Potęga marzeń – rozmowa z Paulą Anną Gierak

Dwudziestodwuletnia dziewczyna zapragnęła poznać Afrykę. Kupiła bilet przez Internet i poleciała do Nairobi, na przekór przestrzegającym ją bliskim, bez doświadczenia, goniąc za marzeniami. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak bardzo ta decyzja zmieni jej życie. O wyprawie do serca Czarnego Lądu i podróży w głąb siebie napisała książkę „Kenia – hakuna kurudi”. Paula Anna Gierak o życiu w Kenii opowiada w rozmowie z Anną Gniewkowską-Gracz.

REKLAMA


– Jakie to uczucie znaleźć się w dalekim kraju, wśród obcych ludzi, w innej kulturze, w dodatku całkiem sama?
– Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony to właśnie tego chciałam, spełniałam swoje marzenie, dlatego byłam bardzo szczęśliwa i podek­scytowana, a z drugiej była to niekończąca się walka, która niejednokrotnie wyciskała ze mnie łzy. Podchodziłam do tej podróży z dużą pokorą, wiedziałam, że jestem żółtodziobem w podróżowaniu na własną rękę, a Afryka – w moim przypadku Kenia – stanowi wyzwanie nawet dla bardziej doświadczonych podróżników. Na początku wyprawy byłam bardzo zestresowana, chociaż nie wiem, czy to właściwe określenie. Może bardziej oszołomiona… W kółko sprawdzałam, czy wciąż mam przy sobie paszport i pieniądze, bardzo pilnowałam, żeby się nie zgubić lub żeby w drodze nie zastał mnie zmrok. Z czasem jednak czułam się coraz swobodniej, aż wreszcie w ogóle przestałam się czymkolwiek przejmować.

– Dlaczego to właśnie Kenia tak Ciebie zafascynowała?
– Fascynacja Kenią przyszła dopiero po podróży. Nie miałam wcześniej konkretnego planu, żeby akurat tam się wybrać. Pierwotnym celem wyprawy była Namibia, później Botswana, gdzieś w międzyczasie po głowie chodził mi także Mozambik i RPA, aż w końcu, zupełnie przypadkiem, padło na Kenię. Chyba już nie było czasu dłużej się zastanawiać…
To, co urzekło mnie najbardziej, to kenijska różnorodność. I nie mam tu na myśli tylko krajobrazów, które potrafią diametralnie się zmieniać w miarę pokonywania kolejnych kilometrów, ale także zróżnicowanie plemienne, językowe, religijne, mieszankę czasów kolonialnych z nowoczesnością. To wszystko tak przyciąga, że nie sposób do Kenii nie wracać.

– Afryka, chociaż już nie tak dzika, jak za czasów Fiedlera, wciąż stanowi wyzwanie dla tych, którzy udają się na ten kontynent. Co było dla Ciebie najtrudniejsze podczas wyprawy na Czarny Ląd?

– Najwięcej trudności przysparzał mi mój kolor skóry i to, że byłam sama, co budziło bardzo duże zainteresowanie, niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu. Niestety biały człowiek na Czarnym Lądzie jest traktowany jak chodząca góra złota. Tłumaczenia takie jak moje, że jestem studentką, która cały rok pracowała i odkładała na wyjazd i że tak naprawdę nie mam zbyt dużo pieniędzy, robiły jeszcze ze mnie kłamczuchę. Przeciętny Kenijczyk ma swoje głęboko zakorzenione poglądy na temat białych ludzi.
Ogromny problem stanowi również korupcja, ponieważ nic nie da się załatwić bez dawania pieniędzy pod przysłowiowym stołem, ale dla mnie stawka oczywiście zawsze była wyższa. W trakcie podróży to bardzo irytuje.

– Dzięki wyprawie do Kenii nie tylko spełniłaś swoje marzenie, ale zyskałaś znacznie więcej…
– Korzyści z tej podróży było wiele, jeszcze więcej z późniejszych powrotów i pobytów w Kenii. Poznałam siebie i swoje możliwości, wiele się nauczyłam. Wróciłam do Polski z zupełnie innym postrzeganiem świata. Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że nic lepszego nie mogło mi się przytrafić, i z niecierpliwością czekam na kolejne wyzwania, bo to wciąż dopiero początek… Przynajmniej taką mam nadzieję.

– Jak ta wyprawa wpłynęła na Twoją przyszłość?
– Myślę, że to się jeszcze okaże, ale na pewno był to katalizator do dużych zmian w moim życiu. Póki co wszystko idzie swoim lekko ślimaczym tempem, ponieważ po szalonym pomyśle o zamieszkaniu w Kenii na nowo muszę porządkować życie, żeby dalej móc kontynuować swoją podróżniczą przygodę, ale nie tylko.

– Podjęłaś próbę osiedlenia się w Kenii. Co poszło nie tak?
– W Kenii już nie mieszkam, ale nie dlatego, że przestał mi się podobać ten pomysł. Korupcja, która podczas podróży mnie irytowała, w życiu codziennym nie pozwalała normalnie funkcjonować. Za wszystko trzeba było płacić. Dochodziło nawet do tak paradoksalnych sytuacji, że zerknięcie na moje CV wymagało odpowiedniej zapłaty lub też znajomości, a ja nie byłam do tego przygotowana. Pojechałam do Kenii od razu po studiach, zaraz potem ruszyłam w podróż po Afryce Wschodniej, a dopiero później zaczęłam się martwić, a zmartwień przybywało z tygodnia na tydzień, z czasem nawet z dnia na dzień. Razem z Jacobem podjęliśmy kolejną trudną decyzję, żebym wróciła do Polski, ale liczymy na szczęśliwy finał.

– Kim jest Jacob?
– Jacobowi poświęciłam jeden rozdział książki, zatytułowany jego imieniem, a na koniec wyjaśniłam, że jest obecnie moim narzeczonym, którego poznałam podczas podróży w Kenii.

– Nieczęsto się zdarza, aby biała dziewczyna decydowała się osiąść na Czarnym Lądzie. Tendencja jest odwrotna. To raczej rdzenni mieszkańcy Afryki chętnie zamieszkaliby w Europie.
– Nie jest prawdą, że Kenijczycy czy ogólnie Afrykanie chętnie przenieśliby się do Europy. Panuje tam złudne przekonanie, że w Europie wszyscy mają dużo pieniędzy, a oni bardzo chcieliby podnieść standard życia, posyłać dzieci do dobrych szkół itd. Gdyby Kenijczykom ich kraj dawał takie możliwości, nikt by tam nie chciał słyszeć o wyjeździe do Europy, bo dla nich Afryka jest najpiękniejsza i najwspanialsza.
Ludzie zawsze przemieszczali się ze względów ekonomicznych… Ja postąpiłam odwrotnie, ale liczyłam na zbyt wiele i może nie dopisało mi szczęście. Gdyby nie brak pracy i tego następstwa, bardzo chętnie bym tam została.

– Jak radziłaś sobie, mieszkając w Kenii? Czy zostałaś zaakceptowana przez lokalną społeczność?
– Bardzo dobrze radziłam sobie w warunkach, w których przyszło mi żyć – prałam w ręku stosy ubrań razem z siostrami Jacoba, wspólnie gotowałyśmy, nosiłam wodę i zajmowałam się dziećmi. Często także gościliśmy osoby podróżujące po Kenii, więc nasza lepianka nigdy nie była smutna i opustoszała. Z lokalną społecznością bywało różnie – jedni traktowali mnie jak „swoją”, a inni próbowali uprzykrzać życie, tyle że więcej było z tego śmiechu niż kłopotu.

– Przyznam, że kiedy przeczytałam Twoją książkę, żałowałam, że się skończyła. Myślisz o tym, by „Kenia – hakuna kurudi” miała swój dalszy ciąg?
– Tego jeszcze nie wiem… Nie chciałabym napisać kolejnej „Białej Masajki”, w moim przypadku „Białej Luo”, więc opis mojego życia w Kenii raczej bym wykluczyła. Ale kolejne podróżn­icze przygody związane z Afryką i nie tylko, a także wkroczenie na bardziej poważne tematy są w moich planach, tylko nie wiem, jak bardzo odległych.

– Potrafisz już ugotować ugali?
– Potrafię – to byłoby za dużo powiedziane, ale wiem, jak ugotować ugali. Wbrew pozorom to nie jest taka prosta sprawa, a mamy do czynienia tylko z dwoma składnikami! Podczas gotowania wszystko ma znaczenie – ile i jak szybko dodaje się mąkę, sposób mieszania czy kontrolowanie ognia.

– Dlaczego ta potrawa jest tak ważna dla Kenijczyków?
– Po pierwsze ze względu na zawartość węglowodanów, które dostarczają energii, a ugali jest najtańsze i najprostsze (dla Kenijczyków) do przygotowania.
Ogólnie ta sama masa występuje również w innych krajach afrykańskich, tylko pod innymi nazwami i robiona jest z różnych rodzajów mąki. Wszędzie jednak chodzi o to samo – aby dostarczyć organizmowi energii w najtańszy możliwy sposób. Ale niech nie będzie to mylące, ponieważ nawet zamożni Kenijczycy sięgają po ugali, wielu z nich nie wyobraża sobie bez niego dnia!

– Próbowałaś przekonać swoich kenijskich przyjaciół do polskiej kuchni?
– Podczas pobytu w Kenii starałam się umiejętnie przemycać polskie potrawy, łatwe do przygotowania na tamtejsze warunki. Prawdziwą furorę, szczególnie wśród dzieci, zrobiły kopytka.


„Pielgrzym” 2016, nr 17 (697), s. 26-28

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *