Wychowała się w Wielkiej Brytanii, z mężem i synem mieszkała w Stanach Zjednoczonych, a teraz coraz więcej czasu spędza w Polsce. Podczas wielu spotkań przybliża postać swojego ojca – legendarnego generała Władysława Andersa, który wsławił się między innymi zdobyciem Monte Cassino w 1944 roku. Z Anną Marią Anders rozmawia Patrycja Michońska-Dynek.
– Gdzie jest dzisiaj Pani dom? W USA, w Anglii czy w Polsce?
– Muszę przyznać, że nie jestem pewna… Mam oczywiście dom pod Bostonem, ale coraz więcej czasu spędzam w Warszawie. Mój mąż zmarł osiem lat temu, a syn ukończył już studia i pracuje w wojsku, dlatego też rzadko bywa w domu.
– Można powiedzieć, że wojsko w Państwa rodzinie przekazywane jest w genach…
– To prawda! Mój ojciec był generałem, a mąż – pułkownikiem w wojsku amerykańskim. Syn, który ma dopiero 22 lata, już jest oficerem amerykańskim – podporucznikiem. Pamiętam, że Robert jako pięcioletni chłopiec biegał po domu przebrany za żołnierza, więc byłam przygotowana na taki wybór jego drogi życiowej.
– A jak wyglądał Pani dom rodzinny?
– Mieszkaliśmy w Londynie, ale w naszym domu mówiło się tylko po polsku. I kiedy w wieku pięciu lat poszłam do szkoły, w ogóle nie znałam angielskiego. Nie miałam wrażenia że jestem wyjątkowa czy inna, chociaż zdawałam sobie sprawę, że jestem córką znanego generała, wybitnej osoby. Już od dziecka to czułam. Pamiętam tatę w mundurze, z orderami… Rodzice zabierali mnie na różne uroczystości, nawet jak miałam 5–6 lat. Siedziałam w pierwszym rzędzie i prawdopodobnie bardzo się wtedy nudziłam (śmiech). Pamiętam, że gdy ojciec wchodził na salę, to wszyscy wstawali z miejsc i widać było ten respekt, którym go darzyli. Do dzisiaj czuję wzruszenie, kiedy na jakiejś uroczystości słyszę pozdrowienie: „Czołem, żołnierze” i odpowiedź „Czołem, Panie Generale”… Przypomina mi się wtedy moje dzieciństwo.
– Jakim człowiekiem był Pani tata?
– Cudownym, wspaniałym! Zmarł przeszło czterdzieści lat temu, ale paradoksalnie czuję, że jest coraz bliżej mnie. Może dlatego, że wciąż wszędzie o nim opowiadam? To się zaczęło mniej więcej dwa lata temu, kiedy postanowiłam napisać książkę. Wspominałam moje dzieciństwo, które uważam za bardzo szczęśliwe. Ojciec był bardzo dojrzały, ale jak na swój wiek – bardzo młody i zdrowy. Zaczął chorować, kiedy miałam dziesięć lat. Dzięki temu, że w Anglii był osobą anonimową, nikt go nie rozpoznawał – mógł ze mną iść do szkoły czy do parku i miał dla mnie dużo czasu. Bardzo lubiłam balet, więc przygotowywałam występy taneczne, a ojciec musiał siedzieć i podziwiać (śmiech). Dzięki mamie – pieśniarce, Irenie Anders – nasz dom był także artystyczny. Zawsze było u nas wesoło i gwarno. Tak więc od strony mamy odwiedzali nas aktorzy, pianiści i muzycy, a od strony taty – politycy, wojskowi i inni ważni ludzie. Do dziś pamiętam generałów, którzy u nas bywali, ale nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że są tak znaczący. Muszę przyznać, że w domu sporo mówiło się o historii, ale ja się w dalszym ciągu uczę: dużo jeżdżę po Polsce i wciąż znajduję kawałki historii mojego ojca – tam spał, tu jadł, a gdzieś były koszary. Marzę o tym, żeby powstał o nim film. Przecież jego życie było wybitnie ciekawe. Najpierw była I wojna światowa, potem brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, podczas II wojny światowej został aresztowany, dostał się do więzienia NKWD na Łubiance, kiedy został uwolniony, wyprowadził ze Związku Radzieckiego ponad sto tysięcy żołnierzy. Utworzył II Korpus Polski, z którym walczył m.in. pod Monte Cassino.
– Często podkreśla Pani, że w Waszym domu czuć było ducha patriotyzmu. Co to dla Pani znaczy?
– To po prostu miłość do kraju. Prawdziwym patriotą był mój ojciec, który oddałby wszystko za Polskę. Nasz dom rzeczywiście był patriotyczny, ale zdałam sobie z tego sprawę, jak zaczęłam przyjeżdżać do kraju. Wszystko było tu znajome: jedzenie, kolędy, różne święta.
– Czy według Pani łatwiej być patriotą w czasie wojny i zagrożenia, czy w czasie pokoju?
– W czasie wojny ludzie bardziej trzymają się razem. Znikają dawne kłótnie, tworzy się wspólnota. To przemawiałoby za czasem zagrożenia, ale z drugiej strony – widzę ogromne zainteresowanie tematyką historyczną u młodych ludzi, a nawet dzieci. Odwiedzam szkoły podstawowe , opowiadam, kim jestem, kim był mój ojciec, co się działo pod Monte Cassino. Podczas takich spotkań zawsze jest przedstawienie, wiersze, piosenki. W najmłodszym pokoleniu odbudowuje się patriotyzm, który był zniszczony przez komunizm. Mam żal do komunistów, że mój tata został pozbawiony obywatelstwa polskiego w 1946 roku. To było bardzo niesprawiedliwe, bo on i jego żołnierze oddaliby wszystko za sprawy ojczyzny. Ale jestem osobą wierząca i czuję, że ojciec się cieszy, że tu jestem i że wypełniam misję mówienia o nim. Mimo wielu zajęć, uważam, że mam cudowne życie.
– Wciąż w podróży… USA, Wielka Brytania, Włochy, Polska – to plan tylko na grudzień…
– I bardzo mi się to podoba! Jestem osobą niezwykle towarzyską. Lubię poznawać nowych ludzi, lubię latać samolotami, lubię zmiany. Czuję, że jestem osobą „międzynarodową”. Ale oczywiście przy tym wszystkim dobrze jest mieć swoje miejsce. Jak wracam do Stanów Zjednoczonych, to jestem szczęśliwa w moim domu. Jednak muszę przyznać, że gdy przyjeżdżam do Warszawy, to też wypełnia mnie szczęście. Dobrze czuję się w Europie. Mam tu wielu przyjaciół – cieszę się, że mogę wyskoczyć w odwiedziny do nich do Rzymu czy Londynu. Natomiast w Polsce jestem wszędzie fantastycznie przyjmowana. Czuję ogromny szacunek do mojego ojca. Dzięki kampanii w ramach wyborów parlamentarnych, kiedy startowałam do Senatu, ludzie poznają mnie na ulicy – zaczepiają, chcą choć chwilę porozmawiać. W Ameryce oczywiście też mam przyjaciół, ale życie towarzyskie nie jest takie samo… dlatego lubię wracać do Polski.
– Jak dziś patrzy Pani na nasz kraj?
– Dla mnie Polska jest bardzo fajna. Uwielbiam tutaj przebywać, mam dużo znajomych. Wiem, że fakt, iż jestem córką generała Andersa, wiele mi ułatwia i dzięki temu dostaję mnóstwo zaproszeń na różne wydarzenia.
– Pani kalendarz jest wypełniony po brzegi: spotkania, wystawy, patriotyczne msze święte, koncerty, prelekcje w szkołach…
– I do tego promocja mojej książki „Córka generała i piosenkarki”. Rzeczywiście, moje życie jest bardzo urozmaicone.
– Jedną z wielu Pani aktywności jest prowadzenie Fundacji im. Generała Władysława Andersa.
– Celem Fundacji jest pomoc Polonii i Polakom na Wschodzie, sama idea powstała trzy lata temu w Uzbekistanie, kiedy uczestniczyłam w spotkaniu z polską młodzieżą. Pomyślałam wtedy, że ci młodzi ludzie nie mają żadnej przyszłości i że warto byłoby im pomóc. Z pomocą ówczesnego pana ambasadora udało się tę młodzież sprowadzić do Polski. Chcemy działać dalej, zapraszać ich do ojczyzny, żeby mogli się uczyć. Ważne jest to, że posiadają karty Polaka, a dwie osoby nawet obywatelstwo polskie. Pojawił się pomysł, by – można powiedzieć w przenośni – budować nową Polskę. Działam też poza Fundacją – stworzyliśmy niedawno Konfederację Kresowian. Tym razem nie chodzi o to, by sprowadzać tych ludzi do kraju, ale by utrzymywać z nimi kontakty, wspierać polską kulturę i język. Angażuję się w wiele inicjatyw, czuję, że mam w życiu jeszcze bardzo dużo do zrobienia.
„Pielgrzym” 2016, nr 1 (681), s. 26-28