Siostra Waleczne Serce – rozmowa z siostrą Jolantą Glapką, prezesem Fundacji Pasja Życia

Nazywają ją siostrą na krawędzi i siostrą od narkomanów. Od lat z ogromnym zaangażowaniem pomaga osobom uzależnionym od narkotyków i wspiera zdolną młodzież. Z siostrą Jolantą Glapką ze zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa Sacré-Coeur – prezesem Fundacji Pasja Życia – rozmawia Patrycja Michońska-Dynek.

REKLAMA

– W Legionowie, niewielkim miasteczku koło Warszawy, powstaje Centrum Pasja Życia, a Siostra jest pomysłodawcą i koordynatorem całego przedsięwzięcia.

– To będzie Młodzieżowe Centrum Profilaktyki Uzależnień – Rozwoju Artystycznego i Duchowego. Idea jest prosta – rozwijając pasje młodzieży, chcemy przeciwdziałać uzależnieniom. Jedną częścią domu będzie dom kultury z szeroką ofertą sportową i artystyczną, natomiast w drugiej części chcemy otworzyć hostel dla osób, które ukończyły terapię.  Dosyć długo pracowałam z ludźmi uzależnionymi od narkotyków, stąd pomysł o stworzeniu fundacji, która między innymi będzie pomagać w walce z uzależnieniami i im zapobiegać. Ludzie, którzy kończą leczenie, właściwie nie mają gdzie się podziać: nie chcą wracać do domu, lecz niestety prace, które podejmują, są niskopłatne i nie stać ich na wynajęcie własnego mieszkania. Dlatego ten hostel, w którym mogliby readaptować się do społeczeństwa. Pobyt tu będzie trwał maksymalnie rok (tak zwykle jest w ośrodkach uzależnień), a naszym mieszkańcom chcemy zaproponować program, który pomoże im się rozwijać. Schemat jest prosty – jeśli się nie rozwijamy, to wracamy do starych schematów, czyli do nałogu.

– Siostry z Sacré-Coeur same budują ten ogromny dom?

– Dom buduje Fundacja Pasja Życia. Już dwadzieścia lat temu mój zakon posłał mnie do pracy z ludźmi uzależnionymi. Dzisiaj nie uczestniczę już w aktywnych działaniach terapeutycznych, ale posłanie to kontynuuję w misji budowy domu. W działaniach naszej fundacji znalazłam moje drugie powołanie. Oczywiście siostry wspierają mnie modlitwą, odwiedzają budowę, sprawdzają postępy. Dom będzie miał dwie kondygnacje i powierzchnię 1500 metrów kwadratowych.  Zainwestowaliśmy już w niego ponad cztery miliony złotych, potrzeba jeszcze dwóch… 

– Siostra na krawędzi, siostra Jolanta od narkomanów… jak jeszcze się mówi o Siostrze?

– Szalona…

– Skąd to szaleństwo?

– Z Ducha Świętego! To Pan Bóg mnie tak prowadzi. Gdybym kilka lat temu wiedziała, jak to wszystko ma wyglądać – byłabym przerażona. Dlatego jestem przekonana, że to dzieło Boga. On prowadzi i stawia na mojej drodze wielu ludzi, którzy mnie wspierają. To jest niesamowite!

– Jak to się stało, że zakonnica zaczęła pracować z narkomanami?

– Swego czasu byłam związana z mediami. W Telewizji Niepokalanów przygotowywaliśmy program o narkomanii. Współpracowaliśmy z ks. Arkadiuszem Nowakiem, dyrektorem i założycielem Ośrodka Leczenia Narkomanii w Anielinie koło Otwocka. Ksiądz Nowak, wiedząc, że jestem psychologiem, zaproponował mi pracę. Kiedy rozstałam się z telewizją, skorzystałam z tej okazji i tak zaczęła się moja przygoda. Tam zrozumiałam, że narkomania to bardzo złożona i wieloaspektowa choroba.

– Czy to prawda, że niektórzy po prostu mają predyspozycje do uzależnień? Mimo że uzależnienia mogą być różne: alkohol, seks, hazard, narkotyki, to mechanizm jest ten sam?

– Na pewno żyjemy w epoce uzależnień, a uzależnić się można od niemal wszystkiego – zachowań, substancji, Internetu, gier komputerowych… Podnosimy sobie w ten sposób nastrój. Rzeczywiście można mówić także o predyspozycjach jako znaczącym czynniku sprzyjającym. Istnieją badania temu poświęcone. Bardzo trudne jest uzależnienie od narkotyków. Chciałabym powiedzieć o marihuanie, co do której istnieje społeczne przyzwolenie. Uważam, że to poważny problem. Ostatnio miałam spotkanie z rodzicami, którzy byli załamani faktem, że nikt ich nie wspiera w walce z uzależnieniem syna. Dwudziestoletni chłopak mówi nawet: „Mamo, ty się ciesz, że palę tylko marihuanę, a nie biorę kokainę”. Matka ma świadomość, że tak się wszystko zaczyna, że to jest tylko brama do ciężkich narkotyków. Znam przypadki ludzi, którzy mieli w rodzinie duże napięcia i nie mogli ich wytrzymać, ale odkryli, że marihuana działa na nich uspokajająco i w ten sposób radzili sobie z tym problemem, z życiem. 

– Wiem, że uzależnienie to wielopłaszczyznowy problem. Jak jednak zrozumieć człowieka, który jest elegancko ubrany, ma dobrą pracę, w rodzinie wszystko się układa, a mimo to bierze narkotyki?

– No właśnie. To wszystko jest bardzo indywidualne, jednak podstawą jest komunikacja. Uważam, że narkotyki to brak prawdziwej komunikacji na głębszym poziomie. Często chodzi o zainteresowanie, rozmowę, kontakt z ojcem. Nagminnie zdarza się, że rodzice nie mają czasu dla swoich dzieci. Dają im wszystko, tylko nie siebie. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby narkotyki pojawiały się w rodzinie, w której wszyscy się rozumieją, są dla siebie życzliwi, szanują się, mają ze sobą kontakt, dzieci widzą, że rodzice się kochają i wspierają. Rodzina, dom powinny zapewniać poczucie bezpieczeństwa i osadzenia. Jeśli dom to daje, to nie ma potrzeby szukania ekstra wrażeń. Młody człowiek dostaje je w czasie spędzanym z rodziną, na wyjazdach, byciu razem, organizowaniu wspólnie ciekawego czasu czy wypraw. Nie spotkałam wśród moich chorych, uzależnionych ludzi chłopców, którzy mieliby dobre relacje z ojcem, gdzie byłyby pełne i dobrze funkcjonujące rodziny.

– A dziewczęta i kobiety?

– Ich jest zawsze mniej. Grupy terapeutyczne są zdominowane przez chłopców. Ale w rodzinach, gdzie dziewczęta są uzależnione, też nie jest dobrze: często są one wychowywane przez samotne matki, przeciążone pracą, nie ma między nimi dobrych relacji, czasem są to dziwne układy rodzinne, rodzice po rozwodach, po przejściach. Proszę pamiętać: badania wykazują, że nawet czas prenatalny jest szalenie istotny – czy dziecko już w łonie matki jest oczekiwane, akceptowane i kochane. Jak wykazują badania, dziecko bardzo wcześnie odbiera sygnały odrzucenia lub przyjęcia, odczuwa, czy jest chciane, czy wręcz przeciwnie. Niektórzy z podopiecznych mówią: „Nie jestem nikomu potrzebny, nikomu na mnie nie zależy, nie wiem, po co się urodziłem”. I nie wiadomo, skąd to poczucie się wzięło.

– Budową Centrum w Legionowie zajmuje się Fundacja Pasja Życia im. Siostry Józefy Menendez. Kim była jej patronka?

– To nasza współsiostra – Hiszpanka, niezwykle ciekawa postać. Znalazła się w grupie sióstr mistyczek, którym Jezus mówił o swojej miłości. Miała prywatne objawienia potwierdzone przez Kościół. Zostały one opisane w wydanej w 2006 roku książce „Wezwanie do miłości”. Znajdują się tam opisy objawień i poufne rozmowy z Panem Jezusem. Siostra Menendez miała objawienia nieco wcześniej niż siostra Faustyna. Pytałam kiedyś sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, czy znają siostrę Józefę. Odpowiedziały: „Oczywiście, jak nie było Faustyny, czytało się Menendez”. W objawieniach siostry Józefy uwypuklony jest aspekt dobroci. Ona sama nazywana jest apostołką dobroci i miłosierdzia. Pan Jezus często mówił jej, jak bardzo kocha grzesznika, jak przebacza oraz że Bóg otwarty jest na przebaczenie i szuka człowieka. To jest niesamowicie wzruszające. Siostra Menendez opisuje też, co widziała w piekle. Wybraliśmy ją, gdyż mamy świadomość, że życie w narkomanii to piekło na ziemi. Nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, jakie to cierpienie i ciemność. Nie zdajemy sobie też sprawy, jak wielka jest nadzieja, że wyjście z tego jest możliwe. A ponieważ Józefa wyciągała ludzi z piekła, to pomyślałam, że będzie wspaniałą orędowniczką i patronką naszej fundacji.

– Walka z narkomanią przypomina drogę krzyżową, po której idą uzależnieni. Czy z Panem Bogiem jest łatwiej?

– Oczywiście! Wielu narkomanów przechodzi rekolekcje, tworzy albo uczestniczy w różnych wspólnotach. Nawracają się, łatwiej im zdobyć pracę, a potem w niej wytrwać, mają więcej nadziei i większe zaufanie, że ktoś ich prowadzi. Mają poczucie własnej wartości wynikające ze świadomości, że Bóg ich kocha. Niska samoocena i brak poczucia własnej wartości są bardzo częste u ludzi uzależnionych. A kiedy odczuwają tę Bożą miłość, kiedy są przekonani, że ktoś jednak ich kocha – i to jak mocno ich kocha – doświadczają działania Ducha Świętego, są uzdrawiani z tych głębokich ran w swoich sercach. To uzupełnia także terapię.

– Siostra pielgrzymuje po całym świecie, żeby zebrać między innymi fundusze na budowę ośrodka i propagować Boże Miłosierdzie. Tych pielgrzymek jest sporo.

– Była taka jedna szczególna, o której chciałabym powiedzieć. Była to pielgrzymka do Santiago de Compostela. Na dwudziestopięciolecie ślubów wieczystych z moją siostrą przełożoną Urszulą Ciołek wyruszyłyśmy z Balboa do Santiago. Szłyśmy przez cały miesiąc z jednodniową przerwą. Była to przepiękna trasa północna, górska, nad oceanem. Wspaniałe wrażenia. Można iść cały dzień i nikogo nie spotkać. Dużo kontemplacji, modlitwy, zachwytu, ofiary, cierpienia. Trzeba dźwigać na swoich plecach ciężar i trochę żeśmy się przeliczyły, plecaki były zdecydowanie za ciężkie…

– Podobno na pierwszym postoju pielgrzymi zostawiają prawie cały bagaż…

– Tak… nawet – o zgrozo! – doszło do tego, że przeczytane kartki wyrywałyśmy z książki i zostawiałyśmy po drodze… Tak było ciężko. Wierzę, że Pan Bóg tę ofiarę przyjął. Pielgrzymowałyśmy w intencji domu i sponsorów i teraz widzę owoce tego wszystkiego. Pan Jezus chce, żeby ten dom powstał!  

„Pielgrzym” 2018, nr 4 (737), s. 26-28

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *