Pół metra jedzenia – Sławek Walkowski

Wiele potraw odeszło w zapomnienie. Codziennie powstają nowe. Są również takie, które na pewien czas znikają, by potem przeżywać swój renesans.

REKLAMA

Pojawiła się na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Pewnie dzięki towarzyszowi Edwardowi Gierkowi. Były pierwszy sekretarz PZPR pożyczał pieniądze w zachodnich bankach i na potęgę kupował za nie różne licencje. Fiat, autobusy Berliet, ciągniki Ferguson, a także cola i pepsi. No i bagietki. Dzieciństwo i młodość Gierek spędził we Francji. Miał sentyment do tego kraju. W 1972 roku udało mu się podpisać z francuskim prezydentem deklarację o wzajemnej przyjaźni i współpracy. Było to coś wyjątkowego, albowiem oba państwa znajdowały się w zupełnie innych światach. Ale dzięki temu jako kilkulatek co sobotę chodziłem z mamą albo z babcią na gdańskie Przymorze, gdzie nieopodal rynku była piekarnia. Piekła bagietki. Stawaliśmy tam w ogromnej kolejce. Patrzyłem zafascynowany, jak ubrani na biało piekarze wyciągali z pieców piętrowe formy wypełnione pachnącymi i chrupiącymi bagietkami. Nie było osoby, która kupowałaby zaledwie jedną. Kupowano po pięć, dziesięć lub nawet dwadzieścia sztuk. Nikt się temu nie dziwił. Te bagietki były tak smaczne, że dosłownie je pożerano. Sam zjadałem jedną w drodze powrotnej do domu. Dzisiaj już takich nie ma. Możemy je kupić we wszystkich marketach i sklepach, ale ich jakość i smak są słabe. Szkoda.

Wtedy, w latach siedemdziesiątych, gdy można było w końcu w tej obrzydliwej komunie lekko odetchnąć, ktoś wpadł na wspaniały pomysł. Być może był to ktoś z Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie bardzo popularne były bułki z grzybami i cebulą. A może ten ktoś przypomniał sobie przedwojennego żydowskiego cebularza – pszenny placek z cebulą i makiem. Tak czy siak, nasz wynalazca sięgnął po przekrojoną wzdłuż bagietkę. Położył na niej smażone pieczarki i cebulę, posypał startym żółtym serem i zapiekł w piekarniku. A na koniec polał ją keczupem. Proste. Długa, pyszna i sycąca buła, którą jadło się na dworze.

Zapiekanki podbiły Polskę. Były sztandarową potrawą tak zwanej małej gastronomii. Sprzedawano je w barach, w budkach, a nawet w przyczepach kempingowych. Były na targach, rynkach, festynach i wszelkich imprezach. Przy dworcach, stadionach, centrach handlowych i pętlach autobusowych. Przy bulwarach spacerowych i w ośrodkach wczasowych. Dzielnie konkurowały z frytkami, smażoną kiełbasą i udkiem z kurczaka. 

Potem nadeszły lata dziewięćdziesiąte, a wraz z nimi uliczne jedzenie i fast foody. Zaroiło się od pizzy, hamburgerów i hot-dogów, chwilę potem na nasz kraj zwalił się kebab. Wspaniałe, rodzime zapiekanki odeszły powoli w cień, tak cicho, że nawet nie zorientowaliśmy się, kiedy.

Początek XXI wieku to złote czasy food trucków. Proste, szybkie jedzenie na wynos ponownie staje się popularne. Na zloty tych pojazdów przychodzą tysiące osób. Wyciągają ręce po frytki, placki, pizze, kanapki, burgery, lody, pity, sękacze, burrito, langosze, rameny, makarony i naleśniki. A niektórzy sięgają po zapiekanki. Oczywiście podawane z przyczepy. 

„Zapieksy”, jak mówią niektórzy, doskonale wpisały się w kulturę jedzenia na wynos. Odżyły i są znowu popularne. Przy mojej jelitkowskiej plaży sprzedaje się zapiekanki w kilku konkurencyjnych punktach i to w bardzo popularnym rozmiarze XXL, czyli półmetrowych. Dodatki do nich są różnorodne: szynka, kiełbasa, salami, bekon, kurczak, tuńczyk, dorsz, sery białe, żółte i pleśniowe, jajka, warzywa surowe i duszone oraz cała paleta sosów. I znajdziecie jeszcze te klasyczne – z farszem pieczarkowo-cebulowym. I obowiązkowo z keczupem.

Sławek Walkowski

„Pielgrzym” [3 i 10 września 2023 R. XXXIV Nr 18 (881)], str. 37.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *