Wielki mały gość – Anna Gniewkowska-Gracz

Podobno w święta Bożego Narodzenia spełniają się marzenia. Wierzymy w to głęboko niezależnie od wieku i dokładamy wszelkich starań, by tak właśnie się działo. Skala tych marzeń jest szeroka. Podczas gdy jedni myślą o górze prezentów pod choinką, inni tęsknią za domem przepełnionym rodzinnym ciepłem i miłością. Wielu taki dom udało się stworzyć. Brakuje w nim jedynie dziecięcego śmiechu.

REKLAMA


Nim minął listopad, blisko sto świątecznych kartek z życzeniami od wychowanków Domu Dziecka w Tczewie było już gotowych. Od lat wykonują je dla przyjaciół placówki i wysyłają tym wszystkim, którzy na co dzień pamiętają o mieszkańcach okazałego budynku przy ulicy Wojska Polskiego. Wśród dobroczyńców są przedsiębiorstwa, organizacje, stowarzyszenia, osoby prywatne. Trzy lata temu do tego grona dołączył kolejny dobry duch – znacząca firma, która odtąd wciela się w postać Świętego Mikołaja. Każde dziecko pisze list z prośbą o wymarzony gwiazdkowy prezent. Zgromadzone rękopisy są wysyłane przez wychowawców pod właściwy adres, a wszystkie zawarte w nich życzenia spełniane z troską o najdrobniejsze szczegóły.

Dwie wigilie, jedno marzenie
Rolki, prostownice do włosów, odlotowe ciuchy, odtwarzacze mp 3 czy mp 4 i cała masa innych pomysłów zrodzonych w dziecięcych głowach. Potrzeba łącznie 48 prezentów, bo tylu wychowanków przebywa obecnie w tczewskiej placówce. Spełnienie wszystkich próśb to dla Świętego Mikołaja nie lada wyzwanie, któremu musi sprostać do 22 grudnia. Tego dnia w sierocińcu odbędzie się wigilijne spotkanie z udziałem kompletu dzieci nim część z nich rozjedzie się na święta do swoich bliskich. Pojawią się zaproszeni goście z tczewskiego starostwa i magistratu, a także przyjaciele domu, których w lokalnym środowisku nie brakuje. Będzie dzielenie się opłatkiem, życzenia, czytanie Pisma Świętego przed uroczystym posiłkiem, podczas którego na stole zagoszczą tradycyjne wigilijne potrawy. Wieczór umili program artystyczny i jasełka w wykonaniu wychowanków oraz wspólnie śpiewane kolędy. Będzie też czas na odwiedziny Świętego Mikołaja i oczywiście pełen worek długo wyczekiwanych prezentów.
W samą Wigilię już bardziej kameralnie, nastrojowo, ale miło i rodzinnie – na tyle, na ile to możliwe w placówce opiekuńczej. Wieczerza z udziałem wychowawców, dyrektora, ks. Stanisława Cieniewicza – proboszcza parafii NMP Matki Kościoła w Tczewie i dzieci, które święta Bożego Narodzenia spędzą we własnym gronie. I znów życzenia, także te niewypowiedziane, których żaden Święty Mikołaj spełnić nie zdoła. Bo tu każde dziecko, bez wyjątku, gdzieś na dnie serca skrywa tęsknotę za prawdziwym domem przepełnionym rodzinnym ciepłem i miłością. Marzy o kimś, kto będzie pamiętał o ważnych datach, odwiedzi, przytuli.

Z porywu serca
– Ilu spośród naszych wychowanków wyjedzie w tym roku na święta do rodzin, waży się praktycznie do ostatniej chwili. Jak wskazuje doświadczenie, jest to zwykle około 10-12 osób – wyjaśnia Edward Dembiński, dyrektor Domu Dziecka w Tczewie. – Aby nasz podopieczny mógł spędzić święta poza placówką: u rodziców biologicznych, krewnych czy rodzin zaprzyjaźnionych, potrzebna jest zgoda sądu rodzinnego. W każdym z tych przypadków bierze się pod uwagę zdanie dziecka, bo nic nie dzieje się wbrew jego woli.
Przed laty w tczewskim Domu Dziecka przychylniejszym okiem patrzono na gesty rodzin, które pragnęły zaprosić do siebie malucha na Boże Narodzenie. Dziś odchodzi się od praktyki „wypożyczania” dzieci na święta.
– Takie decyzje dorosłych, często nieprzemyślane, podejmowane z porywu serca i podyktowane atmosferą nadchodzących świąt, przynosiły dzieciom więcej szkody niż pożytku – przyznaje E. Dembiński. – To, że ludzie raz w roku chcą zrobić dobry uczynek i „pomóc sierotce” na pokaz czy zaspokajając swoje potrzeby, to za mało, by dawać im dzieci. To dla tych małych, ale już doświadczonych przez życie istot ogromny stres. Tym większy, gdy stają się świąteczną atrakcją dręczone pytaniami ciekawskich o ich sytuację rodzinną.
Ktoś zabiera te dzieci, pokazuje jak cudowne jest życie w kochającej się rodzinie, które być może nigdy nie stanie się ich udziałem, a potem zasypane prezentami odwozi do bidula. A dziecko czeka z nosem przyklejonym do szyby i z tlącą się nadzieją, że może wreszcie jego los się odmieni, że ktoś je zaakceptuje, pokocha, przygarnie. Zwłaszcza, gdy nieodpowiedzialni dorośli w odruchu współczucia wywołanego magią świąt składają małemu gościowi czcze obietnice. Kiedy tęsknota staje się nie do zniesienia, dziecko próbuje nawiązać kontakt z „ciocią” i „wujkiem”. Wtedy okazuje się, że drzwi tego gościnnego od święta domu pozostają dla nich zamknięte.

Otwieranie na dobro
Na szczęście nie wszystkie tego typu kontakty podyktowane są kaprysem dorosłych. Niejednokrotnie dla obu stron owocują one przyjaźnią trwającą lata.
Dzięki mądrym i odpowiedzialnym relacjom dwaj bracia z tczewskiej placówki kolejne święta spędzą u zaprzyjaźnionej rodziny. Wszyscy od dawna cieszą się na to spotkanie. Zresztą zawiązały się już między nimi silne więzy. Goszczące chłopców małżeństwo przyjęło rolę rodziców chrzestnych jednego z nich, kiedy okazało się, że kilkulatek nie przyjął jeszcze sakramentu inicjacji chrześcijańskiej.
Zdaniem psychologów dziecięcych do takich wspólnie spędzonych świąt trzeba się dobrze przygotować, zwłaszcza psychicznie. Warto porozmawiać z wychowawcami, dowiedzieć się czegoś o dziecku, odwiedzić je kilkakrotnie w placówce, zabrać na spacer, do kina. Nie wystarczy telefon do sierocińca na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem i „zamówienie” dziecka. To podejście niedojrzałe, egoistyczne. Mimo najlepszych chęci, nie każdego stać na przyjęcie tak wielkiej odpowiedzialności. Dziecko kolejny raz zranione może już nigdy nie otworzyć się na dobro.
Dzieciom przebywającym w placówkach opiekuńczych można pomagać na wiele sposobów, niekoniecznie oferując świąteczną gościnę. Odwiedziny, towarzyszenie przy odrabianiu lekcji, rozmowa – to najlepsza droga do przyjaźni. Niewykluczone, że z niej zrodzi się kiedyś miłość, a wtedy nasz dom stanie się ich domem.

Anna Gniewkowska-Gracz


„Pielgrzym” 2009, nr 25 (523), s. 12-13

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *