Nie pamiętam, kiedy wyruszyłem w tę podróż. Trwa już bardzo długo, niewiele zostało w głowie z jej początków. Na zewnątrz zimno, czasem śnieg, niekiedy deszcz, zazwyczaj wilgoć i wiatr. W środku jednak przytulnie, ciepło. Z tych dawnych lat zostały w pamięci wczesnoporanne codzienne wyprawy ze światełkiem w ręku.
Nastrój jakiegoś szczególnego oczekiwania. Ktoś ma nadejść, ktoś ma się objawić, wielkie słowa. Rodzi się tymczasem bezbronne dziecko, na które czyhają wielcy tego świata. Z tamtych dawnych już lat nie pamiętam adwentowych kalendarzy, kolorowych obrazków rozdawanych
w kościele, pamiętam za to nastrój czegoś wyjątkowego. I równie ważne było trzymanie ciepłej ręki babci lub mamy, jak i chwile spędzane w ciemnej świątyni, która po chwili rozbłyskiwała gwałtownym światłem. (…)