Problemy małżeńskie, trudności w życiu osobistym, niepowodzenia w sferze zawodowej, odrzucenie, poczucie izolacji, kłopoty finansowe, wypalenie, zniechęcenie. Te wymienione, jak i wiele innych życiowych przeciwności powodują, że szukamy pomocy. Gdzie i u kogo ją znajdujemy?
Swego czasu dla niektórych ludzi najszybszą metodą na znalezienie odpowiedzi na nurtujące ich pytania była wizyta u wróżki. „Wróżki” zarabiały całkiem spore pieniądze na ludzkiej naiwności, głupocie, a nawet bólu. Człowiek, któremu świat się walił, sądził, że dzięki takiemu spotkaniu uda się poukładać puzzle życiowej układanki. Wpadał w szpony osoby, która próbowała „grzebać” w jego życiu, rozdrapując rany złości, gniewu i rozpaczy. Niejednokrotnie efektem takiej wizyty były kolejne błędy, akty desperacji, próby samobójcze, a wszystko dlatego, że osoba ta nie dostała pomocy, której tak bardzo potrzebowała. Nie odnalazła ukojenia, które było dla niej najważniejsze.
Ręce, które „leczą”
Bardziej oporni, poszukujący jakiegoś rozwiązania i pomocy w trudnościach, jeszcze nie tak dawno siadali przed ekranem telewizora, by dać się poprowadzić tym, którzy w trakcie hipnotycznych seansów próbowali w spektakularny sposób oszołomić swoją publiczność i przy pomocy ruchów rąk „wyleczyć” swoich widzów. Czy im się to udawało? Jak tłumaczyli, „zależało to od otwartości widza i jego zaangażowania w seans”.
Horoskop wysyłany w wiadomości SMS
Dla tych bardziej leniwych „fachowcy od wszystkiego” przygotowywali naprędce horoskop na dany dzień, ewentualnie na najbliższy tydzień czy też miesiąc. Ludzie, kierując się nim, byli przekonani, że podana im przez astrologów tajna wiedza dotycząca ich przyszłości musi się sprawdzić.
Wróżba na telefon
Kolejnym miejscem, w którym zbierano całkiem owocne żniwa, były specjalne programy telewizyjne poświęcone wyłącznie naciąganiu życiowych desperatów, którzy dzwonili do wróżki siedzącej w studiu, by usłyszeć odpowiedź na nurtujące pytania dotyczące ich trudnej sytuacji życiowej. A wszystko za jedyne… no właśnie, w zależności od długości wróżby rozmowa mogła kosztować ładnych kilkadziesiąt złotych, a nawet kilkaset!
Słów kilka o pseudoterapeutach
Czasy się zmieniają. Wróżki i „leczące ręce” zostają zastąpione przez tak zwanych coachów i specjalistów od tak zwanego lepszego życia. Ludzie noszą w sobie naturalną potrzebę wygadania się komuś, wypłakania się do czyjegoś ramienia, wysłuchania porady kogoś, kto potrafi spojrzeć obiektywnie na ich sytuację życiową.
Coraz więcej czasu spędzamy przed ekranami naszych telefonów, skrolując ścianki mediów społecznościowych, a zatem „mądre głowy” i fachowcy „od wszystkiego” przenoszą się do sieci. Tam doradzają nam, jak żyć, co robić i komu zaufać. Internetowi pseudoterapeuci to niejednokrotnie osoby po różnych wątpliwej jakości kursach i szkoleniach rzekomo nadających im uprawnienia do wykonywania zawodu terapeuty, psychoterapeuty czy też innego rodzaju mentora albo coacha. Swoją działalność prowadzą poprzez konta na portalach społecznościowych. Tam też zrzeszają swoich fanów, którzy w przyszłości staną się ich potencjalnymi klientami. Organizują warsztaty on-line, rozmawiają na czatach, wysyłają wiadomości zachęcające do podjęcia kontaktu, nagrywają bezpłatne webinary, by po czasie złapać króliczka do klatki. Jak w rzeczywistości wygląda ich praca?
Gosia, mężatka od 18 lat, mama dorastających dzieci
Pewnego dnia po powrocie do domu po wyczerpującym dniu w pracy przygotowywałam obiad. Córka, zbuntowana nastolatka, właśnie trzasnęła drzwiami. Mąż, zajęty swoimi sprawami, siedział w pokoju obok z nosem w telefonie i udawał, że nie słyszy mojej kłótni z córką. Syn od kilku dni zamienił z nami może dwa zdania. Był w swoim świecie – gier i kolegów z sieci.
Przygotowując obiad dla mojej „nieobecnej” rodziny, otworzyłam laptopa i włączyłam sobie jakieś nagranie, które wyświetliło się na jednym z portali społecznościowych. Nagłówek brzmiał: „Masz wszystkiego dość? Chciałbyś zacząć od nowa?”. Pomyślałam, że chyba ktoś czyta w moich myślach. Włączyłam nagranie. Mężczyzna w wieku około 40 lat powtórzył kilka razy słowa z nagłówka. „Zacznij żyć własnym życiem! Praca nie daje ci satysfakcji, twój partner nie okazuje ci zainteresowania, a dzieci mają swój własny świat? Pora, byś pomyślał o sobie i zaczął żyć własnym życiem”. Dochodzące do moich uszu słowa wierciły dziurę w mojej głowie. Przecież on mówi o mnie. Od kilku miesięcy męczyłam się w pracy, w domu, w relacji z mężem, z dziećmi. Dłużej tak być nie mogło. Słuchałam nagrania, jednocześnie analizując swoje życie. Wiedziałam, że coś musi się zmienić. Mężczyzna w trakcie nagrania wielokrotnie powtórzył stwierdzenie: „Zacznij żyć własnym życiem!”.
Kiedy obiad był gotowy, zapukałam do pokojów dzieci oraz zawołałam męża. Posiłek spożyliśmy w totalnym milczeniu. Siedząc przy stole, cały czas rozmyślałam nad słowami, które od godziny siedziały mi w głowie. Nie wiedziałam, czego chcę i od czego powinnam zacząć, ale jednego byłam pewna – takie życie nie ma sensu. Muszę zacząć żyć własnym życiem. Jako że prowadzący spotkanie on-line zachęcił mnie do kontaktu, postanowiłam wejść na jego konto na portalu i poczytać o nim coś więcej. Okazało się, że od kilkunastu lat był terapeutą i coachem. Pomagał ludziom w pokonywaniu problemów i dochodzeniu do lepszego życia. Przeczytałam i wysłuchałam historii osób, którym pomógł. Jedno zdanie powtarzało się w wielu miejscach: „Wreszcie zaczęłam/zacząłem żyć własnym życiem!”.
Przez kilka dni słuchałam codziennych nagrań mojego nowego coacha. Dawały mi niezłego kopa o poranku. Po tygodniu postanowiłam wziąć udział w jednym z jego webinarów. Odważyłam się nawet zadać kilka pytań. W odpowiedzi na nie zostałam zaproszona do osobistego kontaktu na Skypie. Po tej rozmowie byłam pewna, że warto zawalczyć o siebie i zacząć żyć własnym życiem.
Następnego dnia w pracy byłam pełna nowej energii. Wszyscy pytali, czy coś się stało, bo jestem jakaś taka promieniująca. Zauważył to także pewien kolega z działu obok. Spotkaliśmy się w pokoju socjalnym w trakcie przerwy na lunch. Dotychczas nie miałam ochoty ani siły na prywatne rozmowy w pracy. Tym razem było inaczej. Zagadnęłam go sama. Nasza rozmowa przeszła na temat pasji oraz hobby. Okazało się, że oboje kochamy góry, chociaż wówczas zrobiło mi się głupio, bo uświadomiłam sobie, że od kilku lat nie byłam w górach. Brak czasu, potrzeby rodziny… W moim życiu nie było miejsca na mnie i na moje pasje. Paweł, kolega z pracy, powiedział, że w najbliższy weekend razem ze znajomymi wybiera się w Tatry. Zaproponował, żebym dołączyła. Cały czas miałam w głowie słowa: „Zacznij żyć swoim życiem”. To była chwila.
Wszystko potoczyło się niczym kula śnieżna. Moje życie zaczęło się zmieniać. To było moje życie i moje decyzje. Przestałam przejmować się tym, co jest ważne dla innych. Skupiłam się na swoich potrzebach i oczekiwaniach. Wypad w Tatry pomógł mi zrozumieć, że moje życie może się zmienić, jeśli tylko zacznę więcej myśleć o sobie. Chcąc sobie to wszystko poukładać, postanowiłam wykupić indywidualny program terapeutyczno-coachingowy u mojego nowego życiowego trenera. Choć nie były to małe pieniądze, byłam przekonana, że to dobry kierunek. Raz w tygodniu analizowałam swoje życiowe decyzje w trakcie spotkań na Skypie z moim terapeutą.
Nie zaniedbywałam swoich obowiązków domowych. Byłam poprawną żoną i matką. Jednak swoją energię ukierunkowałam na siebie i na swoje potrzeby. W pracy skupiłam się na rozwoju swojej kariery, a przerwy poświęcałam na niezwykle emocjonujące rozmowy z Pawłem. Był dla mnie niczym ciągnik. Kibicował mi w moich nowych postanowieniach i regularnie pytał o moje postępy. Kogoś takiego potrzebowałam.
Po kilku miesiącach konsultacji z moim trenerem, moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie byłam już dawną Gosią. Byłam niezależna, zaczęłam odnosić sukces w pracy, skupiłam się na swoich pasjach i miałam świetnego przyjaciela w pracy, który potrafił mi okazać zrozumienie.
Pewnego dnia, w trakcie jednego z naszych wspólnych cichych obiadów w domu, córka powiedziała do mnie: „Już nie jesteś tą mamą co dawniej”. Słowa te wbiła niczym miecz w moje serce. „Zosia, przecież ty od dłuższego czasu nie chcesz ze mną rozmawiać. O co ci chodzi?” Moja córka, unosząc głowę znad talerza, powiedziała: „Ale po prostu byłaś. Wiedziałam, że jak będę chciała, to mogę do ciebie przyjść. A teraz cię nie ma. Jesteś wiecznie czymś zajęta. Albo cię nie ma w domu, albo słuchasz tych swoich motywacyjnych rolek. Chyba już całkowicie o nas zapomniałaś”. Słowa Zośki były dla mnie bardzo bolesne. Łzy napłynęły mi do oczu.
Cały wieczór rozmyślałam o tym, co usłyszałam od córki. Następnego dnia rano odwożąc swoje dzieci do szkoły, postanowiłam nie włączać porannych inspiracji trenera, lecz porozmawiać z nimi o tym, czym żyją w ostatnim czasie. Zapytałam, jak jest w szkole, co słychać u ich znajomych i czy mają jakieś plany na najbliższy weekend. Ostatecznie okazało się, że naprawdę przegapiłam całkiem spory kawałek ich życia i nie bardzo mieliśmy, o czym rozmawiać. W pracy nie potrafiłam się na niczym skupić. Nie poszłam nawet na przerwę z Pawłem. Po południu umówiłam się ze znajomym księdzem na rozmowę. Pojechałam do niego prosto po pracy.
Ksiądz Michał był jednym z naszych duszpasterzy akademickich z dawnych lat. Opowiedziałam mu o zmianach, jakie zaszły w moim życiu w ostatnim czasie. Zapytał o męża oraz dzieci, o to, jak wyglądają obecnie nasze relacje małżeńskie i rodzinne. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy, a następnie niczym wodospad lecą po moich policzkach. Opowiadałam o wszystkim, płakałam, słuchałam słów księdza. Wyspowiadałam się, żałując ostatnich kilku miesięcy. Zrozumiałam, że zaczęłam żyć własnym życiem, nie troszcząc się o nasze małżeńskie i rodzinne relacje. Przecież byłam żoną i mamą. Były to moje najważniejsze życiowe role, jakie dał mi Bóg w dniu ślubu z Markiem. Nasza relacja małżeńska była fundamentem, który zaczął kruszeć, po części z mojej winy. Zosia i Piotrek byli owocami naszej miłości i kwiatami, o które jako mama miałam się troszczyć. Ksiądz Michał zaproponował mi najlepszy życiowy program terapeutyczny – rekolekcje małżeńskie, a następnie weekend dla rodzin.
Nasze życie zmieniło się, kiedy „zaczęliśmy żyć naszym wspólnym życiem!”. Ksiądz Michał okazał się najlepszym terapeutą i życiowym trenerem.
Gdzie szukać pomocy?
Gdzie i u kogo zatem szukać pomocy, kiedy pojawiają się problemy małżeńskie, trudności osobiste, wypalenie, zniechęcenie? Być może warto poszukać adresu najbliższej Archidiecezjalnej Poradni Psychologicznej oraz stałego spowiednika lub kierownika duchowego.
Ewelina Heine
„Pielgrzym” [21-28 stycznia 2024 R. XXXV Nr 2 (891)], str. 20-22
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.