Czyż można było rozpocząć kulturową podróż po Polsce piastowskiej z miejsca innego aniżeli z Gniezna? Myślę, że można było. Ale nie wypadało. Przodkom Gniezno kojarzyło się z gniazdem, a skoro gniazdo, to miejsce uwite przez ptaki dla piskląt. W rozumieniu kulturowym, państwowotwórczym i społecznym to kolebka, przeto miejsce, z którego wyszliśmy jako naród polski.
A zatem Gniezno. Zatrzymałem się na jakiś czas w jednym z hoteli sąsiadującym przez ulicę ze Wzgórzem Lecha. Wymarzone miejsce, wszędzie blisko, oaza spokoju właściwa do rozmyślań. W godzinach przedwieczornych, po całodziennym penetrowaniu gnieźnieńskich zabytków mogłem do woli wysiadywać na hotelowym podwórcu pod parasolem, mając widok na katedrę, na zamkniętą dla ruchu kołowego ulicę Tumską czy na pałac arcybiskupów. I mogłem czytać aż do zmierzchu w szpalerze rozrosłych hortensji kwitnących na różowo i biało. Właśnie nabyłem w miejscowej księgarni niedużą książeczkę autorstwa Philipa Earla Steele’a, spolonizowanego Amerykanina, który – osiadłszy na stałe w Podkowie Leśnej – zgłębiwszy tajniki języka polskiego, napisał po polsku rozprawkę „Nawrócenie i chrzest Mieszka I”. Stosowna lektura na wieczorną porę w cieniu gnieźnieńskiej katedry.
Drzwi Gnieźnieńskie
Do katedry wszedłem przez Drzwi Gnieźnieńskie. W ogłoszonym przez papieża Franciszka Roku Miłosierdzia, czyli w roku 2016, drzwi te stały szeroko otwarte, ozdobione wieńcem ze świeżych zielonych gałązek. Dla mnie była to okazja dokładniejszego przestudiowania scen z życia i męczeństwa św. Wojciecha, scen z nadzwyczajnym realizmem utrwalonych w blasze z brązu na dwóch skrzydłach owych drzwi. Warto je kontemplować, bo uchodzą za jeden z najwybitniejszych obiektów romanizmu na polskich ziemiach.
Do tej pory uwaga moja koncentrowała się na osiemnastu kwaterach poświęconych scenom z życia i męczeńskiej śmierci pierwszego patrona Polski, scenach czytanych od dołu ku górze lewego skrzydła i od góry ku dołowi skrzydła prawego. Przez niedostatek dociekliwości pomijałem bardzo ważny ich element, mianowicie obramienie. Owa bordiura jest na tyle szeroka, iż dało się tam pomieścić nie tylko sploty gałązek winnej latorośli z owocami winogron, ale i jakieś przedstawienia, niektóre groteskowe, jak psa goniącego za umykającym zającem. To znów scenki odcinania kiści winogron i wyciskania z nich soku przez miażdżenie stopami owoców w cebrzyku. Wszystko to wykonane jest z niezwykłą precyzją, z dbałością o najdrobniejszy szczegół.
Podziemia katedry
Zanim ruszyłem pokłonić się św. Wojciechowi w jego konfesji, udałem się wpierw do podziemia katedry, trochę z obowiązku chronologicznego. Tam bowiem pod współczesną posadzką zalegają najstarsze ślady budowli sakralnych, te z X wieku, a może i wcześniejsze. Owszem, są to ślady znikome, ale nie chodzi tu o stan ich zachowania, ale o to, że tam, głęboko, na poziomie fundamentów, można przeżyć ów dreszcz czasów obecnych przeniesiony do źródeł naszej tożsamości, jakbyśmy adorowali relikwiarz narodowych początków. Do wielu schodziłem krypt na świecie. Ta gnieźnieńska, w przeciwieństwie do pozostałych, miała dla mnie posmak nie tyle przygody obcowania z zamierzchłością, z czasem jakby zatrzymanym i utrwalonym w kamiennych okruchach, jakie tam można jeszcze oglądać, co pozwalała tę przygodę przeżyć w sposób emocjonalny na własny użytek. Bo to nasza przeszłość, nasza, a więc i moja własna – z tytułu przynależności do narodu kształtującego swą tożsamość w tym właśnie miejscu.
Przeprowadzone w podziemiach badania archeologów sugerują, że pierwsza chrześcijańska świątynia stanęła na Wzgórzu Lecha na miejscu pogańskiego paleniska kultowego. Oprócz niego w podziemiach katedry natrafiono na ślady kamiennej konstrukcji sugerującej rodzaj oratorium, datowanego na pierwsze dziesięciolecia X wieku. Z momentem przyjęcia chrztu przez Mieszka I na miejscu owego przedchrześcijańskiego miejsca kultu przystąpiono do wznoszenia kościoła z prawdziwego zdarzenia na planie liścia koniczyny. Świątynia ta długo nie przetrwała, skoro tuż po śmierci Mieszka I – w 992 roku – jego syn Bolesław Chrobry przystąpił do budowy kolejnej świątyni na tym samym miejscu, ale już w oparciu o plan prostokąta, ubogaconego obecnością apsydy. Ten kościół dotrwał do roku 1331, kiedy spalili go Krzyżacy. To po tej katastrofie arcybiskup Jarosław Bogoria Skotnicki w roku 1342 zabrał się za budowę aktualnej katedry w stylu gotyckim. Pokonując rozliczne burze dziejowe, katedra stoi do dziś – i ma się pięknie.
Św. Wojciech
Pora przywitać się ze św. Wojciechem. Posługując się fachową literaturą, przystąpiłem do odtwarzania w pamięci ciągu zdarzeń odnośnie pośmiertnych losów pierwszego patrona Polski. Na Drzwiach Gnieźnieńskich trzy ostatnie sceny, te dolne z prawego skrzydła, przedstawiają, jak to wysłannicy Bolesława Chrobrego do Prusów odważają złoto za głowę i ciało męczennika, to znów jak święte szczątki niosą w procesji, by wreszcie złożyć je pobożnie w katedrze.
Obecnie szczątki św. Wojciecha spoczywają w paradnym relikwiarzu w kształcie trumny, wykonanym w 1662 roku przez Piotra van der Rennena w Gdańsku. Na jego wieku widnieje postać biskupa w pozycji półsiedzącej, w szatach liturgicznych, z pastorałem w prawej ręce i z księgą w lewej. Sześć orłów o rozpostartych skrzydłach dźwiga trumnę, tę z kolei podtrzymują dodane w XIX wieku postaci czterech mężczyzn na klęczkach, reprezentujące cztery stany Rzeczypospolitej: duchowieństwo, szlachtę, mieszczan i chłopów. Baldachim nad relikwiami przypomina cyborium znad papieskiego ołtarza Bazyliki św. Piotra. Obecny relikwiarz jest wtórny, wcześniejszy został bluźnierczo zniszczony przez szwedzkich luteranów w 1656 roku, a musiał być piękny, o czym świadczy szczęśliwie zachowana wierzchnia płyta grobowa wykonana w marmurze w 1480 roku – arcydzieło polskiego gotyku.
* * *
Gniezno to jednak nie tylko katedra. Aby zagłębić się w najdawniejsze dzieje grodu, podjąłem wędrówkę po mieście dla zaznajomienia się z jego topografią. Ukształtowanie terenu, na którym rozsiadło się miasto, stanowi ważny element przy próbie zrozumienia pierwotnego osadnictwa. Okazuje się, że piastowskie Gniezno zostało świetnie zlokalizowane. Obejmuje co najmniej trzy wzgórza, każde z nich o stromych zboczach, z natury obronnych: Wzgórze Lecha, Wzgórze Panieńskie i Wzgórze Świętojańskie – wszystkie trzy oblewane były od zachodu wodami dwóch jezior – Jelonka i Świętego. Przez wieki środowisko naturalne uległo jednak zasadniczym zmianom. Jak bardzo nadawało się ono do założenia grodu, widać na makiecie zaprezentowanej w miejscowym Muzeum Początków Państwa Polskiego, a tę opracowano na podstawie badań terenowych i archeologicznych.
Jan Gać
„Pielgrzym” [9 i 16 lipca 2023 R. XXXIV Nr 14 (877)], str. 22-23
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.