Od siedmiu lat, czyli już ponad jedną piątą część mojego dotychczasowego życia spędzam na emigracji. Mieszkam z rodziną na Islandii, mamy 3-letniego synka Jerzyka, wkrótce urodzi nam się córeczka.
Decyzję o wyjeździe zarobkowym podjąłem spontanicznie, przekonany, że po roku – mając w kieszeni trochę waluty na rozpoczęcie samodzielnego życia – wrócę do kraju, gdzie czekała narzeczona. Rok minął szybko, potem drugi, narzeczona przyjechała do mnie, wzięliśmy ślub w Reykjaviku i zaczęliśmy się tu zadomawiać, ciągle wypatrując dobrych nowin o sytuacji w Polsce. Jakoś nie nadchodziły. Tymczasem w Islandii w 2008 roku zaczął się jeden z najgłębszych kryzysów. Wszyscy na nim ucierpieli, my też, ale postanowiliśmy przeczekać i odbić się finansowo przed powrotem do kraju.
Urodził się nasz synek, a wiadomo, że dziecko i jego sprawy mocno wiążą rodziców z miejscem, w którym przychodzi ono na świat. (…)
Wypowiedź Mateusza Woźniaka spisała podczas rozmowy przez skype’a Marzena Burczycka-Woźniak