Życie katolika wiąże się ze składaniem publicznych przyrzeczeń. Już w czasie chrztu nasi rodzice i chrzestni wyrzekają się zła i wyznają wiarę w najważniejsze dogmaty. Później my sami ponawiamy te przyrzeczenia podczas obrzędu bierzmowania, a także w czasie liturgii Wieczerzy Paschalnej. Z kolei zawarcie sakramentu małżeństwa wiąże się z przysięgą dobrowolności, nierozerwalności więzi dwojga osób i gotowości do przyjęcia potomstwa. Także święceniom kapłańskim towarzyszy publiczne wyznanie woli służenia Bogu i ludziom i przyrzeczenie posłuszeństwa biskupowi.
Rok liturgiczny też przypomina nam o deklaracjach wiary. 3 maja i 15 sierpnia odnawialiśmy Śluby Jasnogórskie, we wrześniu ponawialiśmy Akt Poświęcenia Kościoła w Polsce Niepokalanemu Sercu Maryi. W wielu parafiach odbywają się regularne nabożeństwa, podczas których składamy Bogu różne obietnice. Gdyby jednak zapytać dowolnego uczestnika tych wydarzeń, co ślubował, pewnie miałby kłopot z odpowiedzią. Co dopiero mówić o realizacji przyrzeczeń.
Przecież choćby w Ślubach Jasnogórskich przyrzekaliśmy dbanie o życie w łasce uświęcającej, ochronę życia poczętego, nierozerwalność małżeństwa oraz o to, „aby w Ojczyźnie naszej wszystkie Dzieci Narodu żyły w miłości
i sprawiedliwości, w zgodzie i pokoju, aby wśród nas nie było nienawiści, przemocy i wyzysku”. Co dla nas znaczą te słowa? Czy pozostają tylko w sferze idei, czy też stają się punktem odniesienia w realnym życiu?
Co roku przyrzekamy „wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności, marnotrawstwu, pijaństwu i rozwiązłości” i obiecujemy „zdobywać cnoty wierności i sumienności, pracowitości i oszczędności, wyrzeczenia się siebie i wzajemnego poszanowania, miłości i sprawiedliwości społecznej”. Można gorzko powiedzieć: i co z tego? A przecież przyrzeczenia i obietnice nie są słowami rzucanymi na wiatr. Będziemy z nich rozliczeni.
Zofia Pomirska
„Pielgrzym” 2017, nr 23 (729), s. 32