Uciekinier – rozmowa z Małgorzatą Walczak, przyjaciółką Kazimierza Piechowskiego

Kilka tygodni temu odszedł bohater jednej z najbardziej spektakularnych ucieczek na świecie. 20 czerwca 1942 roku Kazimierz Piechowski wraz z trzema innymi więźniami w niemieckich mundurach wydostał się z KL Auschwitz samochodem należącym do SS. Wydarzenia te zrekonstruowane zostały w fabularyzowanym dokumencie Marka Tomasza Pawłowskiego, zatytułowanym „Uciekinier”. Z producentką obrazu Małgorzatą Walczak, prywatnie żoną reżysera i przyjaciółką Piechowskiego, rozmawia Iwona Demska.

REKLAMA

– Śmierć Kazimierza Piechowskiego, choć była do przewidzenia, bo zmarł, mając 98 lat, wielu zaskoczyła. Odszedł ktoś, kto wydawał się nieśmiertelny.
– Trudno się z tym nie zgodzić. Oczywiście wiedzieliśmy, że ten moment nastąpi, zwłaszcza że Kazio był w szpitalu. Ale on zawsze lubił mocną dramaturgię. Kiedy poznaliśmy Kazimierza Piechowskiego, był już po trzech zawałach i rozpoczynając zdjęcia do filmu, liczyliśmy się ze wszystkim. Tymczasem on przeżył jeszcze wiele lat, robiąc nam różne psikusy, i myśleliśmy, że Kazio nigdy nie odejdzie.

– Wasza relacja – Pani i męża, Marka Pawłowskiego, z Kazimierzem Piechowskim wychodziła daleko poza kontakty zawodowe. Bez cienia przesady można powiedzieć, że należeliście do grona jego najbliższych przyjaciół.
– O, tak. Mówiliśmy nawet o sobie, „przyszywana rodzina”. To była bardzo bliska więź i kiedy kontaktowaliśmy się z państwem Piechowskimi, Kazio zawsze mówił do żony Igi: „Dzwonią Marki”. Szczególny był też kontakt Piechowskiego z moim mężem. To była taka mocna męska relacja.

– A jak się poznaliście?
– W 2005 roku zadzwonił do nas Adam Cyra, kustosz z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, i zażartował, że w muzeum ukazał się duch, czyli jeden z uciekinierów słynnej ucieczki z obozu. Wszyscy byli pewni, że żaden z tych więźniów już nie żyje. Była to wiadomość wręcz sensacyjna. Oczywiście spotkaliśmy się z Kazimierzem Piechowskim, najpierw w Gdańsku, potem w Warszawie. Od razu zaczęliśmy planować film i walkę o jego realizację, co mimo tak wspaniałego tematu okazało się skrajnie trudne. Po latach, kiedy zaczęłam porządkować dokumentację, nie mogłam uwierzyć, że byliśmy tak zdeterminowani, iż powstała księga pism i próśb o zdobycie jakichś środków finansowych na ten film. Wszędzie odpowiadano nam w podobnym duchu, że to niesamowita historia, gratulujemy tematu i życzymy powodzenia. Szczęśliwie dla nas w tym czasie powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej i tam złożyliśmy nasz projekt, który został przyjęty. Nasz film był jednym z pierwszych, które firmował PISF.

– Jak Pani wspomina pierwsze kontakty z Kazimierzem Piechowskim?
– Kazio zrobił na nas ogromne wrażenie, zresztą wszyscy, którzy się z nim zetknęli, mieli podobne odczucia. Stała za nim oczywiście ogromna historia, był wielkim autorytetem, ale miał niesamowite poczucie humoru, dużo wdzięku i był też niezwykle szarmancki wobec pań. Nasza ekipa spędziła z nim dużo czasu podczas kręcenia filmu i Kazimierz Piechowski okazał się człowiekiem bardzo skromnym, nie kaprysił. Każda rzecz była dla niego ciekawa i interesująca. To nasze zbliżenie mentalne było właściwie natychmiastowe. Wiedzieliśmy też, że jego historię chcemy opowiedzieć całemu światu.

– Czas powstawania filmu, zwłaszcza rekonstrukcji wydarzeń sprzed wielu lat, musiał być dla Kazimierza Piechowskiego trudnym momentem, powrotem do ekstremalnych przeżyć.
– Jak powiedział nam Adam Cyra, kiedy Kazimierz Piechowski przyjechał do Oświęcimia z żoną i podszedł do ściany śmierci, po prostu zemdlał. W trakcie realizacji filmu mieliśmy świadomość, że ze względu na tak intensywne emocje może nam się nie udać nagrać tych wspomnień. Kazio dostawał pewnego rodzaju rozstroju nerwowego, zwłaszcza przy ścianie śmierci. To było szczególnie bolesne miejsce. Piechowski tu pracował – przy bloku nr 11, gdzie odbywały się wszystkie egzekucje i okrutne tortury. Na pewno Kazimierz Piechowski oczyścił się dzięki temu filmowi, przeżył swojego rodzaju katharsis, ale bardzo się tego bał, my również. Założyliśmy sobie, że Kazio nas prowadzi, ale jeśli okaże się, że to go przerasta, z czym też się liczyliśmy, nie będziemy robić tego filmu, nawet jeśli proces produkcji będzie otwarty. Człowiek jest najważniejszy. Okazało się jednak, że film zaczął go budować, zaciekawiać i te wspomnienia porządkowały się w myślach Kazimierza.

– Kazimierz Piechowski mówił często o syndromie KL Auschwitz, z którym sam się zmagał. Obserwowaliście to podczas kręcenia filmu?
– Tak, oczywiście. W trakcie produkcji „Uciekiniera” bardzo często nocowaliśmy na terenie byłego obozu w pokojach muzealnych, czyli dawnych budynkach SS. Jeden był z widokiem na krematorium, drugi na szubienicę. To mentalnie było dla niego trudne do zniesienia. I jak mówi w filmie Iga Piechowska, żona Kazia, on bardzo często budził się w nocy, bo te wydarzenia do niego wracały. Uwolnienie się od nich było niemożliwe. Rzeczywiście Kazimierz bywał bardzo nerwowy i musieliśmy uszanować różne intymne momenty, które przeżywał.

– Rozmawialiście czasem o tych emocjach?
– Oczywiście Kazimierz Piechowski starał się nie pokazywać emocji i uczuć. Był przedwojennym harcerzem, z dumą o tym mówił i podkreślał, do czego harcerz jest zobowiązany. Rzeczywiście mógł sprawiać wrażenie twardziela. Zmieniało się to jednak w trakcie kręcenia zdjęć do filmu. Kazio ciągle mówił, że gdziekolwiek zwróci oczy, wszystko wyraźnie widzi i odczuwa. Wciąż powtarzał: „Czuję to ciągle, wciąż to wszystko widzę”. Reżyser zdecydował więc o zastosowaniu nowej metody połączenia fotografii archiwalnej i współczesnego ujęcia, „włożył” jak gdyby Kazimierza w tamten czas. Tak się szczęśliwie stało, że w czasie zdjęć do filmu została odnaleziona na strychu w Oświęcimiu rolka fotograficzna i to dokładnie z miejsc, skąd uciekali. W kadrach byli oprawcy Kazimierza. Teraz w ujęciach w filmie stanęli obok siebie. To robiło ogromne wrażenie na widzach na całym świecie.

– Wasz film w pewnym sensie uwolnił tę historię i świat „oszalał” na punkcie Pana Kazimierza. Życie Piechowskiego po „Uciekinierze” zupełnie się zmieniło.
– To, co się wydarzyło po premierze filmu, przeszło nasze wyobrażenia, a tym bardziej samego Kazimierza. My oczywiście wykonaliśmy ogromną pracę promocyjną tej historii. Film pojawiał się dosłownie wszędzie i na festiwalach, przeróżnych pokazach, w instytucjach, fundacjach. Organizatorom zależało oczywiście, żeby zaprosić samego bohatera. Jednym z takich spektakularnych wydarzeń był festiwal w tureckiej Ankarze. Projekcje odbywały się w olbrzymiej, kilkutysięcznej sali i nasz „Uciekinier” był filmem otwarcia. Rozpostarto czerwony dywan, było bardzo wiele stacji telewizyjnych i właśnie po tym dywanie przeszli Iga z Kazimierzem, którymi opiekowali się polscy dyplomaci, przedstawiciele ambasady. Cała publiczność zebrana w tej ogromnej sali wstała i zgotowała Piechowskim gorącą owację. Podobnie było w wielu miejscach, w mniejszym lub większym wymiarze. My wspólnie byliśmy na bardzo wielu pokazach w Europie i na świecie, potem Kazimierz sam już podróżował i te spotkania miały artystyczny bądź edukacyjny charakter, a nawet – powiedziałabym – polityczny. Piechowski zapraszany był do Parlamentu Europejskiego, wypowiadał się w wielu kwestiach dotyczących współczesnych wydarzeń, stał się po prostu światowym autorytetem.

– Mało wiemy o życiu prywatnym Kazimierza Piechowskiego, jednak nie krył się ze swoją pasją do podróżowania. Wiem, że zaraził tym również Panią i męża.
– To wspaniałe, że ten człowiek zainspirował bardzo wielu ludzi, między innymi właśnie do podróżowania, które rzeczywiście też stało się naszą pasją. Początkowo jeździliśmy wspólnie. W ramach projekcji filmu pojechaliśmy na przykład na Kubę, żeby pokazać takie odniesienie do komuny, do kraju zniewolonego, w którym Piechowski kiedyś musiał funkcjonować. Potem były kolejne podróże, coraz częściej prywatne. Kazio był też inspiracją do kolejnych naszych filmów, przede wszystkim obrazu „Dotknięcie Anioła”, który opowiada historię Henryka Schönkera, polskiego Żyda ocalałego z Holocaustu. On, podobnie jak Kazimierz Piechowski, uciekł wprawdzie nie z obozu, ale z Oświęcimia. Z tym obrazem, który był wielokrotnie nagradzany, też jeździliśmy po całym świecie. W związku z tym właściwie nie rozpakowujemy walizek, tak jak kiedyś Kazio i Iga (śmiech).

– Czyli mimo tak trudnych osobistych przeżyć, łącznie z latami w stalinowskim więzieniu, śmiercią pierwszej żony, Kazimierz Piechowski czuł się szczęśliwym człowiekiem?
– To bardzo złożone i skomplikowane pytanie i tylko Kazio mógłby na nie odpowiedzieć. Natomiast jeśli chodzi o taką harmonię ze światem, to myślę, że nadrobił bardzo wiele straconego czasu – i to było jego wielkie szczęście. Właśnie podróże dawały mu ukojenie. Z Igą, drugą żoną, zwiedzili właściwie cały świat. W „Uciekinierze” jest taka scena, kiedy Piechowscy stają nad rozłożoną mapą. Na niej widnieją duże kreski idące w różne części świata. Iga i Kazio planują następną podróż. Piechowscy myśleli wtedy o podróży do Ameryki Południowej i rzeczywiście ją odbyli. Tę swoją przygodę z wyjazdami rozpoczęli właściwie po siedemdziesiątce Kazimierza. Wtedy runęła komuna, dostali paszporty i tak naprawdę mieli środki na podróżowanie, które pojawiły się w wyniku inwestycji w jakąś mało wartą ziemię pod Gdańskiem, która z czasem zyskała na wartości (śmiech).

– Śmierć Kazimierza Piechowskiego to odejście człowieka, o którym z całą pewnością powiedzieć możemy Niezłomny.
– Tak, całkowicie się z tym zgadzam. Kazimierz nie poddał się, będąc w oświęcimskim piekle. I poprzez samą tę postawę już można byłoby go nazwać człowiekiem niezłomnym. Potem jednak spotykały go różne inne smutne historie, którym godnie stawiał czoło. Był też wielkim autorytetem, od którego można było czerpać garściami siłę. Wielu ludzi to podkreślało, zwłaszcza młodych, którzy wyrażali to na forach internetowych. Historia Kazimierza Piechowskiego wzmacniała i nadal wzmacnia miliony ludzi na całym świecie.

„Pielgrzym” 2018, nr 1 (734), s. 24-26

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *