Światowa Organizacja Zdrowia alarmuje, że na depresję choruje już ponad sto milionów ludzi. Depresja to nie szaleństwo ani słabość charakteru, to cierpienie duszy. O objawach tej choroby i jej złożonych przyczynach – z psychiatrą dr n. med. Agnieszką Dyduch rozmawia Anna Mazurek-Klein.
– Agnieszko, czy ktoś, kto nie cierpiał na depresję, potrafi sobie ten stan wyobrazić?
– Myślę, że bardzo trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Po pierwsze, trudno tę tezę zweryfikować. Po drugie, ludzie mają różną zdolność do empatii – są osoby, które potrafią bardzo dobrze wczuć się w stan emocjonalny drugiego człowieka i są takie, dla których to prawie niemożliwe. Depresja jest z pewnością bardzo osobistym przeżyciem. Łatwiej się dzielić radością niż cierpieniem, a depresja to nie tylko wszechogarniający smutek, ale także apatia, poczucie braku nadziei, sensu, stan, w którym życie traci jakiekolwiek barwy.
– Czy depresja jest chorobą?
– Tak, oczywiście. Jest to choroba w sensie medycznym. Podlega leczeniu – farmakoterapii i psychoterapii. Depresja ma określone objawy, czas trwania, przyczyny. Jest to jednak bardzo szeroki i niejednolity termin. I często nadużywany w stosunku do przeżywanej chandry czy smutku lub zaburzeń zawiązanych bardziej z lękiem bądź pewnymi typami osobowości.
– Czyli moja wczorajsza chandra niekoniecznie była już depresją? Gdzie zatem jest granica między przygnębieniem a chorobą?
– Nie, sam smutek, przygnębienie nie jest chorobą. Są ściśle określone kryteria czasowe obniżenia nastroju i aktywności, których spełnienie uprawnia do rozpoznania depresji. Jeśli takie złe samopoczucie utrzymuje się bez przerwy co najmniej przez dwa tygodnie i spełnione są też inne kryteria objawowe, możemy mówić o depresji.
– Prof. Antoni Kępiński pisał o depresji, że to „swoiste piekło za życia”. Na co najczęściej skarżą się chorzy?
– Najczęstsze objawy to spadek nastroju przeżywany jako wszechogarniające uczucie smutku, przygnębienia, brak energii skutkujący spadkiem aktywności, wyraźne zmniejszenie zainteresowania lub satysfakcji z wykonywanych czynności, poczucie niskiej wartości, winy, zaburzenia koncentracji i trudności z podejmowaniem decyzji, zaburzenia snu z wybudzaniem się wczesnym rankiem pomimo zmęczenia, brak radości życia, spadek apetytu, nawracające myśli rezygnacyjne, a czasem samobójcze. W różnych typach depresji te objawy mogą być nieco inne. Zdarza się nadmierna senność, nadmierny apetyt, zwłaszcza w depresji w przebiegu choroby afektywnej dwubiegunowej. Częstym objawem towarzyszącym jest lęk, zdarzają się też objawy z ciała – różnego rodzaju bóle, zaburzenia żołądkowo-jelitowe czy dotyczące układu krążenia. Na depresję inaczej chorują kobiety, inaczej mężczyźni, u nich częstym objawem jest wzmożona drażliwość czy wręcz skłonność do reagowania agresją.
– Skąd się to wszystko bierze? Co powoduje depresję?
– Choroba ma wieloczynnikową etiologię, mówiąc potocznie – miewa różne przyczyny. W zasadzie u każdej osoby chorującej na depresję można wyodrębnić kilka powodów jej wystąpienia. Oprócz pewnej biologicznej predyspozycji, która może być dziedziczna albo wynikać z choroby somatycznej czy uszkodzenia mózgu, są też przyczyny psychologiczne związane z osobowością i brakiem umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach życiowych. Im mamy większe poczucie sprawczości w swoim życiu, bardziej optymistyczne nastawienie, lepsze relacje z ludźmi, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zachorujemy, nawet gdy biologicznie jesteśmy predysponowani i borykamy się z poważną stratą lub innym rodzajem stresu. Ale zdarzają się w życiu sytuacje tak trudne, że bez względu na poczucie sprawczości reagujemy przygnębieniem. Jeśli taki stan się przeciąga i dołączają się kolejne objawy, taka reakcja może stać się depresją.
Z drugiej strony czasem wydarzenia powszechnie uznawane za pozytywne, jak ślub czy narodziny dziecka, też mogą być czynnikiem spustowym depresji – bo wiążą się z bardzo dużą zmianą w życiu, której konsekwencji czasem nie przewidujemy. Jeśli słabo adaptujemy się do takich zmian, mamy większe ryzyko zachorowania.
– Czy jest jakaś klasyfikacja tej choroby?
– Tak, istnieją standardowe klasyfikacje chorób, w których mieści się też klasyfikacja depresji. W Polsce najczęściej stosuje się tzw. klasyfikację ICD-10. Według tej klasyfikacji możemy rozpoznać epizod depresyjny przy pierwszym zachorowaniu lub zaburzenia depresyjne nawracające, jeśli takie epizody się powtarzają. Nasilenie epizodu depresji oceniamy w trzech stopniach: łagodny, umiarkowany lub ciężki. Jeśli epizody depresji występują na przemian z epizodami manii, czyli podwyższonego nastroju, mówimy o chorobie afektywnej dwubiegunowej.Klasyfikacja depresji obejmuje też stany obniżonego nastroju związane z konkretnymi dominującymi przyczynami. Jeśli początek depresji jest ściśle powiązany z trudnym zdarzeniem życiowym, rozpoznaje się reakcję depresyjną. Jeśli oprócz pewnych objawów depresyjnych pacjent przeżywa też dużo lęku, a nasilenie objawów nie jest tak duże, jak w typowej depresji, możemy mieć do czynienia z zaburzeniami depresyjno-lękowymi. Jeśli objawy depresji występują w związku z uszkodzeniem mózgu, np. w wyniku udaru, urazu lub innej choroby somatycznej – mówimy o organicznych zaburzeniach nastroju.
– Depresja, jaka by ona nie była, rodzi się w głowie, w mózgu. Co tam się dzieje?
– Dochodzi do zaburzeń neuroprzekaźnictwa.
– Brzmi to strasznie groźnie.
– Chodzi o to, że nasz mózg przetwarza informacje i zawiaduje naszym funkcjonowaniem poprzez cały system małych cząsteczek, które powinny być w miarę w stałym stężeniu w odpowiednich rejonach naszego mózgu. W chorobach i zaburzeniach psychicznych ich stężenie i aktywność są nieprawidłowe. Znacznie upraszczając – mamy za mało serotoniny. Ale nie jest to jedyny neuroprzekaźnik zaangażowany w etiopatogenezę depresji. Ważne są też noradrenalina, dopamina, glutaminian…Kłopot w tym, że to nie jest działanie jednokierunkowe. Neuroprzekaźniki modulują przeżywanie emocji. Jednocześnie emocje, które przeżywamy, np. w związku z długotrwałym stresem lub nagłą traumatyczną sytuacją, także w związku z tym jak postrzegamy siebie, innych ludzi i otaczający nas świat, wpływają na kształtowanie się neuroprzekaźnictwa w naszym mózgu. To system naczyń połączonych. Nie da się oddzielić biochemii naszego mózgu od naszego sposobu przeżywania i stylu życia. Pewnie czasem byłoby to prostsze, żeby się „wyleczyć” wystarczyłoby wziąć tabletkę, która zadziała na mózg i poza naszym udziałem zmieni tam procesy biochemiczne. Ale takie leczenie praktycznie nigdy nie jest w stu procentach skuteczne i trwałe. Właśnie dlatego, że biochemia mózgu nie jest jedyną przyczyną tej choroby.
Zwróćmy uwagę na jedną ważną rzecz – w większości chorób, na które chorujemy, mamy swój udział. Choroby układu krążenia, nowotworowe, cukrzyca, choroby układu ruchu czy pokarmowego mają związek ze stylem życia osób, które na nie chorują. Jesteśmy odpowiedzialni za to, jak traktujemy nasze ciało i nasze emocje. Jeśli osoba z cukrzycą nie ma motywacji do dbania o dietę, to tabletki czy nawet insulina nie ochronią jej przed konsekwencjami tej choroby.
– Czasami bliscy mówią choremu na depresję: „weź się w garść”, „nie histeryzuj”, „zajmij się czymś” – czy to pomaga?
– Myślę, że osoby, które tak mówią, czują się bezradne wobec cierpienia swojego bliskiego i niejako intuicyjnie zwracają uwagę na tę komponentę psychologiczną, o której przed chwilą mówiłam. Często jednak nie takiej formy wsparcia oczekują osoby z depresją. Słowa, które przytoczyłaś, mogą w nich budzić poczucie niezrozumienia i złość, bo są na takim etapie choroby, że nie widzą możliwości samodzielnego poradzenia sobie z cierpieniem. Oczekują pomocy z zewnątrz, ponieważ często nie dają sobie rady z bardzo podstawowymi sprawami, jak zadbanie o higienę czy przygotowanie sobie posiłku. Zdarza się też tak, że nie chcą żadnej pomocy, bo nie mają już nadziei na poprawę, czują się winne lub bezwartościowe i zajmowanie się jakąkolwiek aktywnością wydaje się wykraczać poza ich możliwości. W takim momencie potrzebne są leki i troska najbliższych, a forsowanie działań, do których chory nie czuje się kompletnie zdolny, może przynieść odwrotny do zamierzonego skutek. W miarę jak następuje poprawa samopoczucia, możliwe jest dołączenie innych form leczenia. Stopniowe zwiększanie aktywności, zmiana dotychczasowego schematu działania, „zbuntowanie się” przeciwko objawom i zwiększanie świadomości przeżywanych emocji – często we współpracy z psychoterapeutą – to faktycznie dobra droga do zdrowienia.
– Czy jest jakaś jasna strona tej „choroby duszy”?
– Nasz organizm jest zwykle mądrzejszy od nas samych – gdy się przemęczymy, chorujemy, co wymusza odpoczynek. Czasem właśnie depresja motywuje do zmian w sposobie traktowania siebie samego i innych i do podjęcia refleksji nad przeżywanymi uczuciami – nie tylko smutkiem, ale także złością, gniewem, lękiem, poczuciem krzywdy, winy czy radością. Zwykle potrzebna jest psychoterapia. Po meandrach własnej psychiki łatwiej poruszać się z przewodnikiem. Ale jeśli dzięki temu możemy żyć bardziej świadomie i mieć większe poczucie wpływu na własne życie, to czemu sobie tego odmawiać?
„Pielgrzym” 2017, nr 5 (711), s. 18-20