Ta kuchnia nie jest warta uwagi, chyba że ktoś uważa klopsiki za finezyjne jedzenie. Hm… to nie jest jednak prawda.
Od jakiegoś czasu dużo mówi się o Szwecji. Szczególnie bimbające sobie z poprawności politycznej portale internetowe drwią ze skandynawskiego królestwa (moim zdaniem ten kraj dziś z monarchią ma tyle wspólnego co ja z drzewem). Ostatnio tamtejsi obłąkani komuniści palili książki pani Astrid Lindgren, bo ich zdaniem somalijskich obywateli Szwecji mogło obrażać określenie „król Murzynów” w jakichś przygodach Pippi. Na pewnym popularnym portalu toczyła się ostatnio dyskusja o kłopotach pewnej szwedzkiej katoliczki. Jednak użytkownik Zwardi, rzucając zaczepne: „Nie ma co się przejmować Szwecją, nawet nie znam ani jednej dobrej potrawy z tego kraju”, sprawił, że zmieniliśmy temat.
„A hot-dogi z Ikei? Stół szwedzki, mówi ci to coś? Od kiedy to potrawa, co ty, kornik jesteś? Zapłacę ci, jak zjesz taki stół. Szwedzkie jedzenie to np. dżemy z maliny moroszki. A Surströmming to co? Köttbullar nie znasz? Ich potrawą narodową jest kebab”. To tylko część komentarzy, ale sugestia jedna – ta kuchnia nie jest warta uwagi, chyba że ktoś uważa klopsiki za finezyjne jedzenie, a sfermentowany śledź jest wyjątkowym rarytasem. (…)