Santi Quattro Coronati – Jan Gać

NA PIELGRZYMKĘ Z UBEZPIECZENIEM

Rzym potrafi śmiertelnie zmęczyć nawet zaprawionego piechura, bo to przecież miasto do pieszego poznawania, a to nie ma końca. Kiedy już się dojdzie do Koloseum, obleganego niepoliczonym tłumem turystów, nie ma nawet gdzie usiąść. Warto wtedy podjąć trud przejścia jeszcze kilkuset kroków lekko pod górkę ulicą San Giovanni in Laterano, darując sobie ponury widok starych, omszałych murów jakiegoś parkanu, by znaleźć się w rajskim ogrodzie.

REKLAMA

Nie można się przy tym zrazić pierwszym widokiem zaropiałej od starości, zmęczonej liszajami odpadających tynków potężnej wieży, która broni dostępu do klasztoru rzymskich augustianek. Przecież pochodzi ona aż z IX wieku, kiedy Rzym rozrywały nieustanne walki pomiędzy możnymi rodami, w co byli żywotnie zaangażowani ówcześni papieże nienajlepszej kondycji moralnej.

Pierwszego doznania ciszy i spokoju, tudzież uwolnienia się od miejskiego rozgardiaszu, można doświadczyć w pustych ławach kościoła Santi Quattro Coronati. Jeśli jeszcze ma się szczęście trafić na śpiewane cichutko przez zakonnice w gregoriańskiej tonacji oficjum, czemu się one pobożnie oddają kilka razy dziennie, można się unieść aż do nieba. Przy tym wszystkim, nie rozpraszając się widokiem urodziwych młodych zakonnic pochodzenia azjatyckiego, wzrok sam ciągnie ku freskom położonym w gigantycznym półsklepieniu prezbiterium. Widać tam otwarte niebo przepełnione aniołami i gromadami świętych z różnych epok. Wszyscy w wiecznej szczęśliwości oddają hołd Trójcy Świętej. Wśród nich dokonuje się apoteoza czterech męczenników, którym kościół został poświęcony, a których relikwie znajdują się głęboko w krypcie, ocalonej podczas burzenia świątyni przez ciągle jeszcze dzikich sycylijskich Normanów pochodzenia wikińskiego, okupujących i dewastujących Rzym w 1084 roku.

Ci męczennicy to Sewerus, Sewerinus, Karpoforus i Wiktorinus, rzymscy żołnierze z Panonii, którzy odmówili złożenia ofiary przed posągiem Eskulapa, za co ponieśli śmierć podczas prześladowań za Dioklecjana. Uśmiercono również pięciu rzeźbiarzy, którzy po kolei odmawiali rzeźbienia posągu bóstwa. Ich męczeństwo zostało uwiecznione w osobnych obrazach na głównej ścianie prezbiterium. Autorem tych dzieł jest niejaki Giovanni z miejscowości San Giovanni Valdarno w Toskanii, pracujący w manierze barokowej we Florencji i w okalających ją pobliskich miejscowościach. Tutejsze malowidła wykonał w 1630 roku w trakcie schronienia się w Rzymie przed grasującą w mieście nad Arno śmiertelną zarazą.

Po skończonym oficjum zakonnice pozwalają wejść do klasztornego wirydarza. A tam estetyczny odlot. Człowiek jakby się znalazł w odmienionym świecie, prawdziwa namiastka raju: spokój, cisza, skupienie, szemrzące krople spadającej z fontanny wody, żywe rośliny, jakieś bardzo stare fragmenty pomieszczeń z plamami równie starych polichromii w arkadach.

Przy augustiańskim klasztorze Santi Quattro Coronati znajduje się zabytek, dla którego studiowania warto przyjechać do Rzymu. To wystawiona w 1246 roku kaplica św. Sylwestra. Prosta, skromna, na planie prostokąta, przesklepiona kolebkowo, w większości pokryta polichromią zachowaną w doskonałym stanie. Wykonany krótko po ukończeniu jej budowy cykl malarski, dzieło anonimowego artysty, został poświęcony dwóm bardzo ważnym w historii postaciom – Konstantynowi Wielkiemu i papieżowi Sylwestrowi. Odniesień do pierwszego chrześcijańskiego cesarza jest w Rzymie sporo. Ale trudno znaleźć całościowe odwzorowanie środkami artystycznymi treści pewnej legendy o trądzie, jaki rzekomo miał dotknąć Konstantyna Wielkiego, legendy żywej w średniowieczu. Opowieść rozwija się na trzech bocznych ścianach kaplicy. Ukazano ją w rozwijających się epizodach, jakby na taśmie filmowej, zamkniętych w odrębnych obrazkach. Cykl otwiera scena dotkniętego trądem cesarza. Całe jego ciało, łącznie z głową, pokryte jest wrzodami.
Spoczywając na łożu boleści, widzi we śnie apostołów Piotra i Pawła, ci nakazują mu rozesłać posłańców na poszukiwanie papieża Sylwestra. Trzej jeźdźcy na koniach, podobni do Trzech Mędrców ze Wschodu zmierzających z darami do Betlejem, wspinają się na szczyt góry Soratte i tam odnajdują w pustelni modlącego się papieża. Ten bez zwłoki przybywa do Rzymu, nawiedza w cesarskiej komnacie chorego cesarza, wręcza mu podobiznę obu apostołów widzianych w sennej wizji. Cesarz, ciągle jeszcze poganin, godzi się na chrzest udzielany mu przez papieża w baptysterium w kształcie kielicha mszalnego. Trąd cudownie ustępuje. Woda chrztu świętego nie tylko zmazała grzechy imperatora, ale dodatkowo jego stare i schorowane ciało przemieniła w niemal młodzieńcze. Święty papież błogosławi cesarską koronę, rozpoczyna się akt panowania chrześcijańskiego władcy. Jeden z epizodów odnosi się do znalezienia w Jerozolimie Krzyża Świętego przez św. Helenę, matkę Konstantyna Wielkiego.

Stylistycznie malarstwo tkwi jeszcze głęboko w bizantyńskim postrzeganiu i interpretowaniu świata. Postaci są statyczne, dostojne, hieratyczne, bez ukazania dynamiki w ich ruchach, proste w układzie odzienia, każda z postaci jest jakby niema, żadna nie otwiera ust, zdarzenia toczą się w całkowitym milczeniu. Tło jest płaskie, dwuwymiarowe, bez śladu perspektywy. Cechy te w żaden sposób nie ujmują temu malowaniu powabu i piękna, w tamtych odległych czasach tak widziano sprawy i tak je próbowano oddać środkami artystycznymi.

Ideowe przesłanie cyklu malarskiego jest głębsze aniżeli odwołanie się do legendy o trądzie. Uzyskało ono wymiar aktualizacji, czyli starożytną treść ubraną w średniowieczną legendę przełożono na czasy adekwatne do zdarzeń toczących się w XIII wieku. Chodziło o rzecz zasadniczą: kto w końcu posiada najwyższą władzę w chrześcijańskim świecie, rzymski papież czy niemiecki cesarz?

Kiedy budowano tę kaplicę i ją malowano, Europa była podzielona co do uznawania kompetencji władców. Panował wtedy w Rzymie Innocen-ty IV, papież silny, zdeterminowany w dążeniu od utrzymania porządku w chrześcijańskiej Europie. Wiedziony troską o niezależność Kościoła od władzy świeckiej, wdał się w śmiertelny konflikt z Fryderykiem II Hohenstaufem, w 1250 roku przerwany niespodziewaną śmiercią równie potężnego cesarza. Papież wywodził swą władzę w Kościele, a zatem i w chrześcijańskiej Europie, od św. Piotra, któremu klucze wręczył sam Jezus. To następca św. Piotra przydzielał koronę królom i cesarzom, a ich pochodząca od Boga władza otrzymywała boską autoryzację poprzez namaszczanie świętymi olejami w akcie uroczystej koronacji.

Jan Gać

Więcej przeczytasz w 18. numerze dwutygodnika „Pielgrzym” [3 i 10 września 2023 R. XXXIV Nr 18 (881)], str. 24-25.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *