Hospicjum „Dom Nadziei” im. bpa Konstantego Dominika Kartuskiego Centrum Caritas w tym roku rozpoczęło działalność. To dobra okazja, by porozmawiać o tym, jak powstawało i z czym mierzy się na co dzień. Opowiadają o tym ks. Marek Trybowski, dyrektor nowo wybudowanego hospicjum oraz dr Aleksandra Wenta-Smól, kierownik medyczna placówki. Rozmawia Beata Demska.

– Kiedy byłam u księdza w 2018 roku, siedzieliśmy na plebanii i rozmawialiśmy o marzeniach i planach budowy hospicjum. Dziś spotykamy się w pięknym, nowoczesnym, wspaniale wyposażonym „Domu Nadziei”. Nie mam wątpliwości, że marzenie się ziściło.
Ks. Marek Trybowski: – Na to wygląda. W 2019 roku rozpoczęliśmy budowę – w pierwszym roku były wykopy, umacniane gruntu i wylewanie ław, w kolejnym powstały mury, w następnym wszystkie instalacje, a na koniec – malowanie, płytki, biała armatura itd. W tym roku zatrudniłem architekta wnętrz – zależy nam, by wnętrza były spójne z wyglądem i stylem całego budynku. W 2023 roku w lipcu ruszyliśmy z tak zwaną opieką wytchnieniową, a od września – z hospicjum. Po niecałym roku działalności mamy zapełniony jeden oddział hospicyjny, na którym w tej chwili jest 26 osób, a na oddziale wytchnieniowym przebywa teraz 6 osób.
– Na czym polega opieka wytchnieniowa?
Ks. M.T.: – Opieka wytchnieniowa to program finansowany przez Unię Europejską, którego celem jest wsparcie osób, które na co dzień, w domu, sprawują opiekę nad obłożnie chorymi czy niepełnosprawnymi. Jeżeli osoba sprawująca opiekę potrzebuje odpocząć, wyjechać na urlop, zrobić remont w mieszkaniu lub samej iść do szpitala, może na dwa tygodnie powierzyć nam osobę, którą się opiekuje. Przyznam, że nie spodziewałem się, że zainteresowanie tą formą wsparcia będzie tak duże – już mamy wiele zgłoszeń na czas letnich urlopów.
W zeszłym roku udało się nam uzyskać od marszałka województwa pomorskiego środki na wyposażenie oddziału opieki wytchnieniowej, w ramach tej dotacji zakupiliśmy również specjalistyczny sprzęt rehabilitacyjny i komorę hiperbaryczną. Podpisaliśmy przy tym zobowiązanie, że projekt będzie przez nas kontynuowany przez 5 lat. Niedawno podpisaliśmy też umowę z Ministerstwem Rodziny i Polityki Społecznej na finansowanie pobytu tych 6 osób na naszym oddziale.
– A jak z resztą funduszy? W 2018 roku mówił ksiądz, że inwestycja będzie kosztowała 24 miliony złotych. I mimo że nie udało się wtedy zdobyć unijnych dotacji, nie tracił ksiądz nadziei, że zdobędzie potrzebną kwotę.
Ks. M.T.: – Udało mi się zaprosić do współpracy lokalne samorządy, i to zarówno władze powiatowe, jak i wszystkie gminy. Podpisaliśmy umowę o współpracy, która polegała na tym, że dzielimy się kosztami inwestycji po połowie – 12 milionów daje Kartuskie Centrum Caritas i 12 solidarnie wszystkie samorządy, proporcjonalnie do liczby mieszkańców. Obie strony wywiązały się z umowy. Caritas dał działkę, projekt i pokrył koszty wszystkich prac z pierwszego roku budowy. Wielu dobrych ludzi nam pomagało – jedna firma udostępniła koparkę, druga samochód, jeden pan dał mi cały potrzebny cement. Udało się nam zmieścić w zakładanym budżecie mimo inflacji i podwyżek – firma wykonawcza na szczęście nie renegocjowała podpisanej umowy.
– Założenie było takie, że w hospicjum może przebywać każdy – wystarczy mieć odpowiednie skierowanie od lekarza – i że pobyt ten jest darmowy.
Ks. M.T.: – Tak właśnie jest. Przyjmujemy każdą dorosłą osobę, która tego potrzebuje i posiada skierowanie od lekarza. Od 1 kwietnia jest nawet szansa na to, że NFZ będzie pokrywał koszty tak zwanej osobodni dla tylu chorych, ilu rzeczywiście tu w danym miesiącu przebywało, a nie jedynie dla 10 chorych, jak dotychczas. To jest dla nas bardzo dobra wiadomość. Natomiast pozostałe koszty pokrywamy z odprowadzanego 1,5 procenta czy też na przykład z ofiar składanych przez rodzinę i bliskich naszych zmarłych pacjentów – zamiast kwiatów na pogrzebie, a także z prowadzonej przez nas dorocznej ogólnopolskiej akcji zbierania funduszy na hospicja pod nazwą „Pola Nadziei”. Zauważyłem, że szczególnie mieszkańcy naszej parafii ofiarnie angażują się we wszelkie zbiórki na rzecz hospicjum.
– Czy zdarzyła się księdzu chwila zwątpienia, czy uda się tak dużą inwestycję doprowadzić do końca?
Ks. M.T.: – Nigdy nie zwątpiłem w samą ideę, codziennie utwierdzam się w przekonaniu, że to hospicjum jest nam potrzebne. Nawet bardziej niż początkowo sądziłem. W czasie budowy wszystko było dobrze zorganizowane i prace szły sprawnie. Czasem wychodzą jakieś rzeczy, które trzeba teraz korygować, ale to są drobnostki. Muszę też stwierdzić, że zainwestowaliśmy w nowoczesne technologie, na przykład dotyczące ogrzewania, i widać po rachunkach, że to się opłaciło. Mamy też w zasadzie wszystkie potrzebne sprzęty i urządzenia, łącznie z nowoczesnym systemem do tlenoterapii oraz wodoroterapii. Gminy zgodziły się współfinansować wyposażenie budynku.
Natomiast przyznam, że przeraziłem się, kiedy budynek został już oddany do użytku… W tej chwili pracuje tu około 50 osób, z czego tylko 4 na etatach, reszta na umowach zleceniach. Okazało się, że w takiej sytuacji ogromnie trudno jest ułożyć grafik, dopiąć tak wszystko, żeby hospicjum sprawnie działało. Ludzie, którzy tu pracują, mają swoje inne miejsca pracy – kiedy przychodzą do nas na dwa dni w miesiącu, nigdy nie czują się tu psychicznie „u siebie”. To jest teraz najtrudniejsze – zgrać zespół, dobrze zorganizować pracę tych ludzi.
Aleksandra Wenta-Smól: – Potwierdzam, to jest największe wyzwanie organizacyjne, z którym się dziś mierzymy. Zespół jest kluczowy, od tego zaczynaliśmy – od zebrania lekarzy, pielęgniarek, opiekunów medycznych, którzy stworzą taki system pracy, który pozwoli nam najlepiej zabezpieczyć chorych. Staramy się znaleźć takie osoby, które w hospicjum odnajdą swoje miejsce, poczują, że tu przynależą, i nauczą się dobrze ze sobą współpracować.
– Zespół się jeszcze tworzy. Czy to w jakiś sposób odbija się na pacjentach?
A.W-S.: – Zdecydowanie nie. Widać, że każdy pracownik stara się dać im jak najwięcej ciepła, czułości, miłości. Pacjenci i ich rodziny wyraźnie dają nam odczuć, że są zadowoleni z opieki, okazują nam swoją wdzięczność. Traktuję to jako nasz sukces – chorzy i ich bliscy wreszcie odczuli ulgę w cierpieniu. Przyznam, że to nas buduje, daje nam dobrą energię i poczucie, że warto to robić.
– Oprócz zespołu są tu pewnie i wolontariusze. Ks. Marku, na czym polega ich rola?
Ks. M.T.: – Mamy prawie 50 wolontariuszy. Wszyscy ukończyli specjalny kurs i odbyli wymagane praktyki na oddziale. O dziwo, zdecydowaną większość stanowią ludzie w sile wieku, aktywni zawodowo. Wolontariusze czasem pomagają w pielęgnacji chorego, zawsze pomagają w karmieniu, w wyprowadzeniu chorych na świeże powietrze, a poza tym po prostu towarzyszą chorym w zwyczajnych, codziennych czynnościach, jak picie kawy, wspólna rozmowa czy gra w szachy. Wolontariusze w naszym hospicjum mogą w razie potrzeby skorzystać ze wsparcia psychologa, podobnie jak chorzy czy pracownicy. Opieka nad naszymi podopiecznymi nie jest łatwa, również psychicznie.
– A jak pani doktor tu trafiła?
A.W-S.: – Jestem stąd – tu się wychowałam, tu żyje moja rodzina. Przez 20 lat pracowałam na oddziale wewnętrznym w kartuskim szpitalu. Najpierw zrobiłam specjalizację z chorób wewnętrznych, potem z hipertensjologii i cały czas się w tym realizuję, pracując w poradni kardiologicznej w Kartuzach. Teraz robię jeszcze specjalizację z opieki paliatywnej. Przez półtora roku byłam lekarzem w kartuskim hospicjum domowym – chciałam po prostu z takimi chorymi pracować. Widziałam, że można im pomóc, a przy tym samemu mieć z tego dużo satysfakcji. Ani chorzy, ani ich rodziny nie są świadomi tego, ile oni nam dają, jakim są dla nas darem! Przez swoje podejście do choroby, przez to, jak z nią walczą, na różnych poziomach, przez swoje świadectwo… To jest najlepsza szkoła życia. Tyle lat pracuję z takimi chorymi i nigdy nie czułam wypalenia. Podchodzę to tego jak do powołania, może dlatego jest mi łatwiej. Do pracy w nowym hospicjum namawiał mnie ks. Marek, z którym z resztą znamy się od lat. Uwielbiałam swoją pracę w szpitalu, ale stwierdziłam, wspierana przez męża, że czas na zmianę.
– To chyba musi być trudne, pani doktor – radzić sobie ze świadomością, że pani pacjenci nie wyzdrowieją…
A.W-S.: – Myślę, że podstawą tego wszystkiego jest wiara. Ona pozwala inaczej spojrzeć na ten moment w życiu człowieka. I inaczej spojrzeć na pracę lekarza – sukcesem nie musi być powrót do zdrowia, ale zapewnienie choremu stanu błogości, ulgi w cierpieniu, pogodzenia się z tym, co nadchodzi. Wiara zmniejsza poziom lęku. Ja widzę w tym nadzieję. Jeżeli ktoś nie jest wierzący, można odnieść się do innych wartości – ktoś mógł spełnić się jako człowiek, jako ojciec, zrealizował się zawodowo, zostanie po nim wspaniały dorobek. Trzeba uczyć się traktować odchodzenie z tego świata jak kolejny etap życia. Choć przyznaję, że nieraz płaczemy razem z chorym…
Przeprowadzanie moich pacjentów na drugą stronę – to jest mój sukces. My tu, w hospicjum, afirmujemy życie! Tu zwykły dzień nabiera innego wymiaru.
„Pielgrzym” [28 kwietnia i 5 maja 2024 R. XXXV Nr 9 (898)], str. 24-27.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.