„W mojej książce bawię się dziecięcą wyobraźnią, puszczam również oko do dorosłego czytelnika, przypominając mu o tym, że każdy z nas ma w sobie nieokiełznanego, żądnego przygód i magii dzieciaka. Dziecięca wyobraźnia nie zna granic i stanowi moją główną inspirację do tworzenia. Ta książka jest hołdem dla piękna dziecięcych umysłów” – mówi o swojej najnowszej książce „Kiedy urosnę”, wydanej nakładem wydawnictwa Bernardinum, ilustratorka Maria Dek-Lewandowska. W rozmowie z Mają Sitkiewicz opowiada o swoich ulubionych kolorach, zachwycaniu się światem przyrody i dziecięcej frajdzie.
– Gdy byłaś jeszcze małą dziewczynką, często rozmyślałaś o tym, co będziesz robić, kiedy urośniesz?
– Spędzałam każdą wiosnę i lato na wsi, pod miastem. Pamiętam, że bardzo często chodziłam po łąkach czy lasach i bawiłam się w prowadzącą program przyrodniczy. Wymyślałam nazwy dla roślin i owadów, które spotykałam. Uwielbiałam również pomysł pracy w kiosku – malutka przestrzeń wypełniona różnymi skarbami była dla mnie niesamowicie pociągająca.
– A kiedy zaczęłaś poważnie myśleć o ilustrowaniu?
– Dosyć późno, bo po ukończeniu pierwszych studiów na kierunku dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Nie do końca wiedziałam, czym jest zawód ilustratorki, ale sama idea bardzo mi się podobała i zaczęłam robić wszystko, żeby po prostu zacząć ilustrować. Wyjechałam na studia do Wielkiej Brytanii, a potem wróciłam do Polski na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Równolegle próbowałam swoich sił jako raczkująca ilustratorka: robiłam etykiety, wzory na dziecięce poduszki, pierwsze ilustracje do gazet i w końcu pierwszą książkę, która nie wyszła zbyt imponująco (śmiech).
– Najczęściej malujesz farbami. Dobrze czujesz się w analogowych technikach?
– Moje pierwsze ilustracje były kolażami. Pracowałam z kolorowymi wycinkami papieru, kredkami, bawiłam się potem tymi elementami w Photoshopie, ale od kiedy dziewięć lat temu odkryłam farby – tak już zostało.
Siła i nieprzewidywalność, jakie niosą w sobie farba i ruchy pędzla, są dla mnie hipnotyzujące i po prostu nie umiałabym – na tym etapie – tworzyć w inny sposób.
– Twoje prace są przepełnione kolorem. Na jakiej zasadzie dobierasz barwy? Lubisz się tym bawić?
– Ojej, nie mam żadnej zasady dobierania kolorów. Na palecie mieszam je po prostu, aż uznam, że to właśnie ten kolor, który lubię, który do mnie przemawia, ale co za tym stoi? Trudno mi to uchwycić.
W związku z tym, że moje ilustracje przepełnione są roślinnością, to oczywiście dominującym kolorem jest zielony, który kocham najbardziej na świecie! I zielonym faktycznie uwielbiam się bawić.
– Co najchętniej malujesz? Co sprawia ci największą frajdę?
– Najchętniej maluję właśnie frajdę! Uwielbiam budować małe i duże wizualne historie, przepełnione przygodami, emocjami, magiczną rzeczywistością moich bohaterów. Dużo radości sprawia mi również budowanie światów, w których sama najchętniej bym zamieszkała – mikroświaty związane z lasem, dziwaczne krainy z nieistniejącymi stworzeniami…
– W takim razie na ile inspirujący jest dla ciebie świat przyrody?
– Przyroda jest moją nicią, którą haftuję ilustracyjne opowiadania, jest narzędziem, którego zazwyczaj używam. Chciałabym, żeby dzieci, które obcują z moimi książkami, mogły poczuć te emocje, które czuję ja, kiedy dotykam mchu, chodzę bosymi stopami po ściółce, pływam w jeziorze, słucham ptaków, spotykam jakieś zwierzę. Przepełniają mnie wtedy radość, poczucie wolności i wielkiego piękna. Chciałabym się podzielić tym, co mnie tak karmi.
– Oglądając twoje ilustracje, ma się wrażenie, że wciąż udaje ci się patrzeć na świat oczami dziecka. To niezwykle cenne.
– Przed narysowaniem każdej pojedynczej kreseczki szkicu, przed każdym maźnięciem pędzla, myślę o swoich odbiorcach i o małej Marysi. To, jak tworzę, jest po prostu jedynym sposobem, w jaki umiem tworzyć, nie znam żadnych sztuczek. Może mój styl wynika z dziecięcej tęsknoty za wyrażaniem się poprzez obraz? Jako dziecko niezbyt lubiłam rysować ani malować, więc jest szansa, że mała Marysia dopiero teraz dorwała się do farbek i robi wszystkim psikusa.
– Oprócz tego, że ilustrujesz, tworzysz też własne autorskie książki. Wtedy w pełni realizujesz swoje najśmielsze pomysły.
– Lubię robić własne książki, chociaż wiem, że przede mną całe życie nauki budowania narracji i dramaturgii. Oczywiście to samo dotyczy mojego rozwoju w sferze ilustracji, ale czuję się w tworzeniu historii wizualnych mocniejsza niż w budowaniu historii opowiadanych. Własny tekst, w moim wypadku, nie daje mi poczucia wolności, a raczej stanowi wyzwanie. Walczę o to, żeby zachować świeżość spojrzenia wobec pomysłu, który narodził się w tej samej głowie, w której rodzą się idee na zilustrowanie tegoż pomysłu.
– W twojej najnowszej książce „Kiedy urosnę” pokazujesz, że dziecięce marzenia nie znają granic.
– Bycie dorosłym nie powinno być przedstawiane jako czas pracy, bycia poważnym i odpowiedzialnym. W mojej książce bawię się dziecięcą wyobraźnią, puszczam również oko do dorosłego czytelnika, przypominając mu o tym, że każdy z nas ma w sobie nieokiełznanego, żądnego przygód i magii dzieciaka. Dziecięca wyobraźnia nie zna granic i stanowi moją główną inspirację do tworzenia. Ta książka to druga część – po „Kiedy będę duży / Kiedy będę duża” – hołdu dla piękna dziecięcych umysłów.
– Te marzenia i pomysły w „Kiedy urosnę” można też dokładnie policzyć. To zupełnie nienachalna nauka matematyki.
– Tak! Przeraża mnie system edukacji, który w mojej opinii polega na powolnym zabijaniu ciekawości świata w młodych ludziach. Zdobywanie wiedzy i nowych doświadczeń jest naturalną potrzebą każdego człowieka. Wystarczy dzieciom zbytnio nie przeszkadzać, a same posiądą więcej wiedzy niż zapisane jest we wszystkich podręcznikach.
– Podczas lektury twojej książki wyruszamy w podróż przez świat dziecięcej wyobraźni, pełnej przygód i niesamowitych postaci. Kogo w niej spotkamy?
– Dzieci z całego świata i ich bliskich: innych ludzi, zwierzęta, owady, magiczne stworzenia.
– A jak myślisz, czego my, dorośli, możemy nauczyć się od naszych dzieci?
– Wszystkiego! (śmiech) Dobrze by było popatrzeć od czasu do czasu na świat oczami naszych dzieci, zachwycić się ich zachwytem, być przy nich, kiedy jest im trudno. Jestem mamą dwóch małych chłopców i codziennie czuję, jak mój wewnętrzny nudny i zmęczony dorosły w końcu łapie chwilę radości i spełnienia, kiedy udaje mi się być z moimi synkami w „tu i teraz”. Nie ma lepszego miejsca i czasu niż „tu i teraz”.
„Pielgrzym” [17 i 24 września 2023 R. XXXIV Nr 19 (882)], str. 23-25.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.
Zapraszamy do księgarni internetowej „Dobre Słowo”.
Tu mogą Państwo dowiedzieć się więcej o tej publikacji i dokonać zakupu:
https://dobreslowo.pl/product-pol-7042-Kiedy-urosne.html?query_id=1