Miasto trzech katedr

Niegdyś to miasto na wzgórzach nazywano stolicą trzech arcybiskupstw katolickich, miastem trzech katedr  – a to rzecz niepowtarzalna na świecie. Dziś spośród arcybiskupstw istnieją jedynie dwa, greckokatolickie i rzymskokatolickie, trzecie, ormiańskie, przestało funkcjonować wraz z zakończeniem II wojny światowej. Czynne dla kultu religijnego są natomiast wszystkie trzy wymienione świątynie.

REKLAMA


Lwów, bo o nim to mowa, jest jednym z nielicznych dużych miast, które nie leżą nad rzeką. Nie jest to do końca określenie precyzyjne, bo Lwi Gród posiada swoją rzekę, tyle, że jest ona ulokowana pod ziemią i nosi nazwę Pełtwi. Miasto swą nazwę zawdzięcza księciu Danielowi Halickiemu, który tworząc średniowieczny gród w 1250 r., nazwał je tak na cześć swego syna Lwa. W 1340 r. Lwów przeszedł pod berło króla polskiego, z czasem zyskując status miasta królewskiego, obok Krakowa czy Gdańska. Pierwsze arcybiskupstwo łacińskie powstało tu w 1412 roku.

Tu śluby składał król Jan Kazimierz
Budowę katedry pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP rozpoczęto jeszcze za panowania Kazimierza Wielkiego. Świątynia zasłynęła ślubami, które król Jan Kazimierz złożył Matce Boskiej zawierzając jej naród polski w chwili opresji w czasie potopu szwedzkiego. Monarcha klęczał wówczas przed cudownym wizerunkiem Matki Boskiej Łaskawej, „Ślicznej Gwiazdy miasta Lwowa”, który to oryginał po wojnie został wywieziony do Polski i aktualnie znajduje się w skarbcu katedry wawelskiej.
Dzisiaj katedra lwowska jest mieszanką stylów gotyku, baroku i rokoka. W ciemnym wnętrzu świątyni warto popatrzeć na wspaniałe barwne witraże, autorstwa XIX-wiecznych mistrzów, w tym Jana Matejki, Józefa Mehoffera i Edwarda Lepszego. Dobrą lekcją historii Lwowa i Polski są liczne zawieszone tu tablice epitafijne poświęcone pamięci, m.in. zamordowanych w czasie ostatniej wojny profesorów lwowskich, Olgi i Andrzeja Małkowskich, twórców polskiego harcerstwa, które zawiązało się tu, we Lwim Grodzie, czy Włodzimierza hrabiego Dzieduszyckiego, twórcy Muzeum Przyrodniczego. Przed wejściem do świątyni jeszcze jedna tablica, wspominająca pobyt w dniu 25 czerwca 2001 r. Jana Pawła II.
Wspomnieć należy, że choć ten szczególny kościół zachował po wojnie funkcję sakralną, jako jeden z nielicznych miejscowych domów modlitwy, przez 46 lat nie miał swego biskupa. Arcybiskup Edmund Baziak, po aresztowaniu przez NKWD w 1946 r. został zmuszony do wyjazdu w nowe granice Polski. Dopiero w wolnej Ukrainie jego następcą mógł zostać jeden z najbliższych współpracowników Karola Wojtyły, jego przyjaciel, kardynał Marian Jaworski. Wspomnieć tu należy jeszcze jedną postać, franciszkanina ojca Rafała Kiernickiego. Po powrocie z uwięzienia w łagrach w 1948 r. postanowił nie opuszczać ukochanego miasta i przez wiele lat był proboszczem łacińskiej katedry. W tym czasie udzielał posługi duszpasterskiej nie tylko Polakom, a zatem rzymskim katolikom, ale również Ukraińcom obrządku greckokatolickiego. W 1991 r. ojciec Rafał został mianowany biskupem pomocniczym lwowskim. Do dziś pamiętam swą pierwszą wizytę w tym niezwykłym miejscu i konfesjonał znajdujący się z lewej strony ołtarza, w którym zdawało się nieustannie spowiadał wiekowy biskup.

Katedrę ormiańską nawiedził Jan Paweł II
Od katedry łacińskiej najbliżej jest do katedry ormiańskiej, znajdującej się po drugiej stronie placu ratuszowego, pomiędzy ulicami Krakowską i Ormiańską. To budowla z XIV w., wzorowana na architekturze oryginalnej świątyni z Armenii. Przez stulecia gromadzili się w niej lwowscy Ormianie, całkowicie spolonizowani, wielcy patrioci Polski, jednak przechowujący jak relikwie swój odrębny obrządek. Ostatni arcybiskup obrządku ormiańskiego we Lwowie Józef Teodorowicz był posłem na Sejm Ustawodawczy, a następnie senatorem I kadencji w II Rzeczypospolitej. Zasłynął w ławach poselskich i senatorskich doskonałymi, poruszającymi wszystkich słuchaczy przemowami. To on wydatnie przyczynił się do odrodzenia tego obrządku na terenie Galicji, on także był inicjatorem restauracji katedry lwowskiej w latach dwudziestych.
Samego budynku świątyni nie widać dobrze z ulicy. Zaglądając za bramę od strony ulicy Ormiańskiej dostrzec jednak można jego specyficzne, kaukaskie kształty. Wejście główne jest niepozorne, po bokach natkniemy się jednak na chaczkary (chaczkar – kamień, krzyż), słynne z bogatych zdobień kamienne tablice, upamiętniające szczególne wydarzenia w życiu Ormian.
Świątynia została zamknięta przez władze sowieckie w 1945 r. Dopiero spodziewany przyjazd Jana Pawła II do stolicy Galicji Wschodniej w 2001 r. zmobilizował miejscowe władze do przekazania budynku w ręce Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego, czyli tzw. monofizytów, nieuznających zwierzchnictwa Watykanu. Z dawnej kilkutysięcznej społeczności polskich Ormian nic już nie pozostało. Większa część wyjechała w nowe granice Polski, gdzie uległa rozproszeniu, pozostali zostali zamęczeni w sowieckich więzieniach i łagrach.
Katedra, ponownie spełniająca swe religijne funkcje, została poddana gruntownej renowacji. Choć w ostatnich latach byłem kilkakrotnie we Lwowie, to dopiero ostatniego lata mogłem wejść do tej unikalnej świątyni i zwiedzić jej niezwykłe wnętrze. Arcybiskup Teodorowicz zlecił wykonanie fresków w kościele młodemu wówczas artyście Janowi Henrykowi Rosenowi. W latach dwudziestych XX w. bez mała pół Polski śledziło postępy jego prac nad wystrojem katedry. Ukończone w 1929 r. malowidła zadziwiły największych koneserów sztuki. Jednak największą uwagę, ale i podziw, przyniosło artyście malowidło znajdujące się na ścianie północnej nawy głównej – „Pogrzeb św. Odilona”. To właśnie ten święty mąż, żyjący w latach 962-1049, długoletni opat Cluny, według tradycji, wprowadził w Kościele Dzień Zaduszny – święto ku czci wszystkich wierzących zmarłych. Na fresku widzimy kilku zakonników niosących na katafalku ciało zmarłego. Ich postacie ubrane w ciemne, zakonne habity przenikają narysowane białymi liniami postaci zakapturzonych mnichów niosących w rękach gromnice – to duchy, przedstawiciele świata zmarłych. Co ciekawe, będąc w środku świątyni i patrząc na malunek, nie od razu widzi się postaci duchów. Świat żyjących i tych, którzy już odeszli z tego życia, przenika się w wizji artysty nieustannie. To obraz pokazujący smutną uroczystość pogrzebową, obraz ciszy i refleksji, a jednocześnie jakiegoś niezwykłego dynamizmu i życia. Dla samego tego malowidła Rosena warto odwiedzić to miejsce.

Katedra greckokatolicka
Żeby dotrzeć do trzeciej lwowskiej katedry, a właściwie soboru św. Jura, trzeba się przemieścić z centrum miasta ulicą Gródecką w kierunku dworca kolejowego. Na wysokim wzgórzu świętojurskim rozmieściła się świątynia, której losy dobrze oddają historię miasta i regionu. Niegdyś, w średniowieczu, stały w tym miejscu domki mnichów pustelników. Potem wzniesiona została drewniana cerkiewka spalona przez króla Kazimierza Wielkiego. Odbudowana świątynia w połowie XVI w. zyskała status katedry, czyli w nomenklaturze wschodniej – soboru, wtedy oczywiście prawosławnego. Obecny sobór św. Jura, zbudowany w stylu rokoko, został wzniesiony w latach 1744-1764. Mieszkali przy nim i pracowali ojcowie bazylianie, od unii brzeskiej związani ze Stolicą Apostolską. Z czasem swą siedzibę w tym miejscu urządzili greckokatoliccy biskupi. Po zajęciu Galicji i Lwowa przez wojska sowieckie w 1944 r., dwa lata później Kościół greckokatolicki został nakazem władz odgórnie zlikwidowany, a sobór św. Jura przejęty przez prawosławny Patriarchat Moskiewski. Dopiero wywalczona przez Ukrainę niepodległość w 1990 r. przyniosła powrót do świątyni prawowitych właścicieli, czyli biskupów greckokatolickich.

Sobór przez swoje położenie i znaczenie wiary unickiej dla tej części Ukrainy, przypomina trochę naszą Jasną Górę. Żeby się do niego dostać, trzeba się wspiąć na spore wzgórze, a następnie przejść przez okazałą bramę, by dotrzeć na plac soborny. Zanim wejdziemy po schodach do bogato zdobionego kościoła, pod schodami napotykamy pieczarę z figurą św. Onufrego. To świadome nawiązanie do początków historii tego miejsca, czasów pustelników i mnichów. Na frontonie katedry figury świętych Atanazego i Leona, patriarchy i papieża, symbolizujące jedność Kościoła. We wnętrzu koniecznie należy zwrócić uwagę na XVII-wieczną ikonę Matki Boskiej Trembowelskiej, uratowanej cudownie przed najazdem Turków.
Będąc w świątyni koniecznie trzeba zejść do podziemnej krypty, gdzie pochowani są metropolici greckokatoliccy Lwowa. Są tu pochowani Sylwester Sembratowicz, Andrzej Szeptycki, krewniak Fredrów, charyzmatyczna postać tego Kościoła, którego proces beatyfikacyjny toczy się w Watykanie, Josyf Slipyj, biskup męczennik, który znaczną część swego życia spędził w sowieckich łagrach, a potem na przymusowej emigracji, i wreszcie Myrosław Lubacziwskij, arcybiskup, który przybywszy z emigracji odzyskiwał tę świątynię dla swego Kościoła.
Lwów – to dzisiaj milionowe miasto, którego poznanie wymaga przynajmniej kilku dni pobytu. Liczne świątynie odmiennych religii i obrządków, pałace, muzea, teatr, pomniki, cmentarze, z Łyczakowskim na czele. Jest co zobaczyć i można się wsłuchać w dzieje jednego z najważniejszych ośrodków miejskich tej części Europy. Nie zrozumie się tego fenomenu bez wizyty w trzech jego katedrach.

Adam Hlebowicz


„Pielgrzym” 2009, nr 23 (521), s. 16-17

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *