Kompleksy. Wszyscy chyba je mamy. Nie są groźne, o ile nie niszczą nam życia, nie utrudniają funkcjonowania wśród ludzi i nie hamują naszego rozwoju.
– We współczesnej psychologii słowo „kompleks” najczęściej zarezerwowane bywa dla czegoś, czego człowiek nie jest świadomy, co zostało wyparte, stłumione – mówi psycholog Aleksandra Szulman-Wardal. – Jako psycholog z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że kompleksy kradną nam spory kawał życia. Potrafią zabrać relacje, bo z ich powodów unikamy ludzi, nie podejmujemy wyzwań, mamy poczucie niższości, odbierają sukces zawodowy, kradną przyjemność. Zamiast upajać się życiem widzimy drobne niedoskonałości, a zamiast radości – bo z czego tu się cieszyć, skoro nie jest idealnie, jesteśmy chodzącymi ponurakami. W efekcie finalnym tracimy zdrowie, gdyż jesteśmy na równi pochyłej prowadzącej do zaburzeń nerwicowych.
Wyrównywanie braków
– Austriacki psychiatra i psycholog Alfred Adler twierdził, że kompleksy są głównym czynnikiem motywującym ludzkie działania. Jedni mają kompleksy spowodowane brakiem urody, fizyczną ułomnością, inni pochodzeniem czy brakiem wykształcenia, ale – zdaniem Adlera – wszyscy cierpimy na to samo poczucie niższości zrodzone w dzieciństwie, kiedy to byliśmy zależni od dorosłych. Notabene sam Adler jako dziecko był częściowo sparaliżowany. Możliwe więc, że jego teoria wywodziła się z własnych doświadczeń w przezwyciężaniu choroby – tłumaczy Aleksandra Szulman-Wardal.
Z pojęciem „kompleksu” wiąże się pojęcie „kompensacji”. Jak tłumaczy psycholog – to rodzaj mechanizmu obronnego używanego do walki z kompleksami. Mechanizmy te chronią nas przed złym myśleniem o sobie, są utrwalonymi sposobami zachowania pozwalającymi utrzymać pozytywną samoocenę. Na przykład ktoś uważa się za słabego fizycznie i kompensuje sobie to świetnym obyciem towarzyskim czy erudycją i oczytaniem. Tak rozwiązywany kompleks nie szkodzi. Wprost przeciwnie, może być źródłem wielu osiągnięć.
Ach, te kompleksy…
Współczesna psychologia naliczyła ich około pięćdziesięciu. Wiele z nich rodzi się w dorosłym życiu jako efekt czegoś, co w socjologii nazywane jest rozbieżnością czynników statusu. Każdy człowiek w związku z tym, że zajmuje taką, a nie inną pozycję, powinien spełniać pewne wymagania, bo tego oczekuje od niego otoczenie. Na przykład jeśli jest nauczycielem, oczekuje się od niego, że będzie kompetentny, sprawiedliwy. Jeśli jest bogaty – że będzie miał obycie i dobre pochodzenie.
Człowiek czuje się pewnie, gdy jego status jest zbieżny, to znaczy, gdy wszystkie wymagania związane z jego pozycją są spełnione. Ktoś zamożny, posiadający wiele zalet, wykształcenie i odpowiednie kompetencje, będzie spokojnie podlewał ogród w rozciągniętym podkoszulku, jeździł skromnym samochodem i przyznawał się, że czegoś nie wie, bo nie musi podkreślać swego statusu. On go ma. Osoba niepewna statusu czuje, że nie spełnia wszystkich wymagań, więc bardzo podkreśla posiadanie przysłowiowej fury, skóry i komóry. Ludzie cierpiący na kompleks niższości stają się niekiedy śmieszni. Nie mając na przykład wykształcenia, zamiast się uczyć, wolą udawać, że dużo wiedzą, i używać górnolotnych słów. Markowanie, że się ma to, czego się nie ma, bywa bardzo zabawne, ale w sumie niegroźne. Jeśli ktoś wstydzi się swojego pochodzenia, często zaczyna unikać tych ludzi, którzy patrzą na niego przez ten pryzmat. I w ten sposób ogranicza swoje kontakty do otoczenia, które nie zwraca na to uwagi. Kompleks niższości może powodować, że stajemy się trudnymi partnerami, przyjaciółmi czy pracownikami.
Można inaczej
– Im jesteśmy bardziej wrażliwi, niepewni siebie, tym łatwiej przychodzi nam tworzenie kompleksów. Często w kontakcie terapeutycznym ze swoimi pacjentami odwołuję się do myśli znanego psychoanalityka Carla Gustava Junga, który mówił, iż pod pewnym względem jesteśmy tacy, jak wszyscy inni, pod innym względem jesteśmy tacy, jak tylko niektórzy inni, a pod jeszcze innym względem jesteśmy, jak nikt inny na ziemi! Uważam, że to bardzo budujące stwierdzenie i sprawdza się w praktyce terapeutycznej. I jeszcze jedno, często jesteśmy dla siebie najsurowszymi krytykami i sędziami. Bywa, że nie ma w nas również za grosz wdzięczności: za życie, za ciało, które nas nosi, za osobowość pełną zakamarów do zgłębiania. Nie mamy szacunku i życzliwości wobec siebie. Nie mamy też dystansu do siebie i poczucia humoru na swój własny temat – zaznacza Szulman-Wardal.
– Zacznijmy być dobrzy dla siebie, wtedy dopiero możemy być dobrzy dla innych. Przejrzyjmy się w swoim odbiciu, jak w oczach Kreatora, który nas z Miłości stworzył, a wtedy kompleksy nie zagoszczą w naszej głowie. I żaden, nawet najdoskonalszy psycholog, nie będzie potrzebny – puentuje.
Anna Mazurek-Klein
10 zasad budowania pewności siebie:
1. Koncentruj się na możliwościach, a nie na ograniczeniach.
2. Poznaj prawdę o sobie samym.
3. Zauważ różnicę pomiędzy tym, kim jesteś a tym, co robisz.
4. Znajdź sobie zajęcie, które będzie sprawiało ci przyjemność i które będziesz dobrze wykonywać.
5. Zastąp samokrytycyzm przekonaniem o własnej wartości.
6. Zastąp obawę przed niepowodzeniem wyrazistym obrazem celu działania i sukcesu.
7. Zintegruj swoje ciało i ducha.
8. Pozbądź się nieuzasadnionego poczucia winy.
9. Zaskarbiaj sobie przyjaźń ludzi, którzy pomogą ci się rozwijać.
10. Nie trać inicjatywy, nie dawaj za wygraną, nawet jeśli spotkało cię odrzucenie.
Zawdzięcza to kompleksom…
Ewa ma 35 lat, tytuł doktora nauk medycznych uzyskany w Perugii we Włoszech, pracę w klinice, męża, wspaniałego synka, grono dobrych przyjaciół, piękny dom… Właśnie wszystko, co chciała mieć, z wyjątkiem przekonania, że przynależy do tego świata, w którym od dobrych paru lat się obraca. Pochodzi z prostej chłopskiej rodziny. Jej rodzice skończyli tylko podstawówkę i choć całe życie ciężko pracowali, niczego się nie dorobili. Bywało, że ósemce dzieci głód zaglądał w oczy. Prymuska w szkole podstawowej i liceum. Kiedy dostała się na medycynę, myślała, że złapała Pana Boga za nogi. Na inaugurację roku akademickiego pojechała w sukience pożyczonej od sąsiadki. Po uroczystości zapytała dwie stojące obok dziewczyny, kiedy wracają do akademika. Te popatrzyły na siebie i parsknęły śmiechem: „Czy my wyglądamy na dziewczyny z akademika?”. Po raz pierwszy dotarło do niej, że ludzie dzielą się w zależności od tego, skąd pochodzą. Ponieważ nie mogła dorównać koleżankom i kolegom lepiej urodzonym – nie nosiła markowych ciuchów i nie chodziła w wolnym czasie do znanych klubów – zacisnęła zęby, uczyła się języków, dużo czytała. Znajomości nie podtrzymywała, bo w którymś momencie rozmowy zawsze schodziły na dom, rodzinę, a ona nie miała się czym chwalić. Pochodzenie było jej największym kompleksem. Ukrywała je jak wstydliwą ranę. Towarzyszyło temu wielkie poczucie winy, bo rodziców bardzo kochała i szanowała. Po studiach w Polsce doktorat robiła we Włoszech. Ten okres była dla niej wielką życiową przygodą. I choć mogła skutecznie ukrywać swoje pochodzenia, zaczęła wszystkim opowiadać o swoich rodzicach, rodzeństwie, malowniczej kaszubskiej wsi. Nagle to, co tak skrzętnie ukrywała, stało się jej atutem, pewną osobliwością, czymś oryginalnym. Dziś do rodzinnej wsi zaprasza swoich przyjaciół z Włoch. Teraz wie, że wszystko co posiada, zawdzięcza kompleksom, a właściwie temu, że za wszelką cenę chciała je przezwyciężyć.
amk
„Pielgrzym” 2016, nr 11 (691), s. 26-27