Nieustannie się módlcie, w każdym położeniu dziękujcie… Przez wszystkie lata swojego życia nauczyłam się tego, że poddać się Jezusowi, to kroczyć w uwielbieniu.
Apostoł Paweł zachęca nas, aby zwracać się ku temu, co przed nami, biec ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, ku powołaniu, które mamy w Jezusie Chrystusie (zob. Flp 3,14). Nasze oczy mają być utkwione w celu ostatecznym.
To właśnie staram się czynić: patrzeć na swoje życie jako na tor, bieg z przeszkodami, z oczami utkwionymi w Jezusie.
Mam 41 lat. Ukończyłam studia teologiczne na KUL-u, specjalizując się w pedagogice małżeństwa i rodziny. Całe swoje życie odczytuję w kontekście powołania. Moja modlitwa obejmuje wiele dziedzin. Przez wiele lat modliłam się o dobrego męża i tak pewnego dnia zobaczyłam, że Jacek jest obok mnie, i jakby oczy nam się otworzyły na naszą relację. Bardzo szybko podjęliśmy decyzję o narzeczeństwie i po dwóch latach – o małżeństwie. Przyjaźniliśmy się od wielu lat. Pobraliśmy się w sierpniu 1989 roku. Rok później urodziła się nam Gabrysia i zaraz potem przyszedł na świat Michał. W tym czasie powstała nasza firma, która jest do dziś miejscem naszej pracy, źródłem naszego finansowego błogosławieństwa.
W 1999 roku urodził się Rafał. Począł się w momencie, kiedy istniało ryzyko, że nie będziemy mogli mieć już więcej dzieci (byłam po operacji usunięcia jednego jajnika i okazało się, że w drugim wytworzyła się torbiel; przygotowywałam się do operacji, którą odwołano z powodu poczęcia dziecka). Wtedy też po raz pierwszy usłyszałam o wspólnocie Magnificat. Byłam w takim momencie swojego życia, że ani przez chwilę nie wątpiłam, iż stoję przed wyborem Bożego wezwania. Widzę to po kilku latach posługi w tej wspólnocie. Myślę też, że w życiu dzieje się tak: jeśli Bóg chce nas do czegoś przygotować, chce nam coś powiedzieć, ma dla nas jakiś plan, potrzebuje naszej współpracy, to zawsze znajdzie sposób, aby nas o tym czymś przekonać. Dlatego w wielu sytuacjach staję przed Bogiem w gotowości serca, deklaruję swoje oddanie, swoją zależność od Niego, swoją chęć bycia w pełni Jego. Nieustannie do tego wracam.
Czasem myślę o tym, ile jest we mnie grzechu, niedojrzałości, zaniedbania, ale jednak wciąż ponawiam swoją gotowość. Wiem, że Bóg patrzy na mnie i przyjmuje to, co jestem gotowa zrobić dla Niego. To On uzdalnia mnie do wszystkiego, jest we mnie sprawcą wszelkiego chcenia.
Posługa w Magnificat bardzo wyraźnie wpisana jest w moje serce, w moją osobistą drogę mającą wyraźny rys maryjności. Czuję się wezwana do szerzenia Jej sławy i pobudzania serc ludzi do oddawania szczególnej czci naszej Pani.
Rok 2000 przyniósł narodziny naszego kolejnego syna. Nadaliśmy mu imię Serafin. Rok ten przyniósł nam też bardzo poważne problemy. Zostaliśmy oszukani i straciliśmy całkowicie wszelkie podstawy poczucia egzystencjalnego bezpieczeństwa. Na skutek różnych wydarzeń staliśmy się bankrutami. Pamiętam ten strach, który cały czas trzymał nas na modlitwie. Kiedy myślę o tamtych chwilach, czuję się jak Piotr idący po wodzie. Nie tonął, dopóki ufał Jezusowi. I nas Pan ochronił. Nie dał nam zginąć, zatroszczył się o nas. Wtedy u kresu każdego dnia mogłam opowiadać, jak wielkie rzeczy uczynił nam Wszechmocny.
W 2002 roku w czasie spotkania z kobietami dzieliłam się tym, że bardzo pragnę odpocząć. Czułam się zmęczona. Mały Serafin płakał każdej nocy przez kilka godzin, nie dając nam wytchnienia. A kiedy miał siedem miesięcy, poczęła się Anielka. Byliśmy wtedy z tego powodu zawstydzeni. Mieliśmy takie problemy finansowe, tacy nieodpowiedzialni… nieodpowiedzialni rodzice. Wstydziłam się powiedzieć komukolwiek, że mamy kolejne dziecko. Dzisiaj cierpię ze wszystkimi kobietami, które doświadczają tego wstydu. Bałam się… Anielka przyszła na świat w Poniedziałek Wielkanocny w 2002 roku.
Zrozumiałam, że Bóg wysłuchał mojej modlitwy – „odpocząć” to znaczy „począć na nowo”. W tym samym roku, gdy siedzieliśmy przy wigilijnym stole w naszej wspólnocie – jesteśmy w ICPE Polska – zapytano, co u nas nowego. Jacek zażartował, że dziecka się nie spodziewamy. A Kubuś miał już wtedy kilkanaście dni.
Dzisiaj wciąż nie potrafię powiedzieć, czy moje łono było wystarczająco otwarte na życie. Kilka miesięcy temu byłam na wizycie kontrolnej u pani ginekolog. Podczas USG usłyszałam komentarz: „Prawy jajnik w porządku”. „Pani Doktor, ale ja nie mam prawego jajnika.” „Jak to? To niemożliwe, jest prawy i lewy… Obydwa w najlepszym porządku.”
Nieustannie się módlcie, w każdym położeniu dziękujcie… Przez wszystkie lata swojego życia nauczyłam się tego, że poddać się Jezusowi to kroczyć w uwielbieniu.
Jest pewna historia opisana w Starym Testamencie, w Pierwszej Księdze Samuela, która szczególnie mnie porusza. Mężczyzna o imieniu Elkana miał dwie żony, jedna miała na imię Peninna, druga – Anna. Peninna miała wiele dzieci, natomiast Anna nie miała ani jednego. Była nieszczęśliwa, jej życie było ciężkie. W tamtych czasach, gdy kobieta nie mogła mieć dzieci, był to znak przekleństwa. Nieposiadanie dzieci wiązało się z ogromnym poczuciem wstydu i zniechęcenia, smutku i załamania. Anna była dobrą kobietą, wierzyła w Boga, chodziła do świątyni. „Panie, co jest nie tak? – często pytała. – Co jest nie tak z moją sytuacją? Ze mną?”. I tak wyglądało całe jej życie. Jej rywalka Peninna dokuczała jej, aby przymnożyć jej smutku. Serce Anny wypełniał smutek, zniechęcenie paraliżowało ją. Jej mąż nie wiedział, co zrobić. Mówił jej tak: „Kocham cię. Jesteś moją ukochaną żoną”. A ona odpowiadała: „I co z tego, ja chcę tylko dziecka!”. Wreszcie pewnego dnia Anna wstała. Nabrała determinacji. Postanowiła: „Wstanę i pójdę nawiedzić Pana, po prostu przerzucę na Niego wszelki ciężar, wszystko Mu oddam i zostanę uzdrowiona”. Smutna na duszy, zanosiła do Pana modlitwy i płakała, nieutulona. Potem złożyła ślub: „Panie, jeśli dasz mi syna, oddam go Tobie”. Patrząc na tak żarliwie modlącą się Annę, kapłan Heli pomyślał, że jest pijana. Anna była smutna, a teraz jeszcze w dodatku kapłan wziął ją za pijaną. „Wytrzeźwiej od wina!” – rzekł do niej Heli. Anna odrzekła: „Nie upiłam się winem ani sycerą. Wylałam tylko duszę moją przed Panem”. Heli nie był ideałem. Był jednak kapłanem. W kapłaństwie jest moc. I gdy Heli powiedział: „Idź w pokoju, a Bóg Izraela niech spełni prośbę, jaką do Niego zaniosłaś”, były to słowa pełne mocy. Pokój to po-
kój w każdej dziedzinie życia – pokój w ciele, pokój umysłu, pokój w emocjach, w domu, w finansach. To łaska Boża, zdrowie i błogosławieństwo w każdej dziedzinie życia. Coś się stało z Anną tego dnia. Oddała wszystko Panu, cały swój smutek, całe swoje nieszczęście. Złożyła Bogu ślubowanie, a potem kapłan wypowiedział modlitwę nad jej życiem. W jej wnętrzu coś się dokonało.
Podobnie było w moim życiu, nieważne przez jakie kłopoty, próby i trudności musiałam przejść. Widziałam, że Bóg mnie przez to wszystko przeprowadza, a w Chrystusie jestem zwycięzcą. Pan spełnił pragnienia serca Anny. Została przemieniona, zaczęła jeść, zaczęła się uśmiechać, ludzie, których spotykała na co dzień również mogli zobaczyć, że z jej wnętrza emanuje radość. Po upływie dni poczęła i urodziła syna, i nazwała go Samuel. Pozostała wierna swojemu ślubowi, który złożyła, i ofiarowała Samuela Panu. Anna oddała Panu jedno dziecko, a Pan dał jej pięcioro – trzech synów i dwie córki.
Nasz Bóg jest hojny, musimy również stać się hojnymi, hojnymi w naszym miłosierdziu, współczuciu, dzieleniu się naszym czasem, finansami, hojnymi w słowach, które wypowiadamy.
Pani Anna
„Pielgrzym” 2017, nr 8 (714), s. 26-27