Umieć patrzeć – Elżbieta Ruman

Kilka tygodni temu w Ameryce staremu woźnemu przydarzył się cud. Mogę też zacząć inaczej – kilka tygodni temu pewien woźny przeżył niesamowitą przygodę. Które zdanie jest prawdziwsze?

REKLAMA

Pan Robert Reed pracował w szkole Famington Elementary w Germantown w stanie Tennessee jako woźny niemal od zawsze. Każdego ranka otwierał z uśmiechem drzwi szkoły, do której wbiegały kolejne pokolenia dzieci. Czy padał deszcz, czy prażyło słońce – on witał dzieci promiennym uśmiechem. Kiedy zepsuł się kran w łazience albo pękła szyba, w którą trafiła piłka lub worek z trampka-mi – nie złościł się, nie przeganiał dzieci, groźnie wymachując torbą z narzędziami. Zjawiał się na miejscu wydarzenia i okraszał je jakimś zabawnym zdaniem. Płaczące dziecko dostrzegał często szybciej niż szkolni wychowawcy i krzepiącym słowem rozpędzał smutki. Powinien też mieć etat rozjemcy – nikt tak jak on nie łagodził sporów wśród gniewnych nastolatków.
Lata mijały, pan Robert był coraz starszy, jednak nikt nie pamiętał dnia, w którym nie spotkano by woźnego na progu szkoły. Stał się ulubionym pracownikiem – zarówno dla kadry, jak i dla grona uczniów oraz rodziców.
To był grudzień, kiedy jeden z rodziców zawoził dzieci do szkoły – wyjątkowo z daleka, ponieważ wracali od dziadków. Do celu było jeszcze ponad czterdzieści kilometrów, kiedy rodzic zauważył idącego poboczem mężczyznę. „To nasz pan woźny!” – zawołała ośmioletnia Alice, wyglądając przez okno z tylnego siedzenia samochodu. Zatrzymali się i pan Robert usiadł na miejscu obok kierowcy. Okazało się, że dla pana woźnego dojazd do pracy wiązał się z dużym poświęceniem. Żeby dotrzeć do placówki, wsiadał w cztery autobusy i szedł pieszo dwie mile każdego dnia. Łącznie podróż w jedną stronę zajmowała mu niemal cztery godziny. Mimo tego wysiłku mężczyzna nie szukał innej pracy bliżej domu: „Szkoła to mój dom, tu czuję się potrzebny” – powiedział w rozmowie.
Wstrząśnięci trudami woźnego i zawstydzeni tym, że nikt nigdy nie pytał go o jego życie poza szkołą, rodzice i nauczyciele natychmiast postanowili coś zmienić. Zorganizowali specjalną zbiórkę na platformie GoFundMe, by kupić dla niego samochód. Już dwadzieścia cztery godziny później na koncie była wystarczająca kwota, a auto zostało błyskawicznie dostarczone do szkoły. Co więcej, na konto finalnie wpłynęło 49 tysięcy dolarów, dużo więcej niż potrzebowano. Wszyscy podkreślali, że to należało się panu Robertowi.
Kolejnego dnia jedna z nauczycielek poprosiła go, żeby przyszedł do biblioteki. Zdziwiony woźny powiedział, że zaraz po przerwie przyjdzie. Skromny mężczyzna wszedł po cichutku do sali pełnej regałów z książkami, nauczycielka zaproponowała, żeby usiadł. „Przepraszamy, że dopiero teraz, ale mamy dla pana prezent – powiedziała. – Proszę spojrzeć za okno”. Pan Robert zamarł – pod oknem stała obwiązana czerwoną kokardą terenowa półciężarówka, otoczona tłumem rozradowanych dzieci i nauczycieli. Robert był tak zaskoczony, że łzy popłynęły mu z oczu, nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, a nauczycielka Elizabeth Malone, rozmawiając później z jednym z dziennikarzy z lokalnej gazety, tak podsumowała wydarzenie: „Jego etyka pracy jest niewiarygodna i chcemy, aby nasze dzieci naśladowały jego postawę. Nie tylko po to, aby wypracować u siebie podobną etykę pracy, ale także po to, aby umieć zobaczyć potrzeby innych i im pomóc. To ważne, aby tak właśnie postępować” – podkreśliła.
Przypadek (czy Opatrzność?) sprawił, że wędrówkę woźnego zobaczył jeden z rodziców. Ktoś otworzył serca wielu ludzi, wzruszył i uwrażliwił. Zaczęli patrzeć inaczej i być może nigdy już nie będą obojętni. Wszystko jest cudem albo nic nie jest cudem – wystarczy umieć patrzeć.

Elżbieta Ruman

„Pielgrzym” [5 i 12 lutego 2023 R. XXXIV Nr 3 (866)], str. 4

Dwutygodnik „Pielgrzym” można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

UWAGA!
Czasopismo do nabycia także w wersji elektronicznej (PDF)!

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *