Duże podróże – rozmowa z Aleksandrą Bogusławską

Wakacje dobiegły końca. Wymarzona podróż już za nami. Przyszedł wrzesień, a wraz z nim proza życia i tęsknota za tym, co minione. Ale, ale… nie wszystko stracone. Bo w podróży można być cały rok, wcale nie rezygnując przy tym z pracy. Wakacje na okrągło? Brzmi podejrzanie? Aleksandra Bogusławska, autorka inspirującego bloga Duże Podróże, udowadnia, że to możliwe. Już dwa lata żyje na walizkach, pracując zdalnie i spełniając swoje podróżnicze marzenia. O to, jak jej się to udaje, pyta Maja Przeperska.

REKLAMA


– Pierwsze pytanie, które powinno paść w tej rozmowie, by rozwiać wszelkie wątpliwości, jest następujące: czy aby nie wygrałaś w totolotka lub nie odziedziczyłaś niebotycznej fortuny po dalekim krewnym?
– Bardzo bym chciała, żeby tak było, ale niestety, nic nigdy nie wygrałam, nie mam żadnych bogatych krewnych ani nawet znajomych… Jestem całkiem dumna z tego, że wszystko osiągnęłam sama, poukładałam sobie życie na swój sposób, doszłam do dzisiejszego dnia bez pomocy „losu”. Mam pracę, którą lubię, otaczam się ludźmi, których kocham, i podróżuję, ile chcę – nic więcej nie jest mi potrzebne.
Dwa lata spędziłam w podróży, pracując zdalnie. Bardzo często zmieniałam miejsce zamieszkania, wydaje mi się, że zobaczyłam całkiem spory kawałek świata, jednocześnie cały czas pracując. Nie chciałabym, żeby moje życie potoczyło się w jakikolwiek inny sposób. Aktualnie czuję się na tyle spełniona, że wygraną w totolotka pewnie bym przeznaczyła na cele charytatywne. Gdybym oczywiście grała w lotka, bo nie gram (śmiech).

– Kto z nas nie marzy o takim życiu… Jesteś idealnym przykładem tego, że na marzeniach nie powinno się kończyć, warto też działać.
– A najlepiej nie zastanawiać się zbyt długo nad spełnianiem marzeń! Głowa tylko mnoży problemy, jakie mogą się pojawić, dlatego czasem lepiej posłuchać tylko serca. Na swoim własnym przykładzie mogę powiedzieć, że się da, że świat nie jest straszny, a ludzie wyciągają pomocną rękę w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Poza tym podróże nie są tak drogie, jak kiedyś, i wbrew temu, co mówią media – są dużo bezpieczniejsze.

– Takie „beztroskie” podróżowanie po świecie jest więc możliwe dla każdego? Czy może trochę mydlisz nam oczy?
– Bardzo staram się nie mydlić oczu czytelnikom Dużych Podróży i wprost pisać, jak wygląda moje życie, co mnie frustruje czy stresuje.
Z drugiej strony – te mniej optymistyczne teksty wcale nie są aż tak chętnie czytane, ludzie wolą otrzymać dawkę motywacji. Zresztą sama czuję, że na aktualne życie musiałam bardzo długo pracować, trzeba było wymyślić sobie zajęcie, które mogłabym wykonywać zdalnie, potem pracować na swoją renomę, szukać stałych zleceń. Układałam to wszystko około trzech lat. I było warto.
Trzeba podkreślić, że podróże nie zawsze są ciągłą beztroską, chociażby samo przemieszczanie się może być stresujące: długie loty, opóźnienia, formalności, dotarcie do mieszkania, wymiana pieniędzy – jest sporo rzeczy, o których trzeba pamiętać. Na pewno bardzo pomaga mi to, że jeżdżę z mężem, choć mam też sporo znajomych, którzy podróżują sami i świetnie sobie radzą.

– Czy był więc taki moment, że musiałaś położyć wszystko na jedną kartę?
– Nie odbieram tego w ten sposób. Dla mnie podróże, zmiany i przede wszystkim podążanie własną ścieżką kariery są ogromną przyjemnością i od wielu lat priorytetem w moim życiu. Trudny był pierwszy wyjazd. Zwyczajnie się go bałam, nie wiedziałam, jak sobie poradzę, jaka będzie reakcja rodziny i znajomych, co będzie, gdy mi się po prostu nie spodoba albo jeśli coś mi się stanie… Te wszystkie lęki okazały się dużo mniej straszne w rzeczywistości. Z każdej sytuacji da się wybrnąć, wszystko da się poukładać.

– Na swoim blogu piszesz, że w ostatnim roku spędziłaś aż 320 dni w podróży! Gdy ktoś zapyta: „Jak minął dzień?”, nie możesz odpowiedzieć: „Dzień jak co dzień”. Jak wygląda życie w ciągłej podróży od kuchni?
– Jestem fotografem, retuszerem, piszę teksty podróżnicze i prowadzę bloga – czyli łączę i balansuję kilka zajęć jednocześnie. Pracuję, jak każdy, 8 godzin dziennie. I nie ma zmiłuj – siedzę wtedy przy biurku. Tak samo pracuje mój mąż, który ze mną podróżuje. Musimy więc mieć, mówiąc kolokwialnie, codziennie te godziny wysiedziane i wypracowane. Dlatego wynajmujemy zazwyczaj całe mieszkania przez system Airbnb, ponieważ potrzebujemy biurka do pracy i spokoju, takie życie w hotelu jest bardzo męczące. Oprócz tego jesteśmy w podróży! Po pracy nie idziemy na kanapę przed przysłowiowy telewizor, tylko wychodzimy zwiedzać miasto: Barcelonę, Paryż, Amsterdam, Kioto, Seul… Oczywiście czasem boli, że mamy plażę za oknem, a musimy patrzeć w ekran komputera, ale właśnie w ten sposób udaje nam się łączyć pracę zarobkową z podróżą.

– Który kraj stał się Twoim tymczasowym domem jako pierwszy?
– Pierwsza była Portugalia! A dokładniej Lizbona, mieszkałam tam przez pięć miesięcy. Wybór był bardzo spontaniczny, po prostu powiedziałam mężowi: „Hej, podobało mi się w Porto, może przeprowadzimy się do Lizbony?”, i się zgodził. Ten pierwszy pobyt był pełen wzlotów i upadków, ale absolutnie nie żałuję tej decyzji!

– Kiedy ktoś prosi o adres do korespondencji, to co słyszy?
– Wtedy zazwyczaj słyszy mój adres mailowy (śmiech). Na początku mieszkałam dość długo w jednym miejscu: pięć miesięcy w Lizbonie, trzy miesiące w Amsterdamie, tyle samo na Teneryfie, miesiąc w Kioto… Czasem tempo podróży wzrasta i jestem w danym miejscu tylko przez kilka dni, niestety jest to strasznie męczące, bo naturalne jest, że chcę jak najwięcej zobaczyć, a jednocześnie trzeba pracować… Tak czy inaczej – w ciągu dwóch lat udało mi się mieszkać w dwudziestu państwach.
Staram się, aby dokonywanie wyboru co do kierunku podróży było sprawne i bezbolesne. Zazwyczaj siadamy z mężem raz na pół roku i ustalamy, co dalej. Jak na osoby, które stale podróżują, dziwny może wydawać się fakt, że nie cierpimy planowania wyjazdów, kupowania biletów, szukania mieszkań. Tego typu formalności nie sprawiają nam kompletnie przyjemności, więc decyzje podejmujemy bardzo szybko i wszystko załatwiamy w kilka dni. Dzięki temu wychodzi nam to bardzo spontanicznie. Właściwie większość decyzji podróżniczych wygląda tak, że któreś z nas pyta: „Hej, a może Włochy?”, i od razu kupujemy bilet.

– Czy jest miejsce, w którym czujesz się najlepiej?
– Kilka miesięcy temu przewiozłam wszystko z Polski do Edynburga i na pewno zostanę tu jeszcze na długo, bo bardzo podoba mi się to miasto. Jest spokojne, rozluźnione, przyjazne. Szkocja przesiąknięta jest historią, oferuje niesamowite widoki i wcale nie tak zimno, jak wszystkim się wydaje. W tym momencie mogę ją nazwać moim prawdziwym domem.
Jednak najbardziej na świecie chciałabym mieszkać w Kioto, na razie mąż mi nie pozwala, chociaż sam kocha Japonię. Twierdzi, że będzie nam tam zbyt trudno bez znajomości języka, dlatego właśnie zaczęłam się uczyć japońskiego…

– No właśnie – co z barierami: językowymi, kulturowymi? Jak dużo czasu zabiera Ci zadomowienie się w nowym miejscu?
– Mam świadomość, że w nowym miejscu i kulturze trzeba mieszkać dłużej niż kilka miesięcy, aby się tam naprawdę zadomowić. Staram się czytać jak najwięcej o historii i kulturze danego miejsca, żeby możliwie najlepiej zrozumieć mieszkańców. Moją główną zasadą jest szacunek i otwartość na innych ludzi. Staram się obserwować zachowania mieszkańców danego kraju i maksymalnie się do nich dostosowywać. Na przykład w Japonii mówiłam dużo ciszej niż w Europie (przyjęte jest tam ciche mówienie w miejscach publicznych), w Korei zdejmowałam buty przy wejściu do restauracji, w Chinach nie pokazywałam na nikogo pałeczkami. Jak na razie udało mi się nie popełnić jeszcze żadnej koszmarnej gafy, wręcz przeciwnie: nawiązałam wiele nowych znajomości.
Co do barier językowych to mówię płynnie po angielsku i znam kilka innych języków, dlatego z tym też nie mam problemu. A może się już po prostu przyzwyczaiłam do tego, że mnie nikt nie rozumie?

– Jak więc wyglądają pierwsze dni w nowym domu? W każdym miejscu masz rzeczy, które zawsze są z Tobą, czy przeciwnie – nie przywiązujesz do tego wagi?
– Mam jedną walizkę, w której trzymam cały swój „dobytek”, i po prostu wożę ją po świecie, bo między wyjazdami nie wracam do Polski. Oczywiście do walizki nie mieści się zbyt dużo – dlatego nauczyłam się być minimalistką – i gdy kupuję coś nowego, muszę się pozbyć czegoś starego. Nieco mi to oczywiście przeszkadza, bo nie mam eleganckich ubrań czy szpilek, ale coś za coś.
Natomiast pierwszego dnia w nowym miejscu przede wszystkim organizuję sobie miejsce do pracy, to jest najważniejsze. Zawsze mam przy sobie komputer i aparat, mogłabym stracić wszystko inne, ale jeśli je mam – mogę pracować.

– A czy masz czas, by powracać w miejsca, w których Twoje serce szybciej zabiło?
– Chyba najczęściej wracam do Amsterdamu, mam w tym mieście sporo „swoich” kawiarni, knajpek, sklepów i ławeczek, do których regularnie mam ochotę powracać. Wiem, że to miejsce niektórym źle się kojarzy, mi jednak udało się je poznać ze świetnej perspektywy i dla mnie na zawsze pozostanie ono taką „dużą wioską”.
Dużo czasu spędziłam też w Portugalii i na pewno jeszcze wiele razy tam pojadę. Ten kraj ma to do siebie, że wystarczy jeden pobyt i się przepada, trzeba tam regularnie jeździć. W Portugalii jest coś takiego, co przyciąga niczym magnes.
Moim największym marzeniem jest jednak powrót do Azji, przede wszystkim do Japonii. W Kioto zostawiłam kawałek swojego serca. To moje miejsce.

– Przyznajesz jednak, że zanim wyjechaliście z mężem dwa lata temu z Krakowa, Twoje życie wyglądało zupełnie inaczej, prawie nic Ci się nie chciało. Skąd więc tak śmiały pomysł na zmianę?
– To ciekawe słyszeć, że mój styl życia jest śmiały. Sama jestem introwertyczką i uważam się za bardzo nieśmiałą, wstydliwą wręcz osobę. Zawsze jednak lubiłam podróżować, aż mi trudno jest usiedzieć, gdy myślę o tych miejscach, które mam jeszcze do odkrycia, a także o tych, w których już byłam. Od wielu lat chęć podróży napędzała moje życie. Dlatego gdy tylko pojawiła się możliwość pracowania i podróżowania, powiedziałam: „Jedziemy”.
W czasie tych podróży nauczyłam się wielu rzeczy: zaufania do siebie i ludzi, szacunku dla każdego – niezależnie od kultury, religii i miejsca zamieszkania, zdecydowania podczas podejmowania życiowych wyborów. Jestem bardzo wdzięczna za taką możliwość i niesamowicie z tego powodu szczęśliwa.

– Dziś już chyba możesz powiedzieć, co lubisz najbardziej w podróżowaniu?
– Jest mi chyba łatwiej powiedzieć, czego nie lubię w podróżowaniu: latania samolotem i pakowania (śmiech). Wszystko inne uwielbiam. Cudownie jest poznawać nowych ludzi, czuję, że przy każdej nowej znajomości zmienia mi się spojrzenie na świat. Jestem strasznie ciekawa nowych kuchni i smaków, ciągle mnie coś zaskakuje w zwyczajach. Generalnie każda podróż jest dla mnie czymś wspaniałym i chyba nigdy mi się to nie znudzi.

– Już wiesz, jak długo jeszcze będzie trwać Twoja niekończąca się podróż?
– Moim stałym domem jest teraz Szkocja, chociaż dalej staram się podróżować jak najczęściej. Każdemu, kogo spotkam, polecam mieszkanie w innym kraju – chociaż przez jakiś czas. Właśnie mieszkanie, nie – zwiedzanie, nie „zaliczanie” zabytków, tylko ułożenie swoich rzeczy na półce mieszkania i powiedzenie: „To jest teraz mój dom”. W ułamku sekundy wywraca się spojrzenie na cały świat. Wywraca się spojrzenie na siebie. Wywraca się spojrzenie na innych. Wiele osób podróżuje do Indii czy Afryki „w poszukiwaniu siebie”, ale ja uważam, że wcale nie trzeba jechać daleko, by zmienić swoje życie. Wystarczy otworzyć umysł i serce na innych ludzi.


„Pielgrzym” 2017, nr 19 (725), s. 26-30

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *