Stanisław Kostka wraz z bratem mają się uczyć i nabywać ogłady w towarzystwie. To drugie jednak zupełnie nie pociąga przyszłego świętego. W jego oczach splendor, tytuły, górnolotne dyskusje, ukryte spory i jeszcze bardziej skrywane miłostki są puste, jałowe i głupie. Ignoruje więc obowiązujący wśród kolegów, i popierany przez opiekunów, styl życia. Ma odwagę być inny.
Jak to jest, że niektórych wielkich świętych udaje się nam przykryć grubą warstwą lukru, spod którego nie widać niczego, co mogłoby nas zafascynować? Jak to możliwe, że św. Stanisław Kostka, którego kult przez wieki zalewał Europę, którego współbracia jezuici uważali za jednego ze swych największych świętych i którego w nadprzyrodzonej wizji oglądała św. Faustyna, jak wspólnie z Bobolą i królewiczem Kazimierzem wstawiają się za Polską – jak to możliwe, że ten niezwykły człowiek jest dziś dla wielu zaledwie „cukierkowym świętym”? „Dużo się modlił”, „był niezwykle pobożny”, „nigdy nie popełnił grzechu”, „nigdy się nie gniewał”, „był pokorny”, „pilnie się uczył” – czy powtarzający te formułki nie zdają sobie sprawy, że malowany przez nich obraz jest fałszywy i że za takim świętym nikt nie ma zamiaru podążać? Intuicyjnie przeczuwamy, że prawda o Stanisławie Kostce jest zupełnie inna. (…)