Jak zrozumieć nastolatka? – rozmowa z dr Agnieszką Kozak, psychologiem i psychoterapeutką

Rodzice nastolatków często mierzą się z ich trudnymi emocjami. Spotykają się ze złością, buntem, niezrozumieniem. Jak umiejętnie rozwiązywać skomplikowane rodzinne sytuacje, podpowiada dr Agnieszka Kozak – psycholog i psychoterapeutka, autorka książki „Mądra bliskość” i współautorka książki „Nastolatek potrzebuje wsparcia. Zrozum swoje dziecko i bądź po jego stronie”.

REKLAMA

– Pani doktor, czy dzisiaj trudniej być nastolatkiem niż kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu?

– Wielu rodziców uważa, że jest łatwiej, nastolatki natomiast uważają, że jest trudniej, a ja powiem – jest zupełnie inaczej. To oznacza, że nam, dorosłym, trudno jest zrozumieć, że dziś młodzi ludzie żyją w zupełnie innym świecie niż my i że nasze oczekiwania nie przystają do aktualnej rzeczywistości. Chcielibyśmy, żeby nasze dzieci spełniały nasze oczekiwania i robiły to, co my uważamy za słuszne.

– Ale to się nie zmienia przez wieki – rodzice zawsze mają pewne oczekiwania wobec swoich dzieci…

– To prawda, ale nastolatkowie kiedyś musieli mierzyć się z oczekiwaniami rodziców i szkoły, a teraz mamy dosyć duże zanurzenie w różnego rodzaju interakcjach w internecie. Młodzi ludzie muszą się dziś mierzyć z oczekiwaniami świata wirtualnego – mają dodatkową rzeczywistość, w której zaspokajają wiele potrzeb, ale w której także doświadczają wielu trudnych sytuacji.

– Z czego wynikają te trudności?

– Trzy kwestie, o których szczególnie trzeba pamiętać, to: ogromna samotność, nieprawdopodobny lęk przed odrzuceniem i utratą akceptacji oraz szalone, nadmiarowe oczekiwania otoczenia, czyli nas, dorosłych – nie tylko rodziców. My już zapomnieliśmy, że samo bycie w szkole jest wysiłkiem, a dzieci mają jeszcze ogrom różnych spraw i zajęć po lekcjach.

– Czy to wynika na przykład z tego, że oczekujemy pewnej ogłady i konkretnego stylu zachowania, a tego dziś brakuje?

– To ważna kwestia. Według mnie jako pokolenie czterdziesto- i pięćdziesięciolatków jesteśmy ludźmi, na których od dzieciństwa spoczywała duża odpowiedzialność, często dźwigaliśmy domy, zajmowaliśmy się młodszym rodzeństwem. Wielu z nas było poddanych tak zwanemu procesowi parentyfikacji i dlatego mamy ten filtr – skoro ja to robiłem jako dziecko, to jest naturalne, że moje dzieci też mają to robić. Tylko że w naszym przypadku to często było nadużycie. Sami mamy bardzo mocno przesunięte granice. Pracuję między innymi z pracownikami korporacji i wielu z nich mówi, że są w stanie pracować szesnaście, dwadzieścia godzin dziennie – a ja powiem, że to nie jest normalne, że jesteśmy w stanie tak bardzo przesunąć granice, że wystarczają nam trzy lub cztery godziny snu, a my nadal uważamy, że wszystko jest w porządku.

Dzieci zanurzone w świecie wirtualnym czasem nie potrafią sklecić zdania w kontakcie z żywym człowiekiem. Często nastolatki mówią o potrzebie bycia wysłuchanym, potrzebie kontaktu, dialogu. Są w nieprawdopodobnym braku uznania, docenienia, bycia widzianym w tym, co dobre. Bardzo wielu nastolatków jest łajanych w domach, że ciągle robią coś nie tak i że robią to niewystarczająco dobrze.

– Może bierze to się z tego, że wciąż pokutuje w nas przekonanie, że nie należy chwalić dzieci, bo je rozpieścimy?

–  A to z kolei dlatego, że sami nie mamy takiego doświadczenia. Kiedy pracuję z rodzicami nastolatków, to bardzo często z dużą bezbronnością i szczerością przyznają, że nie potrafią powiedzieć swojemu dziecku nic dobrego, bo nie mają takiego doświadczenia, ich też nikt nie chwalił. Zamiast powiedzieć: „Jestem z ciebie dumny”, mówią „Zrobiłeś dobre placki ziemniaczane”. I wydaje im się, że wyrazili swoje uznanie i zauważyli swoje dziecko. Tu mamy ogromny brak. 

– Czy można się tego nauczyć?

– Tak, poczynając od tego, że to jest nasze neurologiczne paliwo – bardzo potrzebujemy być widziani i uznani. Co to oznacza? To, że uznaję cię za wartościową osobę. Uznaję za ważne to, że jesteś. Lubię z tobą spędzać czas. Przecież my to wszystko umiemy przekazać, jak dziecko jest małe, tylko potem tę umiejętność tracimy… W pewnym momencie przestajemy dawać pozytywne znaki rozpoznania, więc dziecko szuka sposobów bycia widzianym i czasami te sposoby są trudne do zaakceptowania albo tragiczne w skutkach. Ale jeszcze raz to podkreślę – zawsze można się nauczyć wyrażania uznania i doceniania.

– Jak jeszcze możemy wspierać nasze nastoletnie dzieci?

– Wspierać to znaczy towarzyszyć. Pamiętajmy, żeby nie iść w nadopiekuńczość, załatwianie i sprawdzanie. Chodzi o towarzyszenie w tym, co dla naszych nastoletnich dzieci ważne. Dla mnie zaczyna się to od: słyszę, uznaję, odzwierciedlam, jestem przy tobie. Przyjmujmy, że coś jest ważne dla mojego dziecka, mimo że ja nie muszę tego widzieć w ten sam sposób.

– Jako rodzice patrzymy na wiele sytuacji z innej perspektywy – choćby doświadczenia życiowego. I nieraz pewnie wyrwało nam się: „Jesteś za młody, żeby to zrozumieć!”.

– Bo to jest prawda – jeszcze nie rozumiesz. Tylko czego? Mojej perspektywy. Nastolatkowie nie mogą tego rozumieć, bo tego nie przeżyli, nie doświadczyli. Rodzice oczywiście robią to z troski – zagarniamy dzieci do siebie i potem mamy młodzież, która jest zagarnięta naszą nadopiekuńczością i przez strach, który im wpoiliśmy. Być może mamy swoje doświadczenia, w których ten strach był realny, ale on nie musi być ich strachem.

– Proszę zatem powiedzieć, co zrobić ze złością naszego nastolatka?

– Po pierwsze, złość nie jest zła. A człowiek, który się złości, nie jest zły. Złość jest ważną informacją – trzeba uznać, że coś ważnego dla mnie domaga się, żeby zostało zobaczone, i prawdopodobnie nie mam innego pomysłu na to, żeby mój rodzic dostrzegł, że czegoś potrzebuję, Druga rzecz – to będzie trudna informacja – złość może być rodzinnym wzorcem. Dziecko zobaczyło, że kiedy wyraża złość, to coś zyskuje. Dla mnie – jako psychoterapeuty – najważniejsze jest to, żeby zobaczyć, czy pod złością przypadkiem nie kryje się lęk, bezsilność, bezradność, brak zaufania do siebie itd. Złość często przechodzi w agresję. Człowiek, który sięga po złość, nie ma dostępu do swoich zasobów. Im bardziej nastolatek się złości, tym bardziej boi się tego, czy jest kochany i akceptowany – i tym bardziej czuje się bezradny.

Trzeba zobaczyć, co naprawdę kryje się pod złością. Młodzi doskonale wiedzą, w co uderzyć. Jeśli uderzą w nasz czuły punkt, to zaczynamy krzyczeć i nakręcamy spiralę złości. Musimy więc odkryć te ważne potrzeby. Jest takie zdanie, które porusza wielu czytelników książki „Nastolatek potrzebuje wsparcia”. Jeden z chłopców powiedział: „Potrzebuję, żebyście mnie wytrzymali, kiedy nie mogę wytrzymać sam ze sobą”. Trzeba znaleźć własny sposób na zachowanie spokoju – odliczanie biedronek, owiec, oddychanie. Chodzi o to, żeby nie wkręcić się w spiralę krzyku, złości. Nauczyć się dbać o siebie – to, czego potrzebujemy jako rodzice, to dawać empatię sobie, zrozumieć, że jeśli dziecko się złości, to nie jest informacja o mnie, że jestem złym rodzicem, tylko o nim – że czegoś bardzo ode mnie potrzebuje. A ja – być może – nie potrafię albo nie mogę mu tego dać – i że to też jest okej.

– Nie zapominajmy, że dorośli też się złoszczą…

– Tak – większość dorosłych krzyczy, kiedy się boi. Kiedy dorosły poszturchuje trzylatka rano, żeby się pospieszył, to przecież boi się, że się spóźni do pracy i będzie miał kłopoty. Nie bagatelizuję tej sytuacji, tylko zwracam uwagę, że wszystko kręci się wokół lęku dorosłego – co będzie, jak się spóźnię po raz szósty… To bezradność i brak umiejętności poradzenia sobie z różnymi sytuacjami. Uświadomienie sobie własnych emocji to pierwszy krok do zmiany sytuacji. Piszę o tym także na blogu na mojej stronie internetowej: www.agnieszkakozak.pl, tam można znaleźć więcej informacji na ten temat.

„Pielgrzym” [21-28 stycznia 2024 R. XXXV Nr 2 (891)], str. 16-17

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *