Bp Konstantyn Dominik – spinacz przyjaźni – ks. Piotr B. Tisler

Przyjaciele z dzieciństwa. Przyjaciele ze szkolnej ławki. Przyjaciele z ogólniaka. Przyjaciele ze studiów, z pracy, od kręgli, z wakacji, na jedną podróż. Przyjaciele od wczoraj, a już wczorajsi. Przyjaciele od serca. Przyjaciół i przyjaźni jest wiele – powyższa litania to tylko antipasto możliwych ich twarzy. Rodzą się one targane przez czas, stąd po dziecięcych nastają te młodzieńcze, po szkolnych – studenckie, po podwórkowych wyskakują napotkane w czasie wojaży.

REKLAMA

Czas rodzi przyjaźnie, ale również zakuwa w kajdany: ilu przyjaciół z dzieciństwa dzisiaj odwiedzamy? Ilu przyjaciół ze studiów wylądowało w albumie wraz z uzyskaniem dyplomu? Ilu kumpli z pracy wymiotła emerytura? Nie trzeba kłótni i różnicy zdań, aby je zerwać – wystarczy upływ czasu i nasza beztroska.

Nie wiem, dlaczego, ale kiedy myślę o przyjaźni, zapala mi się w głowie obraz letniego nieba. Wtedy to – w piękną letnią noc – po raz pierwszy przeczytałem o teorii Wielkiego Wybuchu, o ciągłym rozprzestrzenianiu się wszechświata, o „ucieczce galaktyk”. Gwiazdy, której wcześniej wydawały się serdecznymi przyjaciółkami, towarzyszkami snów i fantazji, nagle – odwróciwszy się – zaczęły uciekać, posłuszne prawu Hubble’a: „im dalej od siebie jesteśmy, tym szybciej jeszcze od siebie się oddalamy” (astronomowie i matematycy – wybaczcie uproszczenie!). Czy tak zawsze musi być? Czy każdą przyjaźń, nawet tę najlepszą, musi zamrozić i oddalić żarłoczność jutra? Czy nie ma takich, które cicho przesiedzą do grobowej deski?

Rola przyjaźni w życiu Konstantyna Dominika to cały temat do odkrycia. Szatkujemy najczęściej jego piękny życiorys na okresy – w rytm odbywanej edukacji, przyjmowanych święceń, spełnianych urzędów i historycznych wydarzeń. A przecież potrafił on skutecznie pokonać zazdrość czasu, zawiązując bardzo wierne więzi.

Panna Marta Średzińska poznała Dominika we wczesnej młodości. Był rok 1903, a ona miała wówczas czternaście lat. Wstępując w Chełmnie do „Dzieci Maryi”, wybrała sobie ks. Konstantyna na stałego spowiednika; jemu też zawierzyła swoją intencję wstąpienia do zakonu misyjnego. Znając jej sytuację rodzinną, nade wszystko zaś młody wiek, ks. Dominik zasugerował jej, aby powstrzymała się od podejmowania przedwczesnych kroków, zalecając równocześnie budowanie osobistej więzi z Jezusem: „W Jego Miłości będziesz szczęśliwa”. Przeniesienie Dominika do Pelplina w 1911 roku nie przerywa ich kontaktu, lecz przenosi go na papier: pierwszy list – z serii trzydziestu pisanych między 1912 a 1936 rokiem – podejmuje kwestię wyboru powołania: Panna Marta pisze: „O, gdybym jasno wiedziała, czy do Boga, czy do świata należeć mam!”. „Co się tego tyczy, to niech tylko Panna Marta gorącem sercem często Panu Jezusowi powtarza: «Twoją jestem, Twoją pozostanę w życiu i aż do ostatniego tchu życia mego». Ponieważ stosunki, o ile sobie przypominam, nie pozwalają tymczasem świat opuścić, to tu w świecie Panu Bogu służmy”. Niedaleka przyszłość pokazała, jak roztropna była to rada: w 1914 roku umiera ojciec Marty, ona zaś sama stopniowo staje się opiekunką matki i zarządcą rodzinnej aktywności handlowej, w sercu pozostając wierną swojemu ślubowi do śmierci.

Trwająca przez następne dwadzieścia cztery lata wymiana listów świadczy o długim trwaniu i ewolucji pięknej przyjaźni, pełnej drobnych gestów pamięci, nostalgii za „chełmińskimi latami”, troski o stowarzyszenie „Dzieci Maryi”. Z czasem przyjaźń poszerza się o siostry Dominika, Annę i Cecylię. Marta Średzińska przeżyła wojnę i mając siedemdziesiąt cztery lata, opowiedziała o przyjaźni ze świętym.

Historia Marty i historia kolejnego naszego bohatera, ks. Tadeusza Glemmy, krzyżują się na kartce pocztowej Dominika z 21 stycznia 1918 roku. Dominik pisał: „W Chełmży będą nie za długo prymicje księdza Glemmy. Daj Boże dużo takich kapłanów”. To preludium do wieloletniej przyjaźni. Jak bardzo Konstantyn Dominik widział w młodym studencie przyszłego współpracownika zdradza list z przełomu 1923/24 roku, na krótko przed doktoratem młodzieńca: „Proszę o dalszą pomoc w modlitwie, aż nadejdzie czas, gdzie Kochany Ksiądz będzie mi pomagał w seminarium wychowywać przyszły nasz kler. To jest gorące moje życzenie”. A co na to Opatrzność?

Ks. Tadeusz Glemma, wspaniały historyk z Pelplina – choć w Pelplinie nieco zapomniany, secundum morem – wiązany jest słusznie ze środowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego; tam studiował, tam badał, tam wykładał. Ale zanim zamieszkał na stale w Krakowie, przez parę miesięcy wszystko wskazywało na to, że osiądzie w stolicy.

W 1926 roku, kiedy był wikarym i katechetą w Kościerzynie, Glemma został zaproszony na Uniwersytet Warszawski. Oddajmy głos Dominikowi: „Krótko przed śmiercią dał śp. X. Biskup Augustyn swe pozwolenie dla Kochanego Księdza, aby mógł w Warszawie jako profesor pracować. Na podstawie tego pozwolenia załatwiono wszelkie formalności w Ministerstwie i tylko oczekiwali przybycia Księdza Profesora”. Niestety wraz ze śmiercią bp. Rosentretera wszystko uległo zmianie: „Ks. Dziekan Dr Kozubski był w Pelplinie, aby wybłagać jeszcze Ks. Profesora. Niestety nie zastał Ks. Biskupa [Okoniewskiego – przyp. autora], a moje wstawienie się nic nie znaczyło, Ks. Biskup nie chce decyzji swej zmienić”. I tu wchodzi na scenę mistrz zdramatyzowania: „Zresztą płaca w Warszawie byłaby dosyć mała, bo tylko 300 zł. miesięcznie. Z tego żyć w Warszawie byłoby trudno”.

Zamiast Warszawy – Pelplin. Posłuszny Glemma zostaje ściągnięty do seminarium, ale na krótko. Znowu Opatrzność się miesza. Po habilitacji przenosi się w 1929 do Krakowa, aby związać swe dalsze losy z Jagiellonką. Co zostaje Dominikowi? „Kochanego Ks. Profesora często wspominamy” – pisze w 1930 roku, chyba z nostalgią.

Gdy po wojnie Pelplin starał się rany wojenne opatrzyć i utraconych opłakać, to właśnie ks. Glemmę poproszono o napisanie „Wspomnienia o bp. Dominiku”; ukazało się ono w „Orędowniku” (nr 2/47) i pozostanie na zawsze najbardziej osobistą biografią Sługi Bożego, wspomnieniem przyjaciela o przyjacielu.

Czy można powstrzymać „ucieczkę galaktyk”? Może i nie. Ale można powstrzymać oddalanie się ludzi, spinając ich spinaczem przyjaźni.

ks. Piotr B. Tisler

„Pielgrzym” [5 i 12 marca 2023 R. XXXIV Nr 5 (868)], str. 20-21

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *