Fragmenty homilii Biskupa Pelplińskiego we Mszy świętej żałobnej (podczas eksporty) w katedrze elbląskiej, 13 września 2009 roku.
Kościół Elbląski żegna swojego pierwszego Biskupa. Śmierć zawsze jest zaskoczeniem. Przed chwilą rozmawialiśmy z Księdzem Biskupem Ordynariuszem o ostatnich dniach Biskupa Andrzeja. Nic nie wskazywało na to, że ta śmierć będzie tak bliska. Okazała się bliższa niż można było przypuszczać. (…)
Żegna Go także Kościół Pelpliński jako swojego duszpasterza, potem profesora Seminarium, kanclerza Kurii Diecezjalnej, potem jako biskupa pomocniczego w Pelplinie, a w Gdyni jako wikariusza biskupiego. Ten czas zamknął się wcześniej i mieni się w dokonania, które dzisiaj wypada wspomnieć choćby pokrótce. (…)
Był człowiekiem, który umiłował Kościół. Można by zapytać, skąd miał tyle mocy do tego wszystkiego, co się tutaj we wspólnocie Kościoła Elbląskiego działo. Osobiście jestem przekonany, że to jest zasługa Jego domu rodzinnego, głęboko religijnego. Był rozmiłowany we wspólnocie Kościoła dzięki rodzicom. Wspominał, że kiedy rodzice oczekiwali na swojego pierwszego potomka, a był nim właśnie Biskup Andrzej, przeżywali wtenczas wielką peregrynację relikwiarza świętego Andrzeja Boboli i pomyśleli sobie, że jeżeli pierwszym potomkiem będzie syn, otrzyma imię Andrzej. Tak się stało. Tym imieniem niejako zadali mu powołanie kapłańskie. On, w domu rodzinnym wychowany do wspólnoty wiary, zaczął szukać dróg, które pomogłyby mu taki charyzmat wymodlony przez rodziców uczynić realnie obecnym w Jego własnym życiu. Więc bardzo wcześnie zaczął sprawdzać swoje powołanie kapłańskie. Najpierw w Małym Seminarium Duchownym w Wejherowie. Tam się z nim spotkałem w roku 1953. Był po pierwszej klasie tamtejszego seminarium. Tak zaczęła się nasza najpierw znajomość, potem koleżeństwo, potem przyjaźń i współpraca. Po Małym Seminarium Duchownym w Wejherowie, było Collegium Marianum i Wyższe Seminarium Duchowne w Pelplinie, potem uzupełnianie matury (bo Collegium dawało tylko maturę prywatną), potem po krótkim wikariacie w Wygodzie na Kaszubach, studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i specjalizacja u profesora, dziś Sługi Bożego, Wincentego Granata. Tam powstały dwie prace dyplomowe też dziwnie związane z Kościołem, jako że był to czas odkrywania Kościoła na nowo po II Soborze Watykańskim i po dwóch jego konstytucjach o Kościele – pastoralnej i dogmatycznej. Był człowiekiem ogromnie pracowitym, a przy tym niesamowicie pokornym i radosnym. Był radosnym zwiastunem Słowa Bożego. (…)
Był oddany bezgranicznie człowiekowi, człowiekowi ufał. Ufał może czasem aż za bardzo. Kiedy się tak bardzo ufa, zanadto ufa, można w pewnym momencie przeoczyć to, że z ziarnem zaczynają się sypać plewy. Wtedy można sprowadzić na siebie i na wspólnotę dość poważne tarapaty, a one sprawiły, że po takim przykrym doświadczeniu zaczął podupadać na zdrowiu. To był już inny człowiek, z przeżyciem bardzo bolesnym wypisanym na twarzy. (…)
Potem ten przykry incydent, który dziś po latach jawi się jako mało znaczący przypadek, ale wtedy, bardzo nagłośniony sprawił, że Biskup Andrzej poniósł śmierć cywilną. Ustąpił, bo nie chciał komplikować sprawy w Kościele w Polsce ani sprawiać przykrości Ojcu Świętemu, którego gościł u siebie w Elblągu. Dlatego prosił o zwolnienie z funkcji biskupa elbląskiego. Stało się to 2 sierpnia roku 2003. Wtedy też zaczął się na nowo bardzo trudny czas różnych dolegliwości. Leżał w szpitalu w Koszalinie, w Gdyni, Gdańsku, Elblągu. Chorował poważnie. Widzieliśmy to, kiedy zjawiał się na nasze sesje, już nie tak regularnie, bywał na rekolekcjach i wtedy, kiedy działy się rzeczy ważne. (…)
Biskup Andrzej miał w swoim herbie zawołanie, w którym powtarzał słowa św. Jana Chrzciciela Illum oportet crescere, On ma wzrastać. On, czyli Chrystus. Na tym skończył ten zapis w swoim herbie. Pewnie nie wiedział, bo kto mógł to wiedzieć, że przyjdzie mu dopełnić ten werset z herbu biskupiego, niejako dopowiadać dzień po dniu: me autem minui, ja zaś mam się umniejszać. Przeżywał mocno swoje przejście w stan spoczynku, którego nie oczekiwał, a który stał się koniecznością. Ale w ten właśnie sposób dopełniał swoje hasło rzeczywistością „ja mam się umniejszać”. Dlatego też dzisiaj, kiedy żegnamy go tu wśród nas, w tej katedrze, która była Jego katedrą, pierwszego biskupa elbląskiego, myślimy o tym, co się stało, a mogło nie być. (…)
Dlatego drogi Biskupie Andrzeju, przyjacielu nasz, pasterzu tego Kościoła, jednocześnie duszpasterzu na ziemi kaszubskiej, żegnamy Cię z serdecznym podziękowaniem za to, co stało się przez Twoją posługę, dobrą i potrzebną, Bogu na chwałę, ku naszemu pożytkowi doczesnemu i wiecznemu. Niech Pan będzie dla Ciebie nagrodą wieczną i niech przyjmie Ciebie do swojej wspólnoty radości, za to że umiałeś stanąć przy nim jako mniejszy po to, by On mógł być wielki. Dlatego pewnie teraz słyszysz: wejdź do radości twojego Pana.
bp Jan Bernard Szlaga
„Pielgrzym” 2009, nr 21 (519), s. 10-11