Świta. Poranek wita mnie ptasim koncertem. Odgłosy natury są tak intensywne, że słychać je pomimo zamkniętych okien. Podnoszę się z łóżka, żeby uchylić jedno z nich, do pokoju wpada pachnące leśne powietrze. Nic dziwnego – jestem w Borach Tucholskich, a tutaj włada potężny, nieujarzmiony las.
Zatrzymałam się w Bielskiej Strudze, w szachulcowym domu zaadaptowanym na pensjonat. Jego historia sięga XIX wieku – to właśnie wtedy zamieszkiwał w nim zarządca budowanych nieopodal kanałów. Dom stoi na polanie, w samym sercu lasu. W nocy nie widać tutaj nic, za to pachnie żywicą i słychać świerszcze. A jeśli dobrze się wsłuchać, to i szum wody – nieopodal swoje źródło ma rzeka Stążka. Rzuca się tu w oczy potęga natury. Bory Tucholskie tworzą prawdziwe ostępy, niemające przed zamieszkującymi je zwierzętami żadnych tajemnic. Czasami ma się wrażenie, że człowiek jest tutaj tylko gościem.
Po zaczerpnięciu świeżego powietrza zabieram się za śniadanie przyniesione przez gospodarza w wiklinowym koszu. Mam po nim wystarczająco dużo sił na zwiedzanie okolicy tak, jak to sobie zaplanowałam, czyli rowerem. Bory Tucholskie to wprost wymarzone miejsce dla amatorów dwóch kółek – ścieżki rowerowe są tutaj bardzo zróżnicowane – przebiegają wzdłuż kanałów, okalają lustra dzikich jezior, wiją się pomiędzy rzekami. Mają jednak jeden wspólny mianownik, a jest nim wszechobecny las – ciężko wyobrazić sobie lepsze warunki na wyprawę rowerową w otoczeniu natury. Trasy są tu świetnie oznakowane. Pierwszego dnia decyduję się przejechać Szlak Trzech Akweduktów, wytyczony w 2013 roku jako część projektu Borowiackie Szlaki, a poprowadzony wzdłuż Małego i Wielkiego Kanału Brdy. Jego całkowita długość wynosi niespełna 30 km i poza kilkoma piaszczystymi odcinkami jest on bardzo przyjazny rowerowemu turyście. Główną atrakcją szlaku są akwedukty, przy których robię sobie krótkie przerwy na posiłki. Na trasie znajduje się także Rezerwat Przyrody Jeziorka Kozie, pełen bagien i torfowisk – stąpajmy ostrożnie! Pogoda dopisuje, a ja na koniec wycieczki odczuwam pozytywne zmęczenie – to był dobrze i aktywnie spędzony dzień.
Las gdzieniegdzie rozstępuje się, tworząc przestrzeń dla niedużych miasteczek i wsi. Jednym z takich miejsc jest Cekcyn. Trafiłam tam przypadkowo, okrążając na rowerze okolice Bielskiej Strugi. Teoretycznie nie wyróżnia się niczym szczególnym – ot, domy, kilka sklepów, kościół. Uderza mnie jednak panujący tu brak pośpiechu. W niedużym markecie, do którego weszłam po coś do jedzenia, oprócz mnie był tylko jeden klient, jednak nim doczekałam się dojścia do kasy, minęło dobrych kilka minut. Zakupy to pretekst do spotkań i rozmów – tu nie ma anonimowości. Dobra lekcja dla mieszczucha. W centrum Cekcyna znajduje się dziewiętnastowieczny kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Strzelista, neogotycka architektura budowli kontrastuje z otaczającą ją niską zabudową. W przykościelnym ogrodzie zauważam dwie kobiety. Pracują, milcząc. Widzą, że chciałabym wejść do środka świątyni, więc wskazują mi ręką drogę. O nic nie pytają, mimo że nie jestem stąd. Uśmiechają się, tak po prostu.
Wracając w stronę Bielskiej Strugi, mijam wieś Stary Sumin. Przebiega tędy południk 18E, o czym informuje mnie tablica z przymocowanym do niej drucianym globusem. Ów południk przecina także Sztokholm i Dubrownik – mieszkańcy mogą czuć się częścią „wielkiego świata”. Jednak w pierwszej kolejności dbają o swoje – kultywują miejscowy folklor i chronią dziedzictwo regionu. Świadczy o tym chociażby miejscowy przystanek autobusowy, pomalowany w ludowe wzory. To właśnie inicjatywa i dobra wola mieszkańców sprawia, że Bory Tucholskie mają swój niepowtarzalny, przyjazny turyście klimat. Taki, do którego chce się wracać.
Małgorzata Motyka, blog www.pokraju.com.pl
„Pielgrzym” 2016, nr 15 (695), s. 32-33