Moje kolędowanie – ks. Marek Chrzanowski “Pielgrzym” [2023/01]

Z okresem po Bożym Narodzeniu kojarzy się kolędowanie, czyli duszpasterska wizyta kapłana. Ja z natury jestem kolędnikiem, nie dlatego, że lubię schody czy progi, ale dlatego, że kocham ludzi!

REKLAMA

Lubię kolędę, choć nieraz się muszę po tym śliskim śniegu doczołgać do moich parafian, ale to i tak mnie nie odstrasza. Kolęda jest niesamowitym czasem, duchowym przeżyciem, bo jest spotkaniem z człowiekiem – innym niż w kościele. Jest bardziej swojsko, zapraszająco, wręcz domowo, chociaż nie zawsze, bo też spotkałem takich ludzi, którzy się przede mną chowali.

Zacznę jednak od bardzo wzruszającej historii. Kiedyś codziennie do kościoła przychodziła pewna starsza pani, która się za mnie modliła. Potem przez długi czas jej nie widziałem. Szedłem z wizytą duszpasterską i była straszna niepogoda, było bardzo ślisko. Ale z pomocą Bożą i dwóch silnych ministrantów, którzy mnie holowali – doszedłem. Dotarłem do domu przy lesie. Pukam, wchodzę. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. W środku ta babcia, która się za mnie modliła, leży w łóżku i mówi: „Na wieki wieków! To ksiądz Marek? To ksiądz żyje? Powiedzieli, że ksiądz zmarł, i ja gregoriankę za księdza zamówiłam w jednym z sanktuariów! Mój Boże kochany, jaki Pan Bóg jest dobry! Ja już tyle łez wylałam, jak się dowiedziałam, że ksiądz nie żyje…”. Dziękowałem Bogu, że w tym śniegu się nie poddałem i jednak do niej dotarłem.

Kolejną historię nazwałbym „Niby znany, a jednak nieznany”. Byłem „po kolędzie” u dwóch przemiłych pań. Matka i córka. Wspólna modlitwa, poświęcenie domu, a potem serdeczna rozmowa. I tutaj panie rozpływają się w zachwycie nad księdzem Markiem Chrzanowskim, który pisze wiersze i mówi piękne kazania. Uśmiecham się i dopytuję, czy bywają na wieczorkach poetyckich. Panie z wielkim zapałem potwierdzają, że oczywiście, że tak: są na każdym wieczorku, na każdej prawie mszy, na której ksiądz Marek głosi kazania. Nierozpoznany, żegnam się ciepło i słyszę, bym pozdrowił serdecznie księdza Marka. Potwierdzam, że to zrobię i przechodząc przez przedpokój, widzę ogromne lustro. Uchylam więc kapelusza i mówię: „Księże Marku, serdecznie pozdrawiam od przemiłych pań z tego domu”. Nastąpiła wielka konsternacja. Nagle słyszę szept jednej z nich: „Mówiłam, głupia, że to może być on”. Po wyjściu z tego domu uśmiech długo nie schodził mi z twarzy.

Mam jeszcze inną historię – chyba najśmieszniejszą w moim życiu. Kolęda się skończyła, po jednej stronie ulicy chodziłem ja, a po drugiej stronie mój kolega, który poprosił mnie, żebym odwiedził za niego ostatni dom na tej ulicy. Poczłapałem tam. Jeszcze wtedy nie chodziłem z ministrantami, więc wszedłem do środka, bo furtka była uchylona. Ale nikogo nie było przy furtce, więc wchodzę do domu. Pukam i słyszę: „Proszę”. Zaprasza mnie młoda dziewczyna, która leży w łóżku chora, obstawiona lekami. Wszystko jest przygotowane – nakryta ława, a na niej krzyż i woda święcona. Zaczynamy się modlić, a tu otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi olbrzymi pies. Mój strach ma jeszcze większe oczy. Modlę się modlitwą „Ojcze nasz”, a ten pies podchodzi do ławy i „wrrr, wrrr, wrrrrrrrrrrrrrr”… Skończyłem modlitwę i proszę: „Niech pani coś zrobi z tym psem”. „Ale ja się go boję” – wyszeptała dziewczyna. „A jest w domu ktoś, kto się go nie boi?” – dopytuję. „Jest mój dziadek”. „To bardzo proszę go zawołać”. „Ale dziadek jest głuchy…” – słyszę w odpowiedzi. Pies zaczyna szarpać serwetę na stole i jeszcze bardziej warczy. Zbliża się do nas coraz bardziej. „Co robimy?” – pytam. „Niech ksiądz ucieka!”. To ja w nogi, a dziewczyna rzuca kołdrę na tego psa i siada na niego. Ja uciekam i tylko kątem oka widzę tę kołdrę na psie. Żeby było śmieszniej, pojawia się dziadek i zaczyna mnie gonić. Goni i krzyczy: „Pieniędzy ksiądz nie wziął!”. Do tej pory wspominam tę przedziwną wizytę duszpasterską.

Czasem bywa, że ktoś chce się przed księdzem schować, a nie wychodzi. Byłem wtedy na osiedlu domków jednorodzinnych. Zazwyczaj są ze mną silni ministranci, na których mogę się oprzeć, kiedy wchodzę na przykład po schodach, jednak tym razem byli ze mną mniejsi chłopcy. Pamiętam, że stanąłem przed domem, gdzie było mnóstwo schodów bez poręczy. Stanąłem bezradny. Powiedziałem w myślach: „Panie Boże, jak mnie tu posłałeś, to chyba jakoś tu wejdę”. Wtedy na skraju tych schodów pojawia się pani domu i zaprasza mnie do środka. „Ja nie wejdę. Nie dam rady” – mówię. „Jak to ksiądz nie wejdzie?” – pyta kobieta. „Nie jestem w stanie wejść na górę. Może jest w domu mąż albo syn?”. „Mieli ważną sprawę i wyjechali. Nie ma ich” – tłumaczy. „Pani sama jest w tym domu?” – dopytuję. „Sama”. „No to ja nie wejdę…” – tłumaczę z przykrością. Ona skonsternowana, stoimy i patrzymy na siebie. I w pewnym momencie kobieta krzyczy: „Taadeeek, chodź tu!”. A gdzieś z piwnicy odzywa się głos: „A co, ksiądz już poszedł?”. „Poszedł, chodź, możesz jeszcze Maćka zawołać”. I w pewnym momencie pojawia się Tadek, a za nim Maciek, którzy wcześniej schowali się przed księdzem. To ja do nich: „Ksiądz przyszedł”. „No, widzimy. Niech będzie pochwalony” – odpowiadają. „Na wieki wieków, pomożecie mi wejść do domu?”. „Jasne, że pomożemy”. „Panowie już wrócili z tej podróży?” – pytam żartobliwie. Nie mogłem sobie darować tego pytania, ale wszyscy się uśmiechali. „Wtachali” mnie na górę do domu i po tej kolędzie zastaliśmy przyjaciółmi. Gdyby przyszedł tam pełnosprawny ksiądz, to wszedłby po tych schodach, pokropił, pobył pięć minut, a mąż i syn wyszliby po wszystkim. A tak musieli się „ujawnić”. I zrozumiałem, co znaczy moja niepełnosprawność, może jest właśnie po to. Dzięki temu, że w niektórych sytuacjach potrzebuję pomocy, ktoś ma szansę pochwalić Pana Jezusa albo wrócić do Niego.

To takie moje kolędowanie. Myślę, że przygody księży podczas wizyty duszpasterskiej wypełniłyby opasłą książkę. Najważniejsze jest spotkanie z drugim człowiekiem. Modlitwa, pochylenie się nad ludzkimi sprawami, małymi i dużymi, czasem wspólny śmiech, a czasem i łzy. I przyniesienie ludziom Boga – tego bliskiego, pełnego miłości i ciepłego współczucia, Boga, który pochyla się nad ludzkim, często połamanym sercem. Dlatego tak lubię kolędę. Czekam na nią, uśmiecham się do siebie i myślę: „Co w tym roku Bóg mi podaruje na ten czas?”. Ja zaniosę ludziom Bożą miłość.

ks. Marek Chrzanowski

Źródło:
„Pielgrzym” [8 i 15 stycznia 2023 R. XXXIV Nr 1 (864)]
Fot.
Pixabay

Dwutygodnik „Pielgrzym” można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *