Wdałem się z panem Kazimierzem w dyskusję o sakramentach. Powód był prosty: na prośbę proboszcza napisał on tekst do parafialnej gazetki. Rzecz traktowała o najświętszym z sakramentów – Eucharystii. A ponieważ – łatwo było to zauważyć nawet po stylu zdań – materiał powstał dzięki popularnemu „kopiuj-wklej”, miałem wrażenie, że kolega nie bardzo rozumie to, co sam napisał czy raczej – wkleił.
Zdziwiłem się, że ten wykształcony i obyty w świecie człowiek nie rozumiał używanych przez siebie pojęć. Właściwie wcale nie miałem do niego o to pretensji, bo i skąd ma wiedzieć, dlaczego do spożywania Ciała Chrystusa Kościół zastosował słowo „komunia” albo co to jest owa tajemnicza „transsubstancjacja”. Nie mówiąc już o terminach zasadniczych, jak „sakrament”. Kazimierz pisał też o owocach sakramentów, ale gdy zacząłem się o nie dopytywać, po kilku ogólnikach zamilkł.
Nie będę przytaczał naszej ciekawej rozmowy, ale chciałbym zasygnalizować ważny moim zdaniem problem.
Cytat sprzed wieków
Zacznę od dwukreślnego C, czyli wysoko, i przywołam pewien cytat. Sama nazwa „sakrament” może nam wiele powiedzieć o tym, czym on jest i co stanowi jego istotę. Przecież jej wybór (dokonany w II wieku) nie był przypadkowy.
Jak pisał XVI-wieczny historyk i językoznawca Charles du Fresne (zm. 1688): „Najpierw uczynię to, co – podobnie jak w innych rozprawach – uważam za szczególnie konieczne: wyjaśnię, czym jest to, o czym się rozprawia, aby mowa nie okazała się nie na temat albo błędna. [Może być przecież tak, że] ci, którzy mają rozbieżne poglądy, mówiąc o czymś jednym, nie to samo mają na myśli. Jakże często pokazuje nam to nasze własne doświadczenie (…): kto dokładnie przestudiował nazwy samych rzeczy, ten także i same rzeczy oraz ich fundamenty będzie miał zbadane i wyjaśnione”.
„Uściślijmy pojęcia”
Pozwolę sobie na ilustrację tego uczonego cytatu. Otóż jedno z moich najtrwalszych wspomnień z okresu studiów wiąże się z osobą niejakiego ks. Waldemara, z którym każdorazowe spotkanie wiązało się z wyczekiwaniem chwili, kiedy padnie jego słynne zdanie. Bo paść musiało. Zakładaliśmy się nawet, w którym momencie się to stanie. Kapłan oryginał wypowiadał je niemal zawsze na początku rozmowy, ale bywało, że robił to nieco później. Zawsze z błyszczącymi oczami psotników wyczekiwaliśmy słów, które budziły w nas niepohamowaną (ale ukrytą przed duchownym) wesołość. Dodam, że prawie nigdy nie zawiedliśmy się w naszych oczekiwaniach.
Otóż wspomniany kapłan podczas każdej rozmowy prędzej czy później zaczynał pukać w blat stołu (jeśli był takowy) albo podnosił prawą rękę i kierował ku górze wskazujący palec. Przerywał w ten sposób spotkanie i wygłaszał swoje słynne: „Kochani, uściślijmy pojęcia!”.
Teraz wiem, że choć był w tym śmieszny i mało skuteczny, bo nie dopytywał nas, co rozumiemy przez słowo, którego używamy, to przecież miał rację. Zawsze grozi nam, że używając tych samych pojęć, mówimy o zupełnie różnych rzeczach. Słowa mogą mieć dla każdego z rozmówców zupełnie odmienne znaczenie.
Pozostańmy jeszcze przez chwilę w strefie niewysokiej i zilustrujmy to, o czym była mowa przed chwilą, pewnym banalnym przykładem.
„Co sądzisz o gwiazdach?”
Minęło kilkanaście lat od naszego studenckiego naśmiewania się z ks. Waldemara, gdy czekając w Krakowie na przesiadkę do Warszawy, poszedłem na krótki spacer po starówce. Nieoczekiwanie podszedł do mnie mój znajomy sprzed lat; przez dwa lata mieszkałem w małym miasteczku, w którym mieszkał i on. Okazało się, że pracuje w radiu jako dziennikarz i właśnie przeprowadza sondę uliczną. Zaszedł mnie znienacka od tyłu, podsunął mi do ust mikrofon i zagaił: „Cześć, Wincenty! Co sądzisz o gwiazdach?”. Ja na to, bez chwili zastanowienia: „Są ich miliardy, a wiele z tych, które widzimy, już dawno nie istnieją”. Kiedy zobaczyłem grymas niezadowolenia na jego twarzy, pomyślałem – o, naiwny! – że może mówię zbyt naukowo. Przecież to badanie przeprowadzane na ludziach na ulicy! Zmieniłem więc ton na poetyzujący: „Bardzo je lubię. Kiedy na nie patrzę, zawsze mam wrażenie, że ktoś podziurawił niebo i przez przez te dziury prześwieca światło będące po tamtej stronie…”. Znajomy odsunął mikrofon i westchnął zrezygnowany: „O, Boże, nie o takich gwiazdach rozmawiamy”.
„Kochani, uściślijmy pojęcia!”.
Może… poznajmy?
Być może uściślenie pojęć nie zawsze wystarcza. Obawiam się, że czasami powinniśmy zawołać: „Kochani, poznajmy pojęcia!”. Może się bowiem zdarzyć, że w naszych rozmowach używamy pojęć, które są dla nas puste.
Oby nie okazało się, że dzieje się tak również wtedy, kiedy w rozmowie przechodzimy na tematy religijne. W tej dziedzinie wszyscy znamy wiele pojęć i potrafimy się nimi zręcznie posługiwać. Tyle że może się okazać, iż słowa, które znamy, nic nie znaczą! Wiem, że istnieje takie słowo, wiem, że często jest ono używane, ale nie wiem do końca, co ono znaczy. W rozmowie takie terminy są co najwyżej budulcem do tworzenia okrągło brzmiących sloganów. Cała dyskusja, w jakiej uczestniczymy, staje się pozbawiona treści.
Przepraszam, celowo przejaskrawiam
Obawiam się, że jest to problem większości rozmów na tematy religijne i że tak właśnie wyglądają również nasze próby konwersacji o sakramentach. Będziemy mówili, że „to ważna rzecz”, że „stanowią one istotną część życia Kościoła”, że są „potrzebne do zbawienia” i że „dają łaskę”. (Ciekawe, czy używający słów „łaska” i „zbawienie” wiedzą, co one oznaczają). Obawiam się, że będą to puste zdania. Trudno by było inaczej, jeśli używanych słów nie rozumiemy. A trudno je rozumieć, jeśli po pierwsze, nikt im ich znaczenia nie wyjaśnił, i po drugie, nie doświadczamy działania sakramentów i nie są one ważną częścią naszego życia.
Wiem, że Ojcowie Kościoła (i na przykład św. Tomasz z Akwinu) pisali o nich na bazie własnego doświadczenia. Wiedzieli, że w strefie religii czysto akademickie wytłumaczenie słowa niewiele wyjaśni. A jeśli tak „akademicko” wyglądają próby ewangelizacji i pogłębianie naszej wiary podczas kazań i rekolekcji? Rezultat będzie żałosny.
Broń Panie Boże, bym twierdził, że ewangelizatorzy, rekolekcjoniści i kaznodzieje nie rozumieją wypowiadanych przez siebie słów! Zakładam, że znają ich głębokie, duchowe znaczenie, a ich przekaz jest mocny. Tyle że dla nas, słuchaczy, pozostaje on pusty. Bo nie znamy prawdziwego, kościelnego znaczenia tych słów.
Nikt nam ich nie wyjaśnił. Nikt nie pomógł nam posmakować pokarmu, który się kryje pod słowami „sakrament”, „zbawienie”, „łaska”, „Opatrzność”.
Sakramenty nas dotyczą
Raz jeszcze przypomnę cytowane już kiedyś w tym miejscu słowa Steinbecka: „Trudno, by człowiek zainteresował się czymś, co go nie dotyczy”. Może nie interesujemy się sakramentami, bo wydaje się nam, że one „nas nie dotyczą”? Może nie tylko są one przez nas źle rozumiane, ale nie rozumiemy ich w ogóle?
W takim przypadku nawet nie ma sensu uściślać pojęć. Potrzebne jest co innego: poznać słowa i zrozumieć ich pełne znaczenie. Wtedy zrozumiemy piękno naszej wiary, a na hasło „sakramenty” zaświecą nam się oczy z zachwytu i radości. Jeśli ktoś wciąż w to wątpi, niech wykrzyknie to hasło świętym i popatrzy.
Wincenty Łaszewski
„Pielgrzym” [1 i 8 października 2023 R. XXXIV Nr 20 (883)], str. 26-27.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.