Wszystko się należy – Ewelina Heine

Laptop, telefon komórkowy, konsola, własny telewizor w pokoju z dostępem do Netflixa, karta do bankomatu. Nie są to rzeczy, które mogłyby się znaleźć na liście wielu młodych nastolatków do św. Mikołaja. To otaczająca nas rzeczywistość. Tak wygląda życie naszej młodzieży. Przecież to wszystko się należy.

REKLAMA

Moi dziadkowie opowiadali często mi i mojemu rodzeństwu o tym, jak wielką radość sprawiała im przywieziona raz do roku przez ciocię z Warszawy czekolada. Czy potrafisz sobie wyobrazić taką rzeczywistość? Ja z trudem, natomiast moje dzieci z niedowierzaniem. Choć historię o cioci i czekoladzie opowiadałam im wielokrotnie, myślę, że traktują ją raczej w kategoriach bajki czy też groźby na nadmiar spożywanych przez nie słodyczy. Pomijając fakt, że słodycze nie są zdrowe, a ich nadmiar szkodzi dzieciom, wszechobecne i łatwo dostępne słodkości są oznaką dobrobytu, a może raczej przepychu, znudzonego wszystkim społeczeństwa, które pragnie posiadać coraz więcej i więcej.

Dobrze, że jest lepiej

Nie chcę, aby moje słowa nabrały negatywnego wydźwięku. Wolę raczej grzmieć, niż narzekać. Dobrze, że żyje nam się lepiej. Dobrze, że mamy dostęp do niemalże wszystkiego. Dobrze, że mamy co włożyć do garnka, czym nakryć do stołu, czym pojechać do pracy, co na siebie ubrać. Ale czy ten dobrostan nie przewrócił nam w głowie? Czy pełna lodówka, kolejny samochód i szafa pełna ciuchów nie są oznaką snobizmu? Czy nie gonimy zbytnio za szczęściem, zapominając o tym, że nie jest ono jedynym i nadrzędnym celem naszego życia? Czy dobrobyt może zapewnić nam dobre samopoczucie? Z pewnością. Czy kolejne ciuchy w szafie i nowe auto na podjeździe domu mogą sprawić, że poczujemy się lepiej? Oczywiście. Ale czy dobra materialne mogą zapewnić nam szczęście? Chwilowo tak, jednak na dłuższą metę mogą stać się powodem nowych zmartwień – nowe auto po czasie będzie wymagało wielu kosztownych napraw, przepełnioną szafę będzie trzeba zastąpić nową, większą garderobą, a wszystkie gadżety elektroniczne trzeba będzie wymienić na nowe, lepsze modele. Czy więcej znaczy lepiej?

„Serio? Nie masz?!”

Kiedy nasz czternastoletni syn wyjeżdżał na obóz matematyczny, na którym nikogo nie znał, postanowiliśmy kupić mu telefon. Dotychczas nie korzystał z telefonu i nie posiadał własnego. Wielokrotnie opowiadał nam o sytuacjach, w których spotykał się z reakcjami kolegów i znajomych, kiedy to chcieli, spędzając z nim czas, klikać na telefonie, na co on odpowiadał: „Nie mam telefonu”. Odpowiedź za każdym razem była podobna: „Serio? Nie masz?!”. Nie wspomnę nawet, że młodsza, dziesięcioletnia córka spotyka się z bardzo podobnymi reakcjami wśród rówieśników, kiedy dowiadują się, że ona także nie ma telefonu komórkowego. Początkowo było nam trudno wytłumaczyć dzieciom, że nie zamierzamy kupować im telefonów, dopóki nie będzie to konieczne. Natomiast po czasie i po wielu przebytych z nimi rozmowach nasze dzieci zrozumiały, że w pewien sposób wyróżniają się w swoim towarzystwie. Oczywiście nie oznacza to, że chętnie zgadzają się z naszymi argumentami. Akceptują je, a nawet czasem chwalą się w towarzystwie dorosłych, że nie potrzebują telefonu. Bez względu na to, co robią inni rodzice, nie możemy ulegać naciskom dzisiejszego świata i dawać dzieciom wszystkiego, czego tylko zapragną. Grunt to zachować zdrowy rozsądek. Kluczem do podjęcia decyzji o odroczeniu telefonów w naszym domu do jak najpóźniejszego wieku była odpowiedź na pytanie, czy nasze dzieci do prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie potrzebują telefonu komórkowego. Czy jest im on niezbędny do życia? Co więcej, czy przyniesie im więcej korzyści, czy też wyrządzi więcej szkód?

Pragnienia a potrzeby

Przed podjęciem decyzji o zakupie danej rzeczy ważne jest, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest ona niezbędna do życia, czy też po prostu jej pragnę. Zapewniamy sobie wiele dóbr, których tak naprawdę nie potrzebujemy, a które kupujemy tylko po to, aby zaspokoić swoje zachcianki. Sama muszę przyznać, że wielokrotnie kupowałam rzeczy, których, jak się po czasie okazywało, nie potrzebowałam, co więcej, stawały się one dla mnie ciężarem, bo zajmowały miejsce, wymagały konserwacji, a po czasie wymiany na nowy, lepszy model. Kiedy moje dzieci zaczęły dorastać, zrozumiałam, że ich potrzeby będą rosły wraz z wiekiem. Jednak stale staramy się im tłumaczyć, że nie każda zabawka, ubranie, rzecz, której zapragną, jest im konieczna do życia. Choć jest to trudne, uczymy je rezygnować z tego, co zbędne, chociażby po to, żeby nie było potrzeby kupowania kolejnych szaf do gromadzenia tych rzeczy.

Czy się należy?

Nieco inną kwestią jest sprawa tego, czy nowy laptop, telefon, markowe buty, czy też najnowszy gadżet należą się naszym dzieciom. I to tylko dlatego, że wszyscy to mają i wypada, żeby i one to miały. Jakiś czas temu przeczytałam słowa psychologa dziecięcego, który podsumowując kuriozum dzisiejszego konsumpcjonistycznego stylu życia, powiedział: „Jedyną rzeczą, jaka należy się dzieciom, jest miłość rodziców”. Miłość można wyrażać na wiele sposobów, jednak nie można jej mylić z zapewnianiem dzieciom wszelakiej maści zabawek, gadżetów czy też markowych ciuchów. Przecież szczęścia nie można kupić za pieniądze. Zasypywanie dziecka dobrami sprawia, że zaczyna ono uosabiać miłość z prezentami, rzeczami i materializmem. Oczywiście, że drobny prezent może być wyrazem naszej miłości, jednak musi nam towarzyszyć przekonanie, że miłości nie można kupić. Co należy się naszym dzieciom? Nasza miłość – tak. Gadżety, markowe ciuchy, wypasione zabawki, wakacje w okazywało hotelu – nie. Oczywiście nie oznacza to, że nasze pociechy nie mogą kupić sobie czegoś, co jest na topie, a co im się podoba. Ale niech zakup tej rzeczy wiąże się z wyrzeczeniem i rezygnacją z innych rzeczy, z oszczędzaniem pieniędzy przez dłuższy czas. Kiedy nasz syn zapragnął kupić sobie markowe buty, myślałam, że spadnę z krzesła, kiedy usłyszałam o ich cenie. Po rozmowie z mężem zdecydowaliśmy, że jeśli naszemu synowi tak bardzo zależy na zakupie tych butów, będzie musiał na nie zaoszczędzić i zapracować. Po roku oszczędzania i zdobyciu stypendium za wyniki w nauce nasz syn kupił wymarzone buty. Kosztowały nie tylko dużo pieniędzy, ale i pracy, jak i rezygnacji z wielu innych rzeczy. 

Szczęście nade wszystko

Pragniemy uchronić nasze dzieci przed zmartwieniami, smutkami, nudą, brakiem przyjaciół, poczuciem wykluczenia, poczuciem niesprawiedliwości. Celem życia staje się dla nas uszczęśliwianie naszych dzieci, a nie wychowywanie ich na dobrych, wdzięcznych ludzi. Zapominamy o tym, że prędzej czy później doświadczą one zranienia, bólu, samotności, niesprawiedliwości. I co się wtedy stanie? Jak sobie z tym poradzą? Do kogo udadzą się po poradę? Czy uda im się przetrwać ten trudny czas? A może stwierdzą, że takie życie nie ma sensu i nie warto się starać i walczyć z wiatrakami? Oby nie. Oby przeszkody stały się dla nich życiową lekcją pokory, szkołą charakteru, dzięki której wyrosną na dojrzalszych i bardziej wdzięcznych osobników.  

Wdzięczność

W zeszłym tygodniu do mojego męża zadzwonił kolega z pracy, który nie mógł dostać w całym województwie leku dla żony cierpiącej na depresję poporodową. Była późna godzina wieczorna i chcieliśmy spędzić trochę czasu całą rodziną. Okazało się, że lek, którego poszukiwał znajomy mojego małżonka, był dostępny w aptece znajdującej się około trzydziestu kilometrów od naszego miejsca zamieszkania. Mój mąż bez większego zastanowienia wsiadł do samochodu i pojechał po potrzebne lekarstwo. Nasze dzieci nie do końca były zadowolone z tego faktu, bo przecież mieliśmy spędzić ten wieczór razem. Wydawało się, że wiedzą, że sytuacja jest wyjątkowa i nie trzeba im tłumaczyć dokonanej przez ich tatę decyzji. Co więcej, sama poczułam lekką nutkę niezadowolenia. W końcu to miał być nasz wieczór rodzinny. Zawstydziłam się, że odezwał się we mnie egoizm. Dlaczego miałabym się dziwić dzieciom? Nie zamierzam stawiać mojego męża na piedestale (choć może powinnam), ale po chwili namysłu poczułam lekką dumę. Co więcej, tego samego wieczoru, po powrocie męża do domu oraz po nadaniu przez niego paczki koledze, pochwaliłam go przed dziećmi, podkreślając, że to, co zrobił wymagało charakteru i było postawą godną naśladowania. Ani mi samej, ani naszym dzieciom nic się nie należało, a jednak poczuliśmy niezadowolenie, że nasze zachcianki nie zostały spełnione. Ostatecznie pojawiła się wdzięczność za to, że sami jesteśmy zdrowi i nie potrzebujemy lekarstw i za to, że wszyscy mogliśmy z tej sytuacji wyciągnąć ważną lekcję. Nie wszystko się należy. Powiem więcej – nic się nie należy, poza wdzięcznością.   

Ewelina Heine

„Pielgrzym” [28 kwietnia i 5 maja 2024 R. XXXV Nr 9 (898)], str. 20-22.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *