostatni do wychowawców zwracali się „mamo” i „tato”, a ich relacje z czasem stały się bardzo głębokie i osobiste. Okazywanie czułości było jednak surowo zabronione – polscy pracownicy pod groźbą kar nie mogli przytulać i głaskać podopiecznych. „Fryzjerka, która strzygła koreańskie dzieci (…) nie mogła się powstrzymać i je głaskała. A nie wolno było. Potem dzieci specjalnie do niej przychodziły, bo wiedziały, że na koniec je pogłaszcze. Nie mogły się doczekać, aż włosy im odrosną”.
Stali się niewolnikami
W 1959 roku rząd Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej podjął decyzję o natychmiastowym powrocie wojennych sierot do kraju. „Krok ten tłumaczono odbudową Korei Północnej po zniszczeniach wojny. Phenian upomniał się o swoich rodaków wysłanych do Polski, by wiedzą i umiejętnościami wsparli teraz dalszy rozwój ojczystego kraju” – wyjaśnia Sylwia Szyc. Większość podopiecznych nie zamierzała wracać. Chcąc uniknąć podróży do Phenianu, symulowali choroby. Zdarzało się, że najmłodsi kładli się na śniegu i wystawali na mrozie, by dostać zapalenia płuc i odwlec moment wyjazdu. Te dramatyczne próby nie przyniosły pożądanego rezultatu. Koreańskie sieroty – pod przymusem zapakowane do pociągów, musiały wyjechać do swojej ojczyzny. Po przyjeździe, większość została zatrudniona w państwowych fabrykach. „W Korei czekał ich smutny los. Przyzwyczajone do względnej wolności, na Północy trafiły w tryby bezdusznego systemu. Co więcej – wielu ich rówieśników i opiekunów w przybyszach z Polski widziało ciało obce. Wysłani do przymusowej pracy, stali się niewolnikami” – zaznacza Bartosz Staszczyszyn. Przez kilka następnych lat polscy opiekunowie otrzymywali listy od swoich „dzieci”. „Pamiętasz tato ten smalec, którego nie chcieliśmy do jedzenia, i tata kazał go do beczki i postawić w korytarzu? Tata powiedział, że jak kto będzie głodny, to może przyjść do tej beczki i jeść. A myśmy tam powrzucali różne rzeczy i śmieci do tej beczki. I tata to zobaczył i powiedział, że jeszcze kiedyś do tej beczki będziemy tęsknić. Tato, śni się często ta beczka, że wstanę i jem ten smalec z polskim chlebem”. Dzieci tęskniły i cierpiały. Kilkoro, próbując przedostać się do Polski, utonęło w bagnach na granicy koreańsko-chińskiej. W 1961 roku władze Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej wydały zakaz korespondencji. Listy przestały przychodzić.
[Pisząc artykuł, korzystałem m.in. z publikacji Sylwii Szyc „Program pomocy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej dla Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej w świetle wybranych dokumentów” i „Tragiczne rozstania – historia koreańskich sierot w Polsce”, a także „Wysłane do Polski – koreańskie sieroty w PRL-u” autorstwa Bartosza Staszczyszyna.]
Jan Hlebowicz, publicysta, historyk, pracownik IPN Gdańsk
„Pielgrzym” [28 maja i 4 czerwca 2023 R. XXXIV Nr 11 (874)], str. 28-29
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.