O nowych wyzwaniach stojących przed byłym biskupem pomocniczym diecezji pelplińskiej – Wiesławem Śmiglem, od niedawana nominatem diecezji toruńskiej, rozmawia ks. Wojciech Węckowski.
– Początki posługi Księdza Biskupa w diecezji pelplińskiej były zaskakujące. Nagłe pogorszenie zdrowia bpa Jana Bernarda Szlagi nie pozwoliło mu być głównym konsekratorem święceń Waszej Ekscelencji. W przeciągu jednego tygodnia bp Szlaga zmarł, a Ksiądz Biskup musiał jako administrator pokierować diecezją. Jak Ksiądz Biskup odczytuje tamte wydarzenia?
– Faktycznie, w czasie moich święceń biskupich zdarzyła się sytuacja wyjątkowa. A dla mnie osobiście była ona w pewnym sensie wstrząsająca. Z jednej strony wszystko było zaplanowane i nagle się zmieniło, a z drugiej chciałem, aby liturgia święceń została zrealizowana zgodnie z rytuałem. Dzisiaj, z perspektywy czasu, coraz bardziej widzę ten plan jako działanie opatrzności Bożej. Moim konsekratorem był metropolita gdański Sławoj Leszek Głódź, a współkonsekratorami ks. abp Henryk Muszyński – prymas Polski, i bp Andrzej Suski. Udział tych osób rozpoznaję jako znak, gdyż bp Andrzej Suski udzielił mi święceń, a ja właśnie teraz idę do diecezji toruńskiej i będę jego następcą, następcą mojego współkonsekratora. On mi przekazał sakrament święceń, a dziś idę tam, aby kontynuować jego dzieło.
– Od tamtego czasu minęło pięć lat. Niby krótki okres, ale czy można powiedzieć, że w tym czasie Kościół znacznie się zmienił?
– Przyznam szczerze, że nie zauważam radykalnych zmian. Dla mnie jest to ciągle ten sam Kościół. Kiedy sięgamy pamięcią do okresu św. Jana Pawła II, to słyszeliśmy o nowej ewangelizacji. Wtedy także papież Polak uczył nas zmiany stylu pasterzowania. Mówił o otwarciu, o konieczności dialogu, ale to, co dla niego było niezmiernie ważne, to to, aby nieustannie głosić Jezusa Chrystusa. Kiedy nastał papież Benedykt XVI akcenty pastoralne pozostawały te same. Oczywiście Benedykt XVI powrócił do tradycji w liturgii, ale radykalnych zmian w pracy duszpasterskiej nie było. Obecny Ojciec Święty, Franciszek, idzie tą samą drogą. Różnice są w stylu pasterzowania. Każdy z papieży dzieli się swoim doświadczeniem, swoim charakterem i charyzmatami, które otrzymał od Pana Boga. Każdy jest inny i stąd wydaje nam się, że jest różnorodność w Kościele. Jan Paweł II był między innymi misjonarzem. Był człowiekiem wielkiego otwarcia się na świat. Benedykt XVI duży akcent położył na Słowo Boże, na intelekt, na fides et ratio. Franciszek odnajduje i kładzie ogromny nacisk na znaczenie ubogich. Kościół według niego ma się nieustannie nawracać. Ma być blisko tych, którzy są sponiewierani w tym świecie.
– Kiedy rozmawialiśmy pięć lat temu, Ksiądz Biskup wspominał, że widzi dużą potrzebę w docieraniu do wiernych z Dobrą Nowiną. Szczególnie chodziło o tych, którzy oddalili się od Kościoła, których w nim nie ma. Przechodząc do diecezji toruńskiej, na co chciałby Ksiądz Biskup zwrócić szczególną uwagę w pracy duszpasterskiej?
– Obejmuję diecezję, którą po części znam. Tam są moi koledzy z seminarium duchownego w Pelplinie. To jest przecież ta diecezja, która swoim terytorium dawniej częściowo tworzyła diecezję chełmińską. Idę do diecezji mi znanej. Mam świadomość, że ona przez dwadzieścia pięć lat istnienia uzyskała swoją tożsamość, dlatego w pierwszej kolejności chciałbym ją bardzo dobrze poznać, chociażby poprzez jej prezbiterów, środowiska ewangelizacyjne. Będę chciał się spotkać z młodzieżą, z osobami starszymi. To pomoże mi w rozpoznaniu wszelkich stron tej diecezji. Do czasu poznania moich diecezjan, nie mam programu, a akcenty pasterzowania są te same, od pięciu lat się nie zmieniły. Dla mnie zawsze ważna była ewangelizacja, próba dotarcia do każdego. Niesienie ludziom Dobrej Nowiny jest w każdym momencie szczególne. Najpierw jednak najważniejsze jest spotkanie, wsłuchanie się w bicie serca tej diecezji.
– Diecezja toruńska to także diecezja zbroczona męczeńską krwią. Wystarczy tu wspomnieć o bł. Stefanie Wincentym Frelichowskim. Z kolei główną patronką diecezji jest Matka Boża Nieustającej Pomocy…
– Nie zapominajmy, że to była główna patronka diecezji chełmińskiej. Wychowywałem się w parafii, w której nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy było bardzo rozwinięte. Moja mama pamiętała o tym, że w niedziele uczestniczyliśmy we mszy św., ale także co tydzień w środy chodziliśmy na nowennę. W mojej pobożności ten rys odwoływania się do Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest bardzo mocno wpisany. Liczę, że w tej modlitwie wspólnie z moimi diecezjanami będziemy się wspólnie spotykać. Pamiętajmy, że bez modlitwy niewiele możemy uczynić. O nią też szczególnie proszę.
– Z jakimi doświadczeniami pozostawia zatem Ksiądz Biskup diecezję pelplińską?
– Te doświadczenia idą w dwóch kierunkach. Pierwsze jest bardzo pozytywne, ponieważ polega ono na spotkaniu ludzi, księży, wszystkich, którzy spalają się dla Kościoła i parafii. To są osoby gotowe poświęcić wszystko dla ewangelizacji. Spotykałem tu ludzi, którzy z ogromnym entuzjazmem, wielkim zrozumieniem Kościoła angażują się w całą posługę. Z drugiej strony mam też doświadczenie ludzkiej słabości, niedomagania człowieka w Kościele. Wyraża się to w tym, że często jesteśmy przywiązani do stereotypów, do spraw materialnych i do logiki tego świata, co oznacza, że w sprawach duszpasterskich chcemy kierować się świeckim wyrachowaniem. Do Torunia idę z tym obustronnym doświadczeniem, to uczy mnie realizmu, daje świadomość ogromnego potencjału wśród ludzi, ale też i ich ograniczeń i słabości, które są w Kościele – i takie pozostaną.
– W każde pożegnanie wpisana jest nostalgia. Do czego więc będzie Ksiądz Biskup tęsknił?
– Mam nadzieję, że nie będę tak bardzo odczuwał tęsknoty, bo przecież nie idę na drugi koniec świata, ale idę do siostrzanej diecezji, która wyrasta jak diecezja pelplińska z tej samej historii. To, za czym mogę zatęsknić, to być może specyfika posługi biskupa pomocniczego, którego zadaniem jest pomagać. Ciężar odpowiedzialności zawsze spoczywa na biskupie diecezjalnym, może być to niekiedy niezmiernie trudne do uniesienia. Ten ciężar trzeba dźwigać każdego dnia. Odpowiedzialność jednak jest zawsze połączona z miłością. I trzeba mieć świadomość, że może ona spędzać z oczu spokojny sen. Nawet jeśli podejmowane decyzje poprzedzamy modlitwą, to każdą z nich jest bardzo trudno podjąć ze względu na ich wagę i nieustannie towarzyszące poczucie odpowiedzialności. Dlatego pozostawiając tę diecezję, myślę, że mogę liczyć na modlitwę, która będzie mnie wspierała.
„Pielgrzym” 2017, nr 25 (731), s. 18-19