Małżeństwo – świetna inwestycja – rozmowa z Anną Bialik, psychoterapeutką

Decyzja o małżeństwie jest jedną z najważniejszych decyzji, jaką podejmuje człowiek w całym swoim życiu. Niestety, czasem partnerzy spostrzegają, że wraz z upływem lat zaczynają się sobą męczyć i z trudnością się akceptują. Z Anną Bialik – psychoterapeutką i koordynatorką Międzynarodowego Tygodnia Małżeństwa w Polsce – rozmawia Iwona Demska.

REKLAMA

– Od wielu lat w lutym na całym świecie obchodzony jest Tydzień Małżeństwa. Wydarzenie ma już swoją wieloletnią tradycję. To znaczy, że jest silna potrzeba, żeby przyglądać się i mówić o tej wyjątkowej relacji, jaką tworzą małżonkowie?

– Pomysł na zorganizowanie Tygodnia Małżeństwa wziął się z kryzysu małżeńskiego bliskiego przyjaciela inicjatora tego tygodnia – Richarda Kane’a. Rozwód pary z wieloletnim stażem bardzo go poruszył, a że Kane jest człowiekiem mocno uduchowionym i wielkim społecznikiem, pomyślał, że warto coś zrobić dla dobra innych małżeństw. Rozwód to ogromne cierpienie dla małżonków i dzieci. To zawiedzione nadzieje i poczucie ogromnej klęski. W skali stresu rozpad rodziny jest zaraz po śmierci bliskiej osoby najsilniejszym przeżyciem.

– No tak, ale co można zrobić w ciągu siedmiu dni? Uzdrowienie relacji wymaga czasu i pracy, najczęściej terapeutycznej.

– Potrzebujemy takich znaków, momentów świętowania pewnych zdarzeń i sytuacji. Po to jest właśnie tydzień, a nie jeden dzień. Ten czas ma służyć temu, żeby pochylić się nad tym, co dzieje się w naszym związku. Staramy się więc wskazać takie sposoby, które będą działały wspierająco dla małżeństwa.  

– Czy są jakieś statystki mówiące, że Tydzień Małżeństwa przynosi wymierne efekty, na przykład zmniejsza statystyki rozwodowe?

– To raczej zadanie dla terapeutów. Podczas Tygodnia Małżeństwa kierujemy raczej swoją energię i uwagę do tych par, które nie są w głębokim kryzysie, ponieważ wtedy pójście na randkę czy do kina może być doświadczeniem głęboko raniącym. Program jest skierowany do tych par, które chcą jeszcze bardziej pogłębić swój związek. Natomiast małżeństwa, które są w kryzysie, mogą usłyszeć: nie zostawajcie z tym sami, szukajcie pomocy, bo związek można ocalić. A wracając do pytania, to w czerwcu zeszłego roku byłam w Pradze na konferencji dla liderów Tygodnia Małżeństwa i tam Richard Kane mówił, że te wskaźniki lekko zmieniły się na plus i że liczba rozwodów w Wielkiej Brytanii się zmniejszyła.

– Myśląc o naszej rozmowie, zaczęłam się zastanawiać, czy większość z nas wie, czym tak naprawdę jest małżeństwo?

– To bardzo dobre pytanie. Przecież my skądś przychodzimy, jesteśmy zatopieni w jakimś kontekście społeczno-kulturowym. Ciągniemy za sobą swoje rodziny, pochodzenie. Przypomina mi się debata z zeszłego roku i ciekawy głos, który mówił, że w tym tradycyjnym modelu małżeńskim, który ciągle jeszcze funkcjonuje jako pewnego rodzaju wyznacznik, było sporo niedociągnięć, przede wszystkim nierównowagi w związku. To nie jest model, który możemy przenieść kalką na „tu i teraz”. Współcześnie małżeństwo powinno opierać się na partnerstwie i potrzebna jest w nim równowaga, poczucie, że ja jestem tak samo ważny, jak ty. Moje potrzeby są tak samo istotne, jak twoje. W tym wszystkim trzeba jednak pamiętać, że ludzie łączą się ze sobą, ponieważ mają potrzebę bliskości. I tu rodzi się pytanie: jak my tę bliskość realizujemy? A ponieważ wielu z nas jest zranionych już we wczesnodziecięcych relacjach, rzutuje to na nasze relacje małżeńskie. Z jednej strony bardzo pragnę bliskości, a jednocześnie bardzo się jej boję. I wtedy nieświadomie zaczynam stosować takie mechanizmy obronne, żeby na przykład się nie odsłonić, nie podzielić swoimi uczuciami, obawami czy marzeniami. Z kolei druga strona nie dostaje tych informacji i powstaje pewna luka między ludźmi będącymi w takim związku. Rośnie frustracja, poczucie niespełnienia i cierpi na tym bliskość. Oddalamy się od siebie. A jeśli do tego dołożymy model, który przynieśliśmy z naszych rodzinnych domów, w których nie było zwyczaju, że rodzice ze sobą rozmawiali przy dzieciach, że tata przytulał mamę, to potem – już w dorosłym życiu – bez takich obrazów i ciepłych słów zapamiętanych z dzieciństwa trudno budować dobrą relację. 

– Ale jest przecież okres tak zwanego chodzenia ze sobą, potem narzeczeństwa. Czegoś przecież wzajemnie można się o sobie dowiedzieć, zanim podejmie się decyzję o małżeństwie.

– Często wcale nie ma tego okresu narzeczeństwa. Ludzie prą do małżeństwa, nie zdając sobie do końca sprawy z powagi i konsekwencji tego związku. Proszę zauważyć, że nierzadko najbliższe otoczenie pyta o te zewnętrzne atrybuty ślubu: o salę, orkiestrę, fotografa, sukienkę. To oczywiście też jest ważne. Ale może warto by zapytać o istotę tego, co ukryte jest w tym związku? To być może sprowokowałoby tych młodych ludzi do refleksji. Przegadaliby ze sobą kilka naprawdę ważnych tematów i – choć to bardzo trudne – zobaczyliby, czy jest im ze sobą po drodze. Bo nie da się uciec od tematu dzieci, seksu, pieniędzy, rozwoju czy marzeń.  Wiem, że wielu młodych ludzi, czytając to, co mówię, pomyśli: „Co to za gadanie! Przecież chodzimy ze sobą tyle czasu i doskonale się znamy”. Ale można poznawać się na różnych poziomach. Mogę wiedzieć, co myślisz, ale nie wiem, co tak naprawdę czujesz, jakie są twoje obawy. Przecież jest świetnie, kolorowo, cudownie, a wspólnie spędzony czas zawsze wiąże się z przyjemnymi chwilami.

– Pisarz Janusz L. Wiśniewski – przy okazji znakomity chemik – powiedział kiedyś, że w tym pierwszym okresie zakochania dopamina tak zalewa nasz mózg, że nie jesteśmy w stanie myśleć długoterminowo, chcemy tylko ze sobą być – i to jak najbliżej. 

– Ten stan zakochania nie będzie jednak trwał wiecznie. Gdyby tak było, prawdopodobnie byśmy zwariowali (śmiech).

– Potem przychodzi proza życia i mówimy sobie: sprawdzam. Pani, będąc psychoterapeutką, pracuje z małżeństwami, które są w kryzysie. Jak na dłoni widać pewnie, czego w tej relacji zabrakło, gdzie jest przyczyna tąpnięcia.  

– Tak. Również jako Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich oferujemy taką działalność, jak terapia małżeńska, mediacje czy pomoc – to stała oferta. Mamy więc ten przywilej przyglądać się parze z pozycji gabinetu terapeutycznego. Widzimy więcej i głębiej niż na imieninach u cioci. Tam z pozoru wszystko wygląda dobrze, a tymczasem pary borykają się z różnymi problemami, na przykład zdrady, choroby, jakichś nieudanych decyzji finansowych czy kłopotów z dziećmi. I chciałabym zaznaczyć, że jest coraz większa świadomość, że terapia ma sens i może pomóc. Oczywiście jeśli para przyjdzie późno, a kryzys trwa latami i wzajemnie tak dużo nawrzucali sobie tych kamyczków, to oczywiście jest dużo trudniej poskładać to na nowo. Jednak jakaś szansa na zmianę ciągle istnieje.

– Jakie uczucia dominują w parach, które przychodzą po raz pierwszy do Pani gabinetu?

– Przede wszystkim widzę ludzi, którzy bardzo cierpią. Mierzą się z wieloma rzeczami: że zawiedli samych siebie, zawiedli partnera. Albo że sami cierpią i zadają ból i cierpienie współmałżonkowi. Zmagają się też z tym, że kiedy podejmą ostateczną decyzję o rozstaniu, to będę cierpiały dzieci. 

– W tym wszystkim widzę jeden pozytywny aspekt. To są ludzie, dla których małżeństwo jest wartością. Osoby, które małżeństwo traktują jak kontrakt, pewnie na terapię nie przyjdą. Czasami zastanawia mnie łatwość, z jaką ludzie podejmują decyzję o rozwodzie.

– Trochę wątpię w to, że to przychodzi im z taką łatwością. To jest raczej pozór, trochę gra przed rodziną, znajomymi, żeby poradzić sobie w jakiś sposób z emocjami, jakie towarzyszą rozpadowi związku. Myślę sobie, że nie po to ktoś wchodzi w taką relację, wypowiadając ważne słowa w kościele czy w Urzędzie Stanu Cywilnego, żeby z taką łatwością potem im zaprzeczać. Wszyscy mamy jednak w sobie nadzieję, że spotkaliśmy tę najważniejszą osobę i zbudujemy dobrą relację, że się nie opuścimy aż do śmierci. Więc kiedy już się opuszczamy, jest to duży zawód, którego doświadczamy. 

– Często pojawia się myśl i nadzieja, że w następnym związku nam się uda, że to będzie dobra relacja, nie powtórzymy już starych błędów. Tymczasem terapeuci mówią, że najpierw trzeba zbudować relację z samym sobą, żeby potem zbudować naprawdę udany związek. 

– W tym drugim związku najprawdopodobniej rozwiedzione osoby dojdą do tego samego miejsca, co w poprzedniej relacji. I to faktycznie może być jakaś szansa. Życie codziennie stawia nam takie sytuacje, że możemy rozwiązać konflikt z przeszłości. Ale jeśli mam to zrobić w tym drugim związku, to dlaczego nie mogę w pierwszym? Niektórzy terapeuci twierdzą, że gdybyśmy z takim samym zaangażowaniem i wysiłkiem, jaki wkładamy w rozstanie lub romans, zajęli się naprawą małżeństwa, byłaby ogromna szansa na jego uratowanie.

– Bardzo bolesnym doświadczeniem dla związku jest zdrada. Czasami taki romans ciągnie się latami i jedno z małżonków prowadzi podwójne życie.

– Ester Perel, znana belgijska psychoterapeutka, zastanawia się, co takiego dzieje się w tej parze, że dochodzi do zdrady. Jej zdaniem to poszukiwanie jakiejś utraconej części siebie. Perel stawia proste pytanie: „Czego szukamy poza związkiem?”. Może trzeba się najpierw temu przyjrzeć?

– Panuje takie przekonanie, być może fałszywe, że mężczyźni lepiej radzą sobie z dwutorowością życia. Potrafią „zamknąć” romans na czas powrotu do domu i być przykładnym mężem i ojcem.

– Są takie stereotypy, ale nie wiem, czy warto je podtrzymywać. To wszystko zależy od osoby i pary. Tak czy inaczej, zdrada to raniące doświadczenie. I jakkolwiek w filmach jest ona bardzo często pokazywana jako coś ekscytującego, jakaś alchemia seksu, jakaś tajemnica, nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Trzeba mieć świadomość, ile zdrada przynosi zgliszczy i co naprawdę dzieje się w tej relacji. Gdyby o tym nakręcić film dokumentalny, zobaczylibyśmy, jaki ból i cierpienie zadajemy.

– Także sobie. Przecież w końcu pojawiają się wyrzuty sumienia i poczucie, że to, co robimy, jest zwyczajnym świństwem. 

– Oczywiście. I dlaczego podejmujemy tak ryzykowne działania, które mogą zaważyć na całym naszym życiu? Dlaczego nie mogę mówić partnerce czy partnerowi, co mi nie pasuje w tym związku, dlaczego nie mogę sięgać po swoje potrzeby?

– Czy ze zdrady może wyniknąć dla małżeństwa coś – nie chciałabym tu używać tego słowa, ale jednak zaryzykuję – dobrego?

– Jeśli potraktujemy zdradę jako kryzys i pomyślimy, że kryzys jest szansą na rozwój, jest na to szansa. I jak mówi Esther Perel: „Albo małżonkowie zweryfikują i zobaczą, co jest nie tak w ich relacji, albo odezwą się dzwony pogrzebowe dla związku”. Z pozycji terapeuty bardzo często widzę, że osoby po zdradzie, które przychodzą na terapię, mówią: „Nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą na tak głębokim poziomie”. I to wzbudza w nich mieszane uczucia. Z jednej strony świetnie, że ze sobą rozmawiają, z drugiej – szkoda, że tak późno i że tyle zła musiało się wydarzyć. 

– Kolejna sprawa to wybaczenie i ponowne zaufanie. Bez tego chyba para nie ma szansy na odbudowanie tej relacji?

– Wybaczanie to bardzo trudny i złożony proces. Oczywiście ważne jest, żeby osoba zdradzona wybaczyła partnerowi czy partnerce, jednak nie mniej ważne jest wybaczenie samemu sobie.

– Tak sobie myślę, że powtórne czy nawet wielokrotne zakochanie się we współmałżonku byłoby szansą na trwałość i szczęście w związku. Ale czy to możliwe?

– Niektórzy psychoterapeuci mówią, że dopiero trzeci mąż i trzecia żona nie mają nic wspólnego z naszymi rodzicami (śmiech). I że wielu z nas przeżyje dwa, trzy związki w swoim życiu, większość w ramach jednego związku. Przecież my się też ciągle zmieniamy, mamy doświadczenia, które mocno na nas wpływają, więc tak, zakochanie się po raz kolejny w tej samej osobie jest jak najbardziej możliwe.

– Profesor Bogdan Wojciszke w swojej książce „Psychologia miłości” pisze, że dobry związek opiera się na trzech filarach: namiętności, intymności i zaangażowaniu. Mam wrażenie, że problem zaczyna się wtedy, kiedy mija ten pierwszy, narkotyczny okres, czyli namiętność. Pojawiają się trudności z pozostałymi aspektami.

– I pierwszy kryzys. Często jest on związany z narodzinami dziecka. Już nie jesteśmy we dwójkę, już nie ma tej koncentracji na współmałżonku. Jest dużo obowiązków. Ale to wszystko może być budujące i scalające. Tworzy się rodzina, to jest wejście na głębszy poziom intymności. W tym okresie nieoceniona jest pomoc rodziny i najbliższych. Ważne, żeby para mogła zostawić to dziecko pod ich opieką i wyjść gdzieś tylko we dwoje. Żeby pamiętać, że nadal są tą diadą małżeńską. I jeśli będą robić to systematycznie przy każdym kolejnym dziecku, nie zapomną o tym, że przede wszystkim są małżeństwem, to przecież sakrament. Najprawdopodobniej uchroni to ich przed kolejnym kryzysem, jakim jest opuszczenie przez dzieci domu. Więc dbanie o podtrzymywanie takiej intymności pomiędzy małżonkami jest bardzo ważne. 

– Być może zabrzmi to trochę handlowo, ale jakie korzyści mamy z małżeństwa?

– Oj, to cała lista. Emocjonalne, ekonomiczne, rozwoju dla dzieci. Jeśli relacja pomiędzy rodzicami jest zdrowa, para po prostu się kocha, to szansa na udany związek dla dzieci też jest bardzo duża. Dobre, zdrowe małżeństwo to naprawdę ogromny dar.

„Pielgrzym” 2018, nr 4 (737), s. 20-22

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *