Najlepiej czują się w pokrytej śniegiem, mroźnej bezkresnej przestrzeni, pędząc ku wolności i przygodzie. Wtedy nic się wokół nie liczy. Jest tylko maszer prowadzący psi zaprzęg i jego czworonogi. Taka jazda to jak podróż w czasie do wieków, gdy żyliśmy w zgodzie z naturą, a pies czy wilk był naszym towarzyszem i bratem.
Czterdzieści par ciekawskich oczu przygląda mi się uważnie, choć zdążyłam ledwie przekroczyć próg „Kaszubskiej Alaski”. W psich kojcach wyraźne poruszenie.
– Te zwierzęta są pełne energii, mają żywy temperament, chcą biegać, być użyteczne, mieć zorganizowany czas. Lubią, kiedy coś się wokół nich dzieje. One przygodę mają we krwi. Ruch i gwar na posesji uznają za zwiastun zaprzęgania do sanek i wyruszenia w drogę – wyjaśnia Maciej Słomiński, prowadząc do przestronnego tipi.
Na dworze kilkustopniowy mróz, a w płóciennym namiocie czuć przyjemne ciepło rozchodzące się od paleniska. Płomienie tańczą radośnie otulając dorzucane do ognia kawałki sosnowego drewna. Iskry strzelają wysoko w górę, by zaraz potem zgasnąć. W powietrzu unosi się słodki zapach duszonej cebuli i ziół. Zdaje się, że w kuchni powstaje maszerski posiłek. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do rozmowy o psich zaprzęgach.
Zaczęło się od wilka Alaska przy obwodnicy W krainie lodu
Na dalekiej Północy – to oczywiste, w górskich ostępach – czemu nie, ale psie zaprzęgi na Kaszubach? Tymczasem ta dyscyplina sportu, oficjalnie zarejestrowana przez Ministerstwo Sportu i Turystyki, zdobywa w regionie coraz większą popularność. I nie chodzi tylko o profesjonalistów zrzeszonych w klubach i biorących udział w zawodach na całym świecie, ale o ludzi, którzy po prostu kochają psy, ruch i przyrodę.
– W tym roku mija 20 lat odkąd zajmuję się psimi zaprzęgami – mówi Maciej Słomiński. – Ta przygoda rozpoczęła się od… wilka. Jako pracownik ogrodu zoologicznego zajmowałem się wilkami, które z różnych powodów były odrzucane przez matkę. Nie przeżyłyby bez pomocy człowieka. Ukochanym Maksem opiekowałem się od piątego dnia jego życia. Choć oficjalnie był własnością oliwskiego zoo, towarzyszył mi jak najwierniejszy pies. Po stracie przyjaciela kupiłem suczkę rasy siberian husky, o imieniu Dżela. Potem dołączyły do niej kolejne psiaki. I tak oto, jak mówiono w środowisku „wilkolubów”, „zszedłem na psy”. Dziś mam ich czterdzieści. Husky to psy pierwotne – zupełnie nieagresywne w stosunku do ludzi, ufne. Mają bardzo silny instynkt stadny, zachowaniem przypominają wilki. To pozostałość po trybie życia przodków – tłumaczy mój rozmówca. – Są jak ogień, przy którym można się ogrzać, ale jeśli wymknie się spod kontroli, nie da się go ogarnąć. Dlatego należy je szkolić, wychowywać.
Oficjalnie uznaje się, że do sanek najlepiej nadają się psy ras północnych, więc oprócz husky także alaskan malamut, pies grenlandzki czy samojed.
Maciejowi Słomińskiemu, instruktorowi psich zaprzęgów i certyfikowanemu trenerowi, zdobyte doświadczenia pozwoliły stworzyć wzorcowy kenel dla psów zaprzęgowych na Kaszubach w miejscowości Leźno koło Gdańska. Zorganizował tam również atrakcję turystyczną o nazwie „Kaszubska Alaska”, która funkcjonuje od pięciu lat.
– To miejsce skupia pasjonatów przygody, miłośników przyrody i podróży. „Kaszubska Alaska” oferuje klimatyczne imprezy plenerowe dla dzieci i dorosłych. W przypadku naszych najmłodszych gości działalność skupia się na organizowaniu atrakcji z udziałem specjalnie dobranych, łagodnych, przygotowanych do pracy z dziećmi zwierząt. Aktywnym dorosłym proponujemy imprezy o charakterze sportowo-rekreacyjnym oraz profesjonalne wycieczki i wyprawy psimi zaprzęgami – wymienia Maciej Słomiński. – W ubiegłym roku zainwestowaliśmy w sprzęt i psiaki, dzięki czemu jesteśmy w stanie obsłużyć również większe grupy. Choć zima w Polsce to sezon krótki i niepewny, „Kaszubska Alaska” tętni życiem przez cały rok. W warunkach bezśnieżnych psy zaprzęga się do lekkiego wózka i… naprzód.
Można i tak, choć nie da się ukryć, że za śniegiem tęsknią i maszerzy, i ich psy.
Nie mogę wyjść z podziwu. Co takiego ciągnie ludzi na czterdziestostopniowy mróz, spanie na tafli lodu, znoszenie niewygód i trudów takiej podróży?
– Nie chodzi tu o wyczyny sportowe czy też bicie rekordów w postaci czasu czy długości pokonanej trasy. Liczy się przygoda, poczucie wolności i bezgraniczna śnieżna przestrzeń, w której nikt nikomu nie wadzi. W takich warunkach psy czują się najlepiej. Surowy polarny klimat, biała kołdra śnieżnego puchu pokrywającego wszystko wokół, sanki i kolejny odcinek drogi do przebycia – to ich żywioł – słyszę w odpowiedzi.
W takiej wyprawie organizowanej przez Macieja Słomińskiego może wziąć udział, kto tylko zechce, kto czuje głód przygody, dysponuje czasem i komu pozwala zdrowie. Tu nie ma znaczenia doświadczenie, kondycja fizyczna ani płeć. Zwykle uczestnicy zmieniają się po tygodniu, biorąc udział w jednym z etapów podróży. Chętnych dotąd nie brakowało, choć to przecież nie wypoczynek, ale zmaganie się z własnymi słabościami i tak naprawdę ciężka praca, bo podczas wypraw uczestnicy solidarnie dzielą się obowiązkami, takimi jak: karmienie psów, budowanie obozu, topienie śniegu, by uzyskać z niego wodę, przygotowywanie posiłków. Takiej oferty nie posiada żadne biuro podróży.
– Obecnie przygotowujemy się do kolejnej wyprawy do Laponii. Wyruszamy na Północ na początku marca – mój rozmówca zaciera ręce z zadowolenia. – Ale co tu dużo mówić, może pokażę film – proponuje. – To krótki zapis z naszej ubiegłorocznej wyprawy.
Oglądam i wszystko już rozumiem.
Anna Gniewkowska-Gracz
„Pielgrzym” 2016, nr 3 (683), s. 20-22