Cynamonowa katastrofa – Sławek Walkowski

Minionej niedzieli mogłem zacytować Greka Zorbę i zły na siebie wymamrotałem: „Jaka piękna katastrofa”. A wszystko to przez cynamon.

REKLAMA

Zaczęło się dobrze. Przyjechali chłopcy i mogliśmy zacząć gotować. Gwiazdą obiadu miał być sos bolognese podany z makaronem linguine. Leon i Janek uparcie nazywali go spaghetti. Wyjaśniłem im różnicę i dodałem, że zdaniem mieszkańców Bolonii najważniejszą potrawą na świecie jest tagliatelle alla bolognese, a polecane przez tych podstępnych neapolitańczyków spaghetti to herezja w czystej postaci. Sięgnąłem jeszcze po moją wielką, ciężką włoską książkę kucharską, zawierającą jakieś tysiąc przepisów (nie żartuję), by sprawdzić, czy dobrze pamiętam, jak robi się słynny sos. Pamiętałem. Podsmażone warzywa i mięso zostały przyprawione, podlane czerwonym winem i zasypane pomidorami. Chłopcy dziarsko mi pomagali i każdy chciał coś robić, więc musiałem rozdzielać prace jak majster na budowie. Potem zajęli się tańczeniem przy laptopie i śpiewaniem słynnego przeboju „Sarà perchè ti amo”. Jeszcze tylko – zgodnie z książkowym przepisem – jeden sproszkowany goździk i ćwierć łyżeczki cynamonu. Zaraz, zaraz, pomyślałem, gdzie moja miarka? A co tam! Pyknę cynamon prosto ze słoika tak „na oko”. Będzie dobrze.

Nie było. Próbowałem jeść nasze bolognese, ale nie dałem rady. Chłopcy oblizali jedynie łyżkę i stanowczo pokręcili głowami. Na szczęście ugotowałem wcześniej włoską zupę cebulową z boczkiem i szpinakiem, więc obiad był. Sos, niestety, wylądował w śmietniku, bo nic, ale to absolutnie nic nie dało się z nim zrobić. Zresztą wyobraźcie sobie mięsny sos pomidorowy o wyraźnym i jedynym smaku – smaku piernika. Jaka piękna katastrofa!

Cynamon, tak hojnie przecież używany w naszych słodkich wypiekach czy przy gotowaniu rozgrzewających napojów, w niewielkich ilościach dodaje się także do mięs czy ryżu, co jest często spotykane w kuchni indyjskiej lub bliskowschodniej. I nawet śródziemnomorskiej. Przypomniałem sobie moje ukochane greckie stifado. To piękna jednogarnkowa potrawa, łatwa w przygotowaniu, niezwykle smaczna i upajająca zapachem. Moja przyjaciółka zawsze pochyla głowę nad talerzem ze stifado i wdycha głęboko opary znad gulaszu, twierdząc, że tę potrawę można wykorzystywać w aromaterapii. Prawie kilogram pokrojonej wołowiny obsmaża się na oliwie, dodaje cebulę i paprykę, potem przyprawia się solą, pieprzem, kminem rzymskich, goździkami i cynamonem. Dodaje się trochę pomidorów, przynajmniej pół butelki czerwonego wina i sok z dwóch pomarańczy. Taki gulasz gotuje się minimum dwie godziny. A ile wsypuje się cynamonu do takiej ilości jedzenia? Łyżeczkę.

Nie wiem, ile sypnąłem do mojego bolognese. Z pewnością za dużo. Z proszkiem trzeba uważać, bo jest niezwykle intensywny. Jest dobry na trawienie, pomaga w oddychaniu, jest grzybobójczy i antyseptyczny. Wspaniale komponuje się z jabłkami. Chyba wszyscy z nostalgią pamiętamy z dzieciństwa ryż zapiekany z cynamonem. Przyprawę stosuję i dzisiaj, kiedy przygotowuję ryż z przepisu pana Yotama Ottolenghiego, który moim zdaniem jest najlepszy na świecie. Warzywa dusi się pod przykryciem w piekarniku przez prawie godzinę. Przyprawione są obficie solą, pieprzem i tymiankiem. W zależności od ilości dokłada się przynajmniej jedną laskę cynamonu. Po godzinie dodaje się ryż, zalewa podwójną ilością wody i w mocno rozgrzanym piekarniku gotuje się jeszcze przez 25 minut. Moja rodzina pokochała tę potrawę od pierwszego kęsa. Pasuje właściwie do wszystkiego, a laska cynamonu dodaje jej lekkiej ostrości i charakteru.

Na koniec jedna uwaga. Gdy doprawiacie potrawę, nie kręćcie się w rytm starego włoskiego hitu „Sarà perchè ti amo” – bo można się zapomnieć. 

Sławek Walkowski

„Pielgrzym” [5 i 12 marca 2023 R. XXXIV Nr 5 (868)], str. 37

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *