Fantazja serca – Anna Mazurek-Klein

Rodzą się niepełnosprawne, rodzice czasami – pomimo najszczerszych chęci – nie są w stanie im pomóc. Trafiają do domów dziecka albo do rodzin zastępczych, a gdy dorosną, nie potrafią same funkcjonować. Niektóre z nich mają szczęście, znajdując swoje miejsce w domach opieki prowadzonych przez siostry zakonne, jak ten w Bielawkach.

REKLAMA



Piękny majowy dzień. Łany rzepakowych pól otaczają drogę prowadzącą do Bielawek, leżących niedaleko Pelplina. To właśnie tam, w leśnej otulinie, mieści się Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnych Intelektualnie prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego.
Przyjeżdżam na umówione spotkanie z dyrektor placówki siostrą Goretti. Przekraczając bramę wejściową, czuję  przedziwną aurę. Zapach świerków i  woń kwiatów, śpiew ptaków i wszechobecny spokój. Imponujący widok kompleksu zabudowań dla podopiecznych. Wchodzę do głównego budynku. W oczekiwaniu na siostrę dyrektor podchodzą do mnie mieszkanki domu, niektóre witają mnie serdecznie, inne tylko spoglądają z boku – uśmiechają się. Po chwili sympatyczna siostra zaprasza mnie do swojego gabinetu. Rozpoczynamy rozmowę…

Charyzmat
– Spotkanie z dzieckiem naznaczonym chorobą, cierpieniem, niepełnosprawnością przekazuje nam bardzo ważny komunikat: jestem głodny, nie mogę chodzić, nie umiem mówić, chcę pić, jeść, chcę się bawić, tańczyć, uczyć, śpiewać, boli mnie głowa, brzuch… chcę iść na spacer, przytul mnie, umyj mnie, ubierz mnie, kochaj mnie, bądź ze mną, boję się, nie chcę, buntuję się, nie wiem dlaczego, nie rozumiem, rozmawiaj ze mną, chcę być ważny, jedyny, potrzebny, tęsknię za mamą, za rodziną, za miłością… Czy nie jest to również świat komunikacji każdego z nas? Czy nie zostaliśmy tak przez Pana Boga cudownie wezwani do życia, by w inności i różnorodności nawzajem się uzupełniać, wspierać, tworzyć i dojrzewać? Św. Jan Paweł II mówił, że: „nigdy nie jest tak, żeby człowiek, czyniąc dobrze drugim, tylko sam był dobroczyńcą. Jest również obdarowywany, obdarowywany tym, co ten drugi przyjmuje z miłością”. Wszystko więc, co uczynimy drugiemu, zatacza krąg i do nas wraca. Odpowiadając na potrzeby, pragnienia i marzenia człowieka potrzebującego i niepełnosprawnego, otwieramy swój umysł i serce. Nasza Matka założycielka, Służebnica Boża Matka Wincenta Jadwiga Jaroszewska, mówiła jasno, że: „jedynym sposobem trafiania do dusz jest miłość” – mówi dyrektor placówki.
Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego powstało 6 stycznia 1926 roku w Warszawie. Na prawie diecezjalnym zostało zatwierdzone sześć lat później, a 5 kwietnia 1974 roku na prawie papieskim. W działalności charytatywnej i apostolskiej służy jednakowo, bez wyjątku. Placówki zgromadzenia  otwarte są dla wszystkich, którzy przez upośledzenie fizyczne, umysłowe i moralne są nieprzystosowani do normalnego życia. Charyzmat Założycielki Zgromadzenia realizują przez współdziałanie w zbawczej misji Kościoła, służąc samarytańską pomocą najbardziej potrzebującym, a szczególnie dzieciom i młodzieży w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, a także  samotnym matkom. Obecnie samarytańską posługę siostry realizują w sześciu Domach Pomocy Społecznej: w Bielawkach, Fiszorze, Moryniu, Niegowie, Parchowie i Pruszkowie, także  w Specjalnym Ośrodku Wychowawczym w Pruszkowie, w Ośrodku Wsparcia – Dom dla Matek z Małoletnimi Dziećmi i Kobiet w Ciąży w Karwowie oraz w Wiosce Dziecięcej dla niepełnosprawnych intelektualnie w Homlu na Białorusi.

W rodzinkach
– Wymyślony przez Matkę Wincentę rodzinkowy system pracy preferuje miłość, która objawia się w „łagodności i słodyczy”. Szczególnie więc nasza posługa wiąże się ze zmysłem dotyku i smaku. Nie wystarczy ubrać dziecko, trzeba jeszcze dodać delikatność, uwzględnić upodobania, miły i ciepły ton głosu. Nie wystarczy ugotować obiad, trzeba smacznie gotować, zadbać o urozmaicenie menu i kaloryczność, preferować zdrowe żywienie, wprowadzać nowości, uwzględniać potrawy najbardziej lubiane i dietetyczne. Zatem wszystko, co czynimy, trzeba umieć przeprowadzić przez fantazję serca. Tutaj w Bielawkach jest stu trzynastu wspaniałych domowników i siedemdziesięciu ośmiu pracowników, absolutnie niezbędnych serc, by istniało nasze godne życie – mówi siostra Goretti.
Dzieci i młodzież wychowywani są tu zgodnie z programem stworzonym przez Założycielkę. System rodzinkowy polega na stworzeniu dzieciom domowej, ciepłej atmosfery, otuleniu ich miłością i przywróceniu radości życia.  Stawia również na maksymalny rozwój fizyczny, rehabilitacyjny, intelektualny i społeczny. – Zapewniamy to każdemu mieszkańcowi domu. Korzystamy z pomocy lekarzy specjalistów i psychologów – dodaje siostra dyrektor.

Wśród mieszkańców
– Dość sfeminizowany to dom,  mówię – dziewięćdziesiąt pięć dziewcząt i tylko osiemnastu chłopców.
– Tak się akurat złożyło – odpowiada moja rozmówczyni (śmiech), po czym proponuje mi wizytę w poszczególnych rodzinkach, a jest ich w bielawskim domu aż siedem. Większość z dzieci przebywa tu od najmłodszych lat. To te, którymi rodziny nie były w stanie się opiekować, dzieci z domów dziecka, rodzin zastępczych. Dom u sióstr to miejsce, w którym pozostać mogą aż do końca swojego życia. Stąd też taka rozpiętość wiekowa między mieszańcami. Najmłodszym mieszkańcem domu jest Emilek, który ma osiem lat, najstarsza mieszkanka – Krysia – aż sześćdziesiąt siedem. Z Emilkiem nie udało mi się niestety nawiązać kontaktu werbalnego. Spotkałam go na balkonie, siedział w swoim inwalidzkim wózku i uśmiechał się. O czym myślał? Trudno zgadnąć.
Z kolei panią Krysię zastałam na zajęciach terapii manualnej. Wyszywała kolejną serwetką. Serdecznie się ze mną przywitała, biła od niej niekłamana radość, mówiła mi o sobie i o tym, że ten dom jest najlepszy na świecie. Inne podopieczne terapeutek malowały, układały klocki, również wyszywały. Nie było tam smutnych twarzy. Na widok siostry dyrektor i mój bardzo się ucieszyły i entuzjastycznie nas powitały. W rodzince chłopców odwiedziny. Do Filipa przyjechał tata. Filipek jest jednak w swoim świecie i tylko przez moment ucieszył się na jego widok. Maciek siedzi w pokoju z głową przyklejoną do poręczy, siostra dyrektor podnosi ją. Chłopiec nie ma najlepszego dnia, nie ma ochoty na podwieczorkowy kisiel, chce, by tata do niego zadzwonił. W innej rodzince dziewczyny stroją się, zawieszają na szyi korale, a na każdy palec u ręki nakładają pierścionek, ściskając też w dłoni swoje torebki, w których zgromadziły wszystkie skarby. Wykazują zdziwienie, że na palcu mojej ręki widzą tylko obrączkę i mały pierścionek. Chcą, żebym pobyła z nimi dłużej. Bacznie mnie obserwują. Celina alienuje się, dla niej bardzo ważne jest radio. Całymi dniami słucha Radia Głos albo Radia Maryja, jednak zdecydowanie woli to pierwsze.
Siostra dyrektor odsłania mi też inny świat. Przejmujący widok dzieci skazanych na łóżko, które już nigdy w życiu nie zrobią samodzielnie kroku, nie ucieszą się widokiem świata, a na co dzień borykają się z bólem spowodowanym chorobą i spastyką mięśni. Ich życie, choć tak bardzo osłonięte tajemnicą, jest lekarstwem dla świata. Ania, śliczna blondynka z dużymi oczami, jest po operacji biodra w Zakopanem, czeka ją jeszcze kolejna operacja kręgosłupa. Przeciw niczemu nie protestuje, spokojnie leży i uśmiecha się do nas. U Nikoli jest akurat nauczycielka i czyta jej książeczkę. Za chwilę tę samą dziewczynkę spotykam w gabinecie fizjoterapii, gdzie rehabilitantka pracuje nad jej mięśniami.
Niesłyszący, niedowidzący, z autyzmem, z zespołem Downa, z porażeniem mózgowym, cierpiący na epilepsję, przewlekłe choroby – wszyscy pod jednym dachem, aż tyle bólu i cierpienia… ale każdy jest tutaj chciany i akceptowany takim, jakim jest. Siostry starają się ze wszystkich sił, aby wynagrodzić im cierpienie i aby to miejsce było ich domem, w którym na co dzień doświadczą nie tylko opieki, ale też miłości i poczucia bezpieczeństwa. Widzą też, że są ludzie, którzy mają w sercu ogromną miłość i wrażliwość na cierpienie chorego i opuszczonego dziecka. Ci ludzie, tak jak one, potrafią patrzeć sercem. – Te dzieci doznały już zbyt dużo krzywdy i cierpienia w życiu – mówi jedna z pań opiekunek. Myślę, że sporo można nauczyć się od tych dzieciaków. Przede wszystkim woli walki o każdy następny dzień, mimo braku widzialnych perspektyw.
– Nasi mieszkańcy nie są dziś w stanie sami żyć i funkcjonować. Dziś trzeba uczynić wszystko, by ich życie na ziemi miało atrybut „łagodności i słodyczy”. Natomiast jutro może się okazać, że to oni otworzą nam bramkę nieba – puentuje siostra Goretti.
Na zakończenie mojego pobytu w tym domu siostra prowadzi mnie jeszcze do kaplicy. Znajduję tu chwilę wyciszenia po tym, co usłyszałam i zobaczyłam. Żegnam się serdecznie z siostrą i opuszczam ten wyjątkowy dom. Jadąc do swojego domu, myślę jeszcze o tych dzieciach. Łzy kręcą mi się w oku. Prawdziwa lekcja pokory. Po chwili jednak stwierdzam, że to one w swoim nieszczęściu bywają czasami szczęśliwsze od niektórych z  nas. Najważniejsza jest miłość. 

Anna Mazurek-Klein


Fot. K. Mania

 


„Pielgrzym” 2017, nr 12 (718), s. 14-17

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *