Podobno istnieje coś takiego jak „zapach świętości”. Spotykasz takiego gościa i wiesz, że masz do czynienia z Bożym człowiekiem! Przyznam jednak, że nie spotkałem nikogo, kto by pachniał fiołkami, różami czy wonią innych kwiatów. Owszem, ludzie pachną dość powszechnie, ale przyczyną nie jest ich świętość, lecz perfumy.
Dodam, że ta woń wyróżniająca świętych ma swój łaciński termin, dość prowokujący – to „odor sanctitatis”, a ów „odor” od razu budzi we mnie skojarzenia z aromatem raczej nieprzyjemnym. I słusznie! Bo zapach świętości pojawia się u prawdziwych świętych dopiero wtedy, gdy już nie mogą go ukryć – po śmierci. Chciałbym opowiedzieć o pewnym świętym, który specjalnie „cuchnął”. O jednym z tych, którzy nosili doskonały kamuflaż ukrywający swoje zjednoczenie z Bogiem. Ale zacznę od czegoś na pozór innego.
Historia o nic niewartym wielkim objawieniu
Nareszcie wiem, w jakim miejscu umieścić pewną niezwykłą dla mnie opowieść! Jaką? Już wyjaśniam. Chciałem napisać kilka lekkich słów o mało znanym świętym, Filipie Nerim, a tu nagle, szukając materiałów innych niż znalezione w książce sprzed półtora wieku, natknąłem się na tekst, w którym była moja ukochana historia! Od niej zacznę, a może i Czytelnikom się spodoba. Oto wersja, którą usłyszałem kilkanaście lat temu. (…)
Więcej przeczytasz w 17. numerze dwutygodnika „Pielgrzym” [20 i 27 sierpnia 2023 R. XXXIV Nr 17 (880)], str. 26-27.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.