Dawno, dawno temu byłem na otwarciu jednej z pierwszych restauracji amerykańskich w Trójmieście. Lokal ten, dzisiaj już nieistniejący, serwował wtedy bardzo smaczne żeberka wieprzowe. Pamiętam, że kompletnie mnie zauroczyły. Miękkie, aromatyczne, niezwykle wyraźne, a do tego jeszcze nieznany mi wtedy sos barbecue.
Żeberka te tak zapadły mi w pamięć, że rozpocząłem poszukiwania idealnego przepisu, by w domowej kuchni powtórzyć to, czym tak bezkrytycznie napychałem się w amerykańskiej restauracji.
Wierzcie mi, nie było to łatwe. Książki kucharskiej z przepisami made in USA znaleźć nie mogłem. Szefowie kuchni byli zupełnie anonimowi, kulinarny bum miał nadejść dopiero za kilka lat.
Potem pojawił się śp. Maciej Kuroń. Przemiłego pana Macieja spotkałem w jednej z gdańskich restauracji i gdy wyszedł na zewnątrz, żeby zakurzyć papierocha, pobiegłem za nim z workiem pytań. Gdy rozmowa zeszła na żeberka, pan Maciej uśmiechnął się jowialnie i rzekł:
– Chłopaku, przecież to proste. Nacierasz je solą, pieprzem, ulubionymi ziołami, papryką i pieczesz, aż będą miękkie.
Jego rady jednak nigdy nie wcieliłem w czyn. A on miał rację. Przekonałem się o tym, gdy na scenę dziarskim krokiem wszedł Kevin Spacey.
Zapytacie, co wspólnego ma dwukrotny zdobywca Oskara z żeberkami? Sporo. Zaraz się dowiecie. (…)